Trochę przemyśleń...
: 28 maja 2017, 20:50
Cześć,
Zazwyczaj nie dzielę się z ludźmi w internecie swoimi poglądami, ale czytając te forum znajduję często siebie samego kilka lat młodszym, dlatego stwierdziłem że napiszę tu parę słów. Nie daję gotowych odpowiedzi bo nie sądzę by takowe istniały, myślę raczej że naświetlenie problemu z różnych punktów widzenia pozwala go lepiej zrozumieć, zresztą dzięki temu usystematyzuję sobie trochę zagadnień. Problemem będzie jak kto woli małoekspresyjni ludzie we współczesnym świecie, bądź też samotność i permanentna pustka. Tak więc:
Jakiś czas temu pracowałem na dużym magazynie za granicą. Mniejsza o szczegóły, był tam mężczyzna z 32 lata, spytał się mnie gdzie mieszkam bo mnie nie widuje na lokacjach agencyjnych, odpowiedziałem że wynajmuję prywatnie pokój na mieście. Po paru tygodniach spotkałem się z nim na zewnątrz, widząc że wsiadam na rower spytał się dokąd jadę. "Wynajmuję tu niedaleko pokój". "A, to nie wiedziałem". Zdarza mi się to czasem, że ludzie pytają o coś, a po jakimś czasie pytają znowu (czasem pytają nawet po raz trzeci) i zwykle się denerwuję, że po co cokolwiek komuś mówić skoro i tak nie słucha, ale później pomyślałem że być może podchodzę do tego od złej strony. Pracował on obok mnie, więc miałem okazję go poobserwować przez dłuższy czas. Stawiając się na jego miejscu przyszło mi do głowy, że ta komunikacja ma dla niego sens, ale w inny sposób niż dla mnie, mianowicie - dla mnie rozmowa jest wymianą informacji "faktycznych" tj. opinii na temat otaczającej nas rzeczywistości, kiedy dla niego głównym sednem rozmowy jest wysyłanie i odbieranie informacji natury "emocjonalnej" w komunikacji z innymi ludźmi, a treść jako taka pełni tu rolę drugorzędną. Celem jest dostosowanie społeczne i redukcja stresu środowiskowego. Kiedy spotykam ludzi bardziej wstrzemięźliwych ode mnie, kiedy ich mimika i emocjonalność są bardziej ograniczone niż u mnie, z automatu dostrajam się do bycia bardziej ekspresyjnym, zaczynam dużo gadać i wysyłać informacji emocjonalnych, dostosowawczych, żartując i wygłupiając się z lekka. Ta beznamiętność u rozmówcy wywołuje u mnie niepokój co do jego prawdziwych intencji sprawiając ze się czuję po prostu niekomfortowo. Jeżeli natomiast po dłuższym trwaniu takiej rozmowy to ja jestem bardziej opanowany i "zimny" wtedy to zawsze rozmówca zaczyna w końcu zabarwiać wypowiadane zdania uprzejmością, czy liną pewnego porozumienia pozasłownego. Opis sytuacji który ja bym ujął w jednym wystarczającym mi zdaniu tj. "w przyszłym tygodniu mnie nie ma, więc musi pan sam wysłać informacje o godzinach pańskiej pracy do agencji" księgowa z firmy komunikowała mi na kilkanaście różnych sposobów przez ponad 5 minut. Dopiero kiedy sam zacząłem się uśmiechać i gadać do niej uznała że rozumiem i dała mi spokój.
W liceum byłem w klasie z taką dziewczyną z którą łączyły mnie, dziś powiem z mojej winy, bardzo głupie stosunki. Dziewczyna mi się podobała i wiedziała o tym tj. kiedy łapała mój wzrok na korytarzu czy zajęciach wszystko było w porządku, ale kiedy przez dłuższy czas ją ignorowałem robiła się niespokojna, rzucała mi gniewne spojrzenia, poprawiała włosy i zaczynała mnie kokietować ("co się stało, obraziłeś się na mnie?" itd.) Pewnego razu wypomniałem jej takie zachowanie, a ona absolutnie nie miała pojęcia o czym mówię (że coś było - jestem pewien, trwało to z różnym nasileniem 3 lata). Teraz myślę że jej wiedza o tym i podejmowane działania by sobie poprawić samopoczucie moim kosztem nie by z jej strony intencjonalne, nie pomyślała nigdy "podobam się mu", a było to raczej instynktowne (swoją drogą była to osoba wyjątkowo ekspresyjna i społeczna). W każdym razie spotkałem ją po kilku latach w sklepie już jako mężatkę i odniosłem wrażenie że ona nie tylko nie zdaje sobie sprawy z tego jak wyglądały te relacje, ale wręcz że nie posiada w pamięci jakichkolwiek zdarzeń z tych lat w sposób obiektywny (tj. tak, by można je było zreinterpretować) - nie pamiętała zdarzeń i ludzi jakimi one były, a jedynie emocje jakie w niej wywołały. I tak zapamiętała mnie tylko w ten sposób, że wywoływałem u niej przyjemne emocje dowartościowania się, więc mnie zaczepiła w tym sklepie, ale nie pamiętała żadnych naszych wspólnych rozmów czy sytuacji. Zresztą nie interesowało ją "co tam u mnie", chciała tylko gadać o sobie. W ten sposób wiem że mogę być dla niej miły i powiedzieć jej parę komplementów by się dobrze czuła, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, że jakkolwiek bym się nie starał nigdy nie byłbym w stanie się z nią skomunikować w sposób mający dla mnie samego sens. I w raz z czasem widzę, że dotyczy to coraz większej ilości ludzi wokół mnie.
Siedziałem kiedyś na kantynie zakładowej, obok mnie dosiadła się para. Ich rozmowa nasunęła mi pewne dialogi z filmów postmodernistycznych, albo układanie puzzli, albo naprzemienne wypowiadanie literek z abecadła tj, cała ta rozmowa od początku do końca była już z góry ustalona, chociaż dla nich sądzę że była spontaniczną. Dla mnie będąc wypraną z jakiejkolwiek treści, dla nich była sposobem na wzajemne potwierdzenie zrozumienia emocjonalnego. Rzecz w tym że ten "schemat" nie jest czymś co ludzie tworzą spontanicznie w stosunku do swoich potrzeb, a jest raczej kalką pewnych z góry zakodowanych kulturowych konwenansów i konwencji. To samo podejrzewam w pewien sposób dotyczy również niezrozumienia komunikacyjnego między ludźmi ekspresyjnymi, a wstrzemięźliwymi tj. ci drudzy nie odpowiadają na zakodowane wzorce rozmowy istniejące w umysłach tych pierwszych. Uwierzcie - większość tego co doświadczamy w społeczeństwie jest tylko zakodowaną konwencją.
Oczywistym jest że istnieje duże ciśnienie na ludzi powściągliwych by się dostosowali do gadatliwej reszty, zresztą sądzę że wszyscy to odczuwamy nie tylko werbalnie, ale również w sposób pewnej presji społecznej (dostosowawczej). Osobiście zdaje mi się, że wśród ludzi zakodowanych na permanentną ekspresję słowa pełnią trochę inną rolę niż chociażby u mnie i tak słowa są drugorzędne w stosunku do emocjonalnej treści której wyrażeniu mają służyć. Albo inaczej - te słowa nie są dla nich ważne w ten sposób w jaki byłyby ważne dla mnie. Albo jeszcze inaczej - zauważycie w końcu że ludzie nawet nie starają się być obiektywnymi w postrzeganiu innych. Stosując interpretację przez pryzmat własnych doświadczeń, emocji i poglądów nie zdają sobie sprawy z tego że ktoś inny może wyciągnąć inne wnioski na temat życia i świata niż oni sami. To będzie dosyć ostre i myślę że dyskusyjne : sądzę że ludzie bardzo gadatliwi mówiąc do kogoś nie traktują go jako "osoby", a raczej jako "sposób" na wywołanie przyjemnych emocji w swoim własnym ciele. Bowiem zauważcie że nie ma tu w gruncie rzeczy znaczenia kim jest ta osoba, ważne by był ktokolwiek, a zmienić ją to już żaden problem. Albo jeszcze inaczej: ktoś wielce gadatliwy nie potrzebuje kogoś z kim będzie mógł rozmawiać, tylko kogoś do kogo będzie mógł gadać. Dalej spotkałem wielu ludzi którzy będąc w gruncie rzeczy niedowartościowani żyli tym i nadawali sobie sens w ten sposób, że w swoim własnym mniemaniu kreowali w umysłach innych ludzi pozytywny obraz samych siebie. "Mężczyzna długo pozostaje pod wrażeniem jakie zrobił na kobiecie".(Co się bierze z tej wyjątkowo głupiej kultury robienia rzeczy na pokaz, ciągłego udowadniania czegoś ludziom i samemu sobie - może rozwinę to innym razem). Stwierdzenie, że ci są nastawieni na samych siebie, a tamci na ludzi wokół jest strasznie fałszywe, bo ci drudzy mają po prostu inny sposób na to by się lepiej poczuć. Tak, wiem że tu chodzi o czerpanie energii, ale to się zbyt łatwo zmienia w podział na nadętych sobków i wielkich altruistów. Więcej powiem - jest dokładnie odwrotnie, bo gdy ja rozmawiam z ludźmi to słucham co do mnie mówią i staram się zrozumieć ich podejście i problemy z ich strony, a nie kiedy ktoś nie wpływa na mnie pozytywnie i spędzanie z nim czasu mnie nie rozrywa to go po prostu odstawiam na bok i biorę sobie kogoś innego.
W jakiś sposób nasuwa mi to myśl o pewnym rodzaju kobiet, które będąc ograniczone (absolutnie nie rozumieją pojęć abstrakcyjnych i sensu ich tworzenia) i zdając sobie w jakiś sposób z tego sprawę rekompensują to sobie będąc w swym własnym mniemaniu bardzo praktycznymi. Dotyczy to też pewnych mężczyzn, ale w trochę inny sposób. Tenże praktycyzm polega w gruncie rzeczy na stwierdzeniu że relacje interpersonalne i emocje są pełną treścią i sensem naszego istnienia, a następnie następuje reinterpretacja pojęć abstrakcyjnych poprzez pryzmat użyteczności. W ten sposób przykładowo sprawiedliwość (powiedziałbym "traktując ludzi równo oddać każdemu co mu się należy w odniesieniu do jego własnych intencji i możliwości") zmienia się w prosty deal. Czuję się z tobą dobrze więc jestem dla ciebie dobry. Przestaję się czuć z tobą dobrze - nie jestem ci już nic winien. I to jest w porządku.
Dlaczego ludzie czują samotność ? Bo czują pustkę. Dlaczego czują pustkę ? Bo są wewnętrznie puści. Zamiast przenosić te zagadnienie w stronę relacji interpersonalnych powiedział bym raczej o nieumiejętności kreatywnego zagospodarowania sobie czasu (podejmowania wysiłku który w dłuższym czasie daje satysfakcję). Oczywiście można spędzać wolny czas emocjonując się między ludźmi ale na podstawie moich obserwacji, a prywatnych również, nie wierzę aby był to realny sposób na rozwiązanie problemu. Spotykałem wielce towarzyskich ludzi, po 35, młodzi duchem, ciągłe imprezy, wielu znajomych, koledzy i koledzy, przychodziła wigilia zamykali się w pokoju i pili wódkę. Myślę o kimś kto pragnąc mieć powiedzmy jabłko staje w połowie marca pod jabłonią i zaczyna czekać. Początkowo czeka, później zaczyna się kręcić, chodzić w koło jabłoni, zgrzytać zębami, kląć. Mając problem i zamiast znaleźć najszybszy sposób na jego rozwiązanie zaczyna się wielce emocjonować pokazując wszystkim w koło że on ma problem i jest wkurzony. Zaczyna gadać do jabłoni, krzyczeć na nią, biegać w koło niej, łapie jakiś konar i zaczyna ją okładać, tak jakby to miało coś pomóc. W końcu kiedy coś się tam pojawi, jakiś zaczątek, zrywa go mówiąc "nie mam czasu czekać na więcej" i idzie pod kolejne drzewo. Lata mijają, patrzy na te owoce które zebrał w ciągu życia i gadka zawsze jest ta sama: "To nie moja wina. To wina moich rodziców. To wina kobiet. To wina tego kraju w którym przyszło mi się urodzić. To wina polityków, zaprzepaścili moje szanse. Ja zawsze byłem fair, zawsze byłem w porządku, to wina tego społeczeństwa i ludzi". To jest trochę głębszy problem. Rzecz w tym że jedni czas spędzają, a inni wyszukują setki sposobów na jego zabicie. Kiedy już masz jakieś kreatywne zajęcie zawsze znajdziesz ludzi zajmujących się tym samym. Szczerze mówiąc nie spotkałem wielu dorosłych (a byli i milionerzy między nimi), którzy byliby w pełni usatysfakcjonowani ze swojego życia - często jest to już pogodzenie się z sytuacją.
Jak powiedziałem nie chcę tu dawać odpowiedzi bo nie sądzę by takie istniały. "Uczonymi możemy być uczonością drugich, ale mądrzy możemy być tylko mądrością własną". Sam miałem całe lata zapaści psychicznej, melancholii, epizod manii, podejrzewam że miałem też pewne urojenia, ale nie umiem tego skonfrontować. Problemem było że dawałem sobie wmówić że jestem jakiś inny, że coś jest ze mną nie tak, przyjmowałem obce sobie wartościowanie spraw i ludzi za swoje własne - to nigdy do niczego nie prowadzi. Sądzę że każdy powinien znaleźć swoją własną, prywatną równowagę pomiędzy samym sobą, a światem i ludźmi wokół.
Może jeszcze coś powiem - jedno z najważniejszych zagadnień, było to mą kulą u nogi wiele lat. Nie utożsamiaj się z definicjami, są one mało elastyczne i pogłębiają nerwicę. Sam o sobie nigdy już nie mówię, że jestem introwertykiem, albo że jestem ateistą czy katolikiem, albo prawicowcem, narodowcem, socjalistą itd.(Czy - "jestem samotnikiem", absolutnie nigdy). Staram się nawet nie używać tych słów. Sam o sobie myślę na podstawie przymiotników, cech i szczegółów, natomiast zdefiniować czyli w gruncie rzeczy zaszufladkować pozwalam się tylko innym nie przywiązując do tego zbyt dużej wagi.(Ktoś może mnie nazwać samotnikiem, ale samemu to robiąc zamykam się w tym słowie) Myślenie o samym sobie w kategoriach definicji jest próbą nazwania samego siebie, poznania, określenia i zrozumienia, ale często zapominamy że cechy szczegółowe idą przed definicjami które są jedynie pomocą w usystematyzowaniu świata. Myśląc o samych sobie skupiajmy się na konkretnych cechach, a nie utożsamiajmy się z krępującą definicją.
Zazwyczaj nie dzielę się z ludźmi w internecie swoimi poglądami, ale czytając te forum znajduję często siebie samego kilka lat młodszym, dlatego stwierdziłem że napiszę tu parę słów. Nie daję gotowych odpowiedzi bo nie sądzę by takowe istniały, myślę raczej że naświetlenie problemu z różnych punktów widzenia pozwala go lepiej zrozumieć, zresztą dzięki temu usystematyzuję sobie trochę zagadnień. Problemem będzie jak kto woli małoekspresyjni ludzie we współczesnym świecie, bądź też samotność i permanentna pustka. Tak więc:
Jakiś czas temu pracowałem na dużym magazynie za granicą. Mniejsza o szczegóły, był tam mężczyzna z 32 lata, spytał się mnie gdzie mieszkam bo mnie nie widuje na lokacjach agencyjnych, odpowiedziałem że wynajmuję prywatnie pokój na mieście. Po paru tygodniach spotkałem się z nim na zewnątrz, widząc że wsiadam na rower spytał się dokąd jadę. "Wynajmuję tu niedaleko pokój". "A, to nie wiedziałem". Zdarza mi się to czasem, że ludzie pytają o coś, a po jakimś czasie pytają znowu (czasem pytają nawet po raz trzeci) i zwykle się denerwuję, że po co cokolwiek komuś mówić skoro i tak nie słucha, ale później pomyślałem że być może podchodzę do tego od złej strony. Pracował on obok mnie, więc miałem okazję go poobserwować przez dłuższy czas. Stawiając się na jego miejscu przyszło mi do głowy, że ta komunikacja ma dla niego sens, ale w inny sposób niż dla mnie, mianowicie - dla mnie rozmowa jest wymianą informacji "faktycznych" tj. opinii na temat otaczającej nas rzeczywistości, kiedy dla niego głównym sednem rozmowy jest wysyłanie i odbieranie informacji natury "emocjonalnej" w komunikacji z innymi ludźmi, a treść jako taka pełni tu rolę drugorzędną. Celem jest dostosowanie społeczne i redukcja stresu środowiskowego. Kiedy spotykam ludzi bardziej wstrzemięźliwych ode mnie, kiedy ich mimika i emocjonalność są bardziej ograniczone niż u mnie, z automatu dostrajam się do bycia bardziej ekspresyjnym, zaczynam dużo gadać i wysyłać informacji emocjonalnych, dostosowawczych, żartując i wygłupiając się z lekka. Ta beznamiętność u rozmówcy wywołuje u mnie niepokój co do jego prawdziwych intencji sprawiając ze się czuję po prostu niekomfortowo. Jeżeli natomiast po dłuższym trwaniu takiej rozmowy to ja jestem bardziej opanowany i "zimny" wtedy to zawsze rozmówca zaczyna w końcu zabarwiać wypowiadane zdania uprzejmością, czy liną pewnego porozumienia pozasłownego. Opis sytuacji który ja bym ujął w jednym wystarczającym mi zdaniu tj. "w przyszłym tygodniu mnie nie ma, więc musi pan sam wysłać informacje o godzinach pańskiej pracy do agencji" księgowa z firmy komunikowała mi na kilkanaście różnych sposobów przez ponad 5 minut. Dopiero kiedy sam zacząłem się uśmiechać i gadać do niej uznała że rozumiem i dała mi spokój.
W liceum byłem w klasie z taką dziewczyną z którą łączyły mnie, dziś powiem z mojej winy, bardzo głupie stosunki. Dziewczyna mi się podobała i wiedziała o tym tj. kiedy łapała mój wzrok na korytarzu czy zajęciach wszystko było w porządku, ale kiedy przez dłuższy czas ją ignorowałem robiła się niespokojna, rzucała mi gniewne spojrzenia, poprawiała włosy i zaczynała mnie kokietować ("co się stało, obraziłeś się na mnie?" itd.) Pewnego razu wypomniałem jej takie zachowanie, a ona absolutnie nie miała pojęcia o czym mówię (że coś było - jestem pewien, trwało to z różnym nasileniem 3 lata). Teraz myślę że jej wiedza o tym i podejmowane działania by sobie poprawić samopoczucie moim kosztem nie by z jej strony intencjonalne, nie pomyślała nigdy "podobam się mu", a było to raczej instynktowne (swoją drogą była to osoba wyjątkowo ekspresyjna i społeczna). W każdym razie spotkałem ją po kilku latach w sklepie już jako mężatkę i odniosłem wrażenie że ona nie tylko nie zdaje sobie sprawy z tego jak wyglądały te relacje, ale wręcz że nie posiada w pamięci jakichkolwiek zdarzeń z tych lat w sposób obiektywny (tj. tak, by można je było zreinterpretować) - nie pamiętała zdarzeń i ludzi jakimi one były, a jedynie emocje jakie w niej wywołały. I tak zapamiętała mnie tylko w ten sposób, że wywoływałem u niej przyjemne emocje dowartościowania się, więc mnie zaczepiła w tym sklepie, ale nie pamiętała żadnych naszych wspólnych rozmów czy sytuacji. Zresztą nie interesowało ją "co tam u mnie", chciała tylko gadać o sobie. W ten sposób wiem że mogę być dla niej miły i powiedzieć jej parę komplementów by się dobrze czuła, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, że jakkolwiek bym się nie starał nigdy nie byłbym w stanie się z nią skomunikować w sposób mający dla mnie samego sens. I w raz z czasem widzę, że dotyczy to coraz większej ilości ludzi wokół mnie.
Siedziałem kiedyś na kantynie zakładowej, obok mnie dosiadła się para. Ich rozmowa nasunęła mi pewne dialogi z filmów postmodernistycznych, albo układanie puzzli, albo naprzemienne wypowiadanie literek z abecadła tj, cała ta rozmowa od początku do końca była już z góry ustalona, chociaż dla nich sądzę że była spontaniczną. Dla mnie będąc wypraną z jakiejkolwiek treści, dla nich była sposobem na wzajemne potwierdzenie zrozumienia emocjonalnego. Rzecz w tym że ten "schemat" nie jest czymś co ludzie tworzą spontanicznie w stosunku do swoich potrzeb, a jest raczej kalką pewnych z góry zakodowanych kulturowych konwenansów i konwencji. To samo podejrzewam w pewien sposób dotyczy również niezrozumienia komunikacyjnego między ludźmi ekspresyjnymi, a wstrzemięźliwymi tj. ci drudzy nie odpowiadają na zakodowane wzorce rozmowy istniejące w umysłach tych pierwszych. Uwierzcie - większość tego co doświadczamy w społeczeństwie jest tylko zakodowaną konwencją.
Oczywistym jest że istnieje duże ciśnienie na ludzi powściągliwych by się dostosowali do gadatliwej reszty, zresztą sądzę że wszyscy to odczuwamy nie tylko werbalnie, ale również w sposób pewnej presji społecznej (dostosowawczej). Osobiście zdaje mi się, że wśród ludzi zakodowanych na permanentną ekspresję słowa pełnią trochę inną rolę niż chociażby u mnie i tak słowa są drugorzędne w stosunku do emocjonalnej treści której wyrażeniu mają służyć. Albo inaczej - te słowa nie są dla nich ważne w ten sposób w jaki byłyby ważne dla mnie. Albo jeszcze inaczej - zauważycie w końcu że ludzie nawet nie starają się być obiektywnymi w postrzeganiu innych. Stosując interpretację przez pryzmat własnych doświadczeń, emocji i poglądów nie zdają sobie sprawy z tego że ktoś inny może wyciągnąć inne wnioski na temat życia i świata niż oni sami. To będzie dosyć ostre i myślę że dyskusyjne : sądzę że ludzie bardzo gadatliwi mówiąc do kogoś nie traktują go jako "osoby", a raczej jako "sposób" na wywołanie przyjemnych emocji w swoim własnym ciele. Bowiem zauważcie że nie ma tu w gruncie rzeczy znaczenia kim jest ta osoba, ważne by był ktokolwiek, a zmienić ją to już żaden problem. Albo jeszcze inaczej: ktoś wielce gadatliwy nie potrzebuje kogoś z kim będzie mógł rozmawiać, tylko kogoś do kogo będzie mógł gadać. Dalej spotkałem wielu ludzi którzy będąc w gruncie rzeczy niedowartościowani żyli tym i nadawali sobie sens w ten sposób, że w swoim własnym mniemaniu kreowali w umysłach innych ludzi pozytywny obraz samych siebie. "Mężczyzna długo pozostaje pod wrażeniem jakie zrobił na kobiecie".(Co się bierze z tej wyjątkowo głupiej kultury robienia rzeczy na pokaz, ciągłego udowadniania czegoś ludziom i samemu sobie - może rozwinę to innym razem). Stwierdzenie, że ci są nastawieni na samych siebie, a tamci na ludzi wokół jest strasznie fałszywe, bo ci drudzy mają po prostu inny sposób na to by się lepiej poczuć. Tak, wiem że tu chodzi o czerpanie energii, ale to się zbyt łatwo zmienia w podział na nadętych sobków i wielkich altruistów. Więcej powiem - jest dokładnie odwrotnie, bo gdy ja rozmawiam z ludźmi to słucham co do mnie mówią i staram się zrozumieć ich podejście i problemy z ich strony, a nie kiedy ktoś nie wpływa na mnie pozytywnie i spędzanie z nim czasu mnie nie rozrywa to go po prostu odstawiam na bok i biorę sobie kogoś innego.
W jakiś sposób nasuwa mi to myśl o pewnym rodzaju kobiet, które będąc ograniczone (absolutnie nie rozumieją pojęć abstrakcyjnych i sensu ich tworzenia) i zdając sobie w jakiś sposób z tego sprawę rekompensują to sobie będąc w swym własnym mniemaniu bardzo praktycznymi. Dotyczy to też pewnych mężczyzn, ale w trochę inny sposób. Tenże praktycyzm polega w gruncie rzeczy na stwierdzeniu że relacje interpersonalne i emocje są pełną treścią i sensem naszego istnienia, a następnie następuje reinterpretacja pojęć abstrakcyjnych poprzez pryzmat użyteczności. W ten sposób przykładowo sprawiedliwość (powiedziałbym "traktując ludzi równo oddać każdemu co mu się należy w odniesieniu do jego własnych intencji i możliwości") zmienia się w prosty deal. Czuję się z tobą dobrze więc jestem dla ciebie dobry. Przestaję się czuć z tobą dobrze - nie jestem ci już nic winien. I to jest w porządku.
Dlaczego ludzie czują samotność ? Bo czują pustkę. Dlaczego czują pustkę ? Bo są wewnętrznie puści. Zamiast przenosić te zagadnienie w stronę relacji interpersonalnych powiedział bym raczej o nieumiejętności kreatywnego zagospodarowania sobie czasu (podejmowania wysiłku który w dłuższym czasie daje satysfakcję). Oczywiście można spędzać wolny czas emocjonując się między ludźmi ale na podstawie moich obserwacji, a prywatnych również, nie wierzę aby był to realny sposób na rozwiązanie problemu. Spotykałem wielce towarzyskich ludzi, po 35, młodzi duchem, ciągłe imprezy, wielu znajomych, koledzy i koledzy, przychodziła wigilia zamykali się w pokoju i pili wódkę. Myślę o kimś kto pragnąc mieć powiedzmy jabłko staje w połowie marca pod jabłonią i zaczyna czekać. Początkowo czeka, później zaczyna się kręcić, chodzić w koło jabłoni, zgrzytać zębami, kląć. Mając problem i zamiast znaleźć najszybszy sposób na jego rozwiązanie zaczyna się wielce emocjonować pokazując wszystkim w koło że on ma problem i jest wkurzony. Zaczyna gadać do jabłoni, krzyczeć na nią, biegać w koło niej, łapie jakiś konar i zaczyna ją okładać, tak jakby to miało coś pomóc. W końcu kiedy coś się tam pojawi, jakiś zaczątek, zrywa go mówiąc "nie mam czasu czekać na więcej" i idzie pod kolejne drzewo. Lata mijają, patrzy na te owoce które zebrał w ciągu życia i gadka zawsze jest ta sama: "To nie moja wina. To wina moich rodziców. To wina kobiet. To wina tego kraju w którym przyszło mi się urodzić. To wina polityków, zaprzepaścili moje szanse. Ja zawsze byłem fair, zawsze byłem w porządku, to wina tego społeczeństwa i ludzi". To jest trochę głębszy problem. Rzecz w tym że jedni czas spędzają, a inni wyszukują setki sposobów na jego zabicie. Kiedy już masz jakieś kreatywne zajęcie zawsze znajdziesz ludzi zajmujących się tym samym. Szczerze mówiąc nie spotkałem wielu dorosłych (a byli i milionerzy między nimi), którzy byliby w pełni usatysfakcjonowani ze swojego życia - często jest to już pogodzenie się z sytuacją.
Jak powiedziałem nie chcę tu dawać odpowiedzi bo nie sądzę by takie istniały. "Uczonymi możemy być uczonością drugich, ale mądrzy możemy być tylko mądrością własną". Sam miałem całe lata zapaści psychicznej, melancholii, epizod manii, podejrzewam że miałem też pewne urojenia, ale nie umiem tego skonfrontować. Problemem było że dawałem sobie wmówić że jestem jakiś inny, że coś jest ze mną nie tak, przyjmowałem obce sobie wartościowanie spraw i ludzi za swoje własne - to nigdy do niczego nie prowadzi. Sądzę że każdy powinien znaleźć swoją własną, prywatną równowagę pomiędzy samym sobą, a światem i ludźmi wokół.
Może jeszcze coś powiem - jedno z najważniejszych zagadnień, było to mą kulą u nogi wiele lat. Nie utożsamiaj się z definicjami, są one mało elastyczne i pogłębiają nerwicę. Sam o sobie nigdy już nie mówię, że jestem introwertykiem, albo że jestem ateistą czy katolikiem, albo prawicowcem, narodowcem, socjalistą itd.(Czy - "jestem samotnikiem", absolutnie nigdy). Staram się nawet nie używać tych słów. Sam o sobie myślę na podstawie przymiotników, cech i szczegółów, natomiast zdefiniować czyli w gruncie rzeczy zaszufladkować pozwalam się tylko innym nie przywiązując do tego zbyt dużej wagi.(Ktoś może mnie nazwać samotnikiem, ale samemu to robiąc zamykam się w tym słowie) Myślenie o samym sobie w kategoriach definicji jest próbą nazwania samego siebie, poznania, określenia i zrozumienia, ale często zapominamy że cechy szczegółowe idą przed definicjami które są jedynie pomocą w usystematyzowaniu świata. Myśląc o samych sobie skupiajmy się na konkretnych cechach, a nie utożsamiajmy się z krępującą definicją.