intro życiowe decyzje

W tym miejscu dyskutujemy o zjawisku introwertyzmu, o tym, jak wpłynął on na nasze życie, jakie są wady i zalety bycia introwertykiem.
tian_shan

intro życiowe decyzje

Post autor: tian_shan »

To mój pierwszy post. Witam wszystkich. Jestem skrajnym introwertykiem, który przy tym, jeśli trzeba (na przykład w pracy), potrafi nieźle "odgrywać" przez któtki czas osobę ekstra. Ci z was, którzy czytali Cain, pamiętają przykład profesora. Taka jestem - mogę robić prezentację czy przemawiać przed dużą grupą, mogę przebywać prywatnie w gronie kilku osób i być zabawną, roześmianą osobą mistrzowsko bawiącą się w small talki. Mogę to robić przez godzinę-dwie. To wszystko jednak całkowicie pozbawia mnie energii, nuży, męczy i wydaje się absurdalne, zbędne, niepotrzebne, odrealnione. A ładowanie akumulatorów trwa zdecydowanie za długo, żeby to miało jakikolwiek sens.
Tak myślałam sobie podsumowując kilka ostatnich lat i wybory, których dokonałam przed, w trakcie i po studiach oraz to jak funkcjonuję w pracy, zdałam sobie sprawę, że introwertyzm rządził i rządzi całym moim życiem. Wszystko inne jest tylko jego konsekwenją. Było tak długo zanim zrozumiałam, że jestem intro i z jakim sposobem odbioru i przeżywania świata to się łączy. Przez wiele lat czułam się odrzucana przez ludzi, grupy z różnych miejsc, w których bywałam. I nie wiedziałam, dlaczego.
Teraz już wiem, z czego to wynika. Wybrałam pracę, w której mam kontakt z ludźmi, ale tylko 1na 1 i tylko w takim wymiarze czasowym, w jakim chcę. Żeby jednak zarabiac tyle, ile bym chciałam tych kontaków powinno być dużo więcej. A tak, w tej części mojej pracy pracuję w zasadzie na minimum. Na szczęście w dużym stopniu pracuję też z domu - jestem tłumaczem. Lubię to, pracować mogę tylko w ciszy i bez ludzi wokół. Znajomych niewielu. Mieszkam, od czasu gdy zakończył się mój związek sama. Dużo jestem sama. A to trochę niebezpieczne, bo gdybym na przykład mieszkała sama w środku lasu z kotem czy psem, to po pewnym czasie nie potrzebowałabym żadnych kontaków z ludźmi. Im dłużej ich nie ma, tym mniej ich potrzebuję. Ale k.....de, ciągle kłebi się we mnie, ile w tym wszystkim co robię kompromisu, jakiejś próby znalezienia złotego środka, żeby robić coś i żyć w miarę fajnie i w zgodzie z sobą, a ile konieczności dostosowania się do introwertyzmu, który uwiera. Czy gdybym była mniej intro, zrobiłabym doktorat, którego zawsze chciałam (wymagający wbrew pozorom sporo kontaktów z innymi ludźmi)? Czy byłabym szefową własnego ngo-sa? Wiem, że tak. A może to właśnie zrobić, nawet walcząc ze sobą i ze swoim charakterem? Skoro tego zawsze chciałam? Bo z drugiej strony sobą samą zarządzam bardzo dobrze :-) i mam zdolności przedsiębiorczo-zarządzające. Ale musiałabym współpracować z ludźmi, negocjować z nimi, zarządzać itp. itd. Wiem już też, że walka ze sobą samym nigdy nie jest dobra. Gdybym chociaż odrobinę bardziej była ekstra i poznawanie facetów byłoby łatwiejsze, i pierdylion innych życiowych spraw do załatwienia. Dotarło do mnie, że chociaż mam 30 lat i akceptuję siebie jako osobę (bo dla mnie samej to jaka jestem ja i generalnie introwertycy to coś naturalnego i oczywistego) to nijak nie akcpetuję mojego funkcjonowania w społeczeństwie ( w którym funkcjonować muszę, bo to nie leśna pustelnia, o której wspominałam), w relacjach z ludźmi, w samotności - tak od czasu gdy nie jestem w związku czuję się samotna. Bo chciałabym móc sobie z kimś pomilczeć zwyczajnie. A już myślałam, że wisi mi wszystko co dookoła. Że mam ten zdrowy dystans i nie muszę już nikogo i niczego "odgrywać" - w urzędach, na imprezie branżowej, na która muszę pójść, wśród rodziny. Nieprawda. I źle mi jak cholera z myślą, że tak może być do końca życia. No, to się przywitałam :-)
Awatar użytkownika
Sundari
Introwertyk
Posty: 88
Rejestracja: 20 lut 2013, 11:19
Płeć: nieokreślona
Lokalizacja: Warszawa

Re: intro życiowe decyzje

Post autor: Sundari »

tian_shan pisze:To wszystko jednak całkowicie pozbawia mnie energii, nuży, męczy i wydaje się absurdalne, zbędne, niepotrzebne, odrealnione. A ładowanie akumulatorów trwa zdecydowanie za długo, żeby to miało jakikolwiek sens.(...) Lubię to, pracować mogę tylko w ciszy i bez ludzi wokół. Znajomych niewielu.(...)Czy gdybym była mniej intro, zrobiłabym doktorat, którego zawsze chciałam (wymagający wbrew pozorom sporo kontaktów z innymi ludźmi)? Czy byłabym szefową własnego ngo-sa? Wiem, że tak. A może to właśnie zrobić, nawet walcząc ze sobą i ze swoim charakterem? Skoro tego zawsze chciałam? Bo z drugiej strony sobą samą zarządzam bardzo dobrze :-) i mam zdolności przedsiębiorczo-zarządzające. Ale musiałabym współpracować z ludźmi, negocjować z nimi, zarządzać itp. itd. Wiem już też, że walka ze sobą samym nigdy nie jest dobra. Gdybym chociaż odrobinę bardziej była ekstra i poznawanie facetów byłoby łatwiejsze, i pierdylion innych życiowych spraw do załatwienia. Dotarło do mnie, że chociaż mam 30 lat i akceptuję siebie jako osobę (bo dla mnie samej to jaka jestem ja i generalnie introwertycy to coś naturalnego i oczywistego) to nijak nie akcpetuję mojego funkcjonowania w społeczeństwie ( w którym funkcjonować muszę, bo to nie leśna pustelnia, o której wspominałam), w relacjach z ludźmi, w samotności - tak od czasu gdy nie jestem w związku czuję się samotna.
WITAM W KLUBIE :P W cytacie wyszczególniłam to co również u mnie jest problemem. Chyba tydzień (może dwa) temu wystosowałam wpis na naszym forum (http://forum.introwertyzm.pl/viewtopic.php?f=1&t=888). Opisałam w nim podobne problemy. Mam problemy z wystąpieniami (mam mętlik w głowie, nie mogę się skupić), ale co do stosunków z ludźmi - nie mam z nimi problemu (nie wstydzę się ich, nie boję etc.). Jedynie mnie denerwują i męczą. I to w tym wszystkim jest najgorsze.
Co do doktoratu - kontakty są podstawą studiów doktoranckich. Uzależnione jest to od tego czy są to studia np. społeczne, biologiczne czy techniczne - trochę inna jest bowiem metodyka prowadzenia np. badań. Ale niestety kontakty są niezbędne. Samo załatwienie grantów, prowadzenie zajęć (nie wszędzie) czy udział w konferencjach (w moim przypadku rzecz przerażająca), praca w zespole badawczym (bo taki być musi, chyba że masz czas i pieniądze na prowadzenie badań indywidualnie - choć i tak marne szanse byś zrobiła wszystko sama), no i te kontakty - bardzo pomocne jest nawiązywanie kontaktów z innymi osobami zajmującymi się podobnymi badaniami. Od małego chciałam być takim szalonym naukowcem, ale niestety rzeczywistość nie pokrywała się z moimi wyobrażeniami. Możliwość "posiedzenia samemu" mam tylko pisząc artykuł - a i tak nie zawsze :( Dodatkowo chcę założyć firmę. Co również wymaga kontaktowania się z ludźmi, choć specyfika pracy pozwoli na czasowe odosobnienie.
Podobnie jak Ty akceptuję siebie. Nienawidzę jednak tego, że nie potrafię funkcjonować w społeczeństwie. Co do partnera - znalazłam gostka, który akceptuje moją "inność" i co najważniejsze nie męczy mnie (on jest ekstrawertykiem). Początki były trudne (jak przy każdym), ale jakoś się to poukładało. Obecnie oboje czerpiemy z naszej relacji - nie czuje się odrzucony jak zaszywam sie w kącie i milknę, albo wychodzę pospacerować w samotności. Ten czas stał się również czasem dla niego - wychodzi sobie z kolegami, czyta czy ogląda coś w tv. Sam stwierdził, że lubi to wyciszenie :lol: On nauczył się trochę introwertyzmu, a ja ekstrawertyzmu (dzięki niemu mamy całkiem fajną paczkę, ogarniętych, myślących ludzi z którymi spotykamy się regularnie).
Tak więc co do związków - introwertyk może stworzyć fajny związek (nawet z ekstrawertykiem). Natomiast co do działania w społeczeństwie - mogę (i to uczyniłam) jedynie podzielić się moimi problemami. W wątku założonym przeze mnie Drimlajner napisał mądrą rzecz - jedyne co pozostaje to praca nad sobą i uczenie się ekstrawertyzmu. Zwyczajnie - dalsze udawanie.
„Samotność jest niezależnością, życzyłem jej sobie i zdobyłem ją po długich latach. Była ona zimna, o tak, ale była też cicha, prawdziwie cicha i wielka, podobnie jak zimne, ciche przestworza, po których wędrują gwiazdy.”
Hermann Hesse - Wilk stepowy


O mnie: INTJ | Jedynka ze skrzydłem dwa: 1w2 - "Adwokat" | Płciowo stypizowana "na krzyż":P
twarda intro
Introwertyk
Posty: 123
Rejestracja: 10 wrz 2013, 20:04
Płeć: nieokreślona
MBTI: 100% ekstrawertyk

Re: intro życiowe decyzje

Post autor: twarda intro »

Ja tak sobie myślę, że klucz do sukcesu to twardy charakter, odporność psychiczna i choć nie zabrzmi to zbyt ładnie trzeba mieć "wyjebane" na ludzi. Niektórzy z was mówią, że ekstra mają łatwiej, więcej odnoszą sukcesów itd.
Być może, jednak mnóstwo intro odniosło sukces i mnóstwo ekstra nie odniosło żadnego sukcesu. Bycie intro to wcale nie jest nie wiadomo jak wielkie piętno, jest piętno tylko wówczas gdy za bardzo przejmujemy się światem, otoczeniem, mamy poczucie niższości, kompleksy.Tylko ci którzy nie przejmowali się co pomyślą inni, dążyli do czegoś byli pracowici i mieli szczęście osiągnęli sukces. Ja przez większość swojego życia zamartwiałam się że coś ze mną jest nie tak, miałam poczucie nieprzystosowania. Nikt mi nigdy nie powiedział, że jestem introwertykiem i to normalne zachowanie. Cały czas towarzyszyły mi myśli, że jestem jakaś zaburzona. Miałam poczucie winy, że odmawiałam jak ktoś mnie zapraszał na imprezy, miałam poczucie winy, ze nie jestem taka jak tata by chciał itd. Teraz mam właśnie przysłowiowe "wyjebane" na to i jest mi dużo lżej. Mówię krótko:nie mam ochoty, nie dziękuję, większość ludzi po pewnym czasie się odsuwa, ale co mnie to obchodzi? Jak dla kogoś imprezy są sensem życia, jego sprawa. Mi wystarczy wyjście raz na dwa miesiące na większą imprezę i to moje życie i mój sposób bycia. Dobrze się czuje sama ze sobą i rozwijam swoje zainteresowania. Najważniejsze to praca nad sobą. Przecież są nawet aktorzy mocni intro np. Clint Eastwood czy Julia Roberts. Można? Pewnie, ze można tylko nie można stać w miejscu z poczuciem, ze jestem intro więc wypadłem z życia i zostaje mi tylko sznur. Często takimi demotywatorami są właśnie znajomi ekstra czy rodzina. Rodzina chce niby "jak najlepiej" więc próbuje Cie na siłę zmienić żebyś był taki jak reszta, a to tylko pogarsza sytuację. Przykre rozwiązanie jest takie, że z nimi należy też ograniczyć kontakt albo walnąć prosto z mostu o ich zachowaniu. W końcu ile można słuchać, że jesteś dziwny? Może trzeba rzucić coś w stylu: tatusiu skoro jestem taka dziwna to sobie znajdziesz na pewno kogoś kto na starość będzie się Tobą opiekował, bo chyba nie chcesz by takie dziwadło jak ja się Tobą zajmowało?
Awatar użytkownika
highwind
Legenda Intro
Posty: 2179
Rejestracja: 15 paź 2011, 10:27
Płeć: mężczyzna
Enneagram: 1w9
MBTI: istj
Lokalizacja: wro

Re: intro życiowe decyzje

Post autor: highwind »

twarda intro pisze:Być może, jednak mnóstwo intro odniosło sukces i mnóstwo ekstra nie odniosło żadnego sukcesu.
Napiszę oczywistą oczywistość, ale tak jakoś ostatnio mi się rzuca w oczy. My tu (pierwsza osoba liczby mnogiej zamierzona, bo sam mam na sumieniu) dużo generalizujemy na zasadzie intro mają tak, ekstra mają siak, a tymczasem w wielu problemach zamiatanie przyczyn pod dywan introwertyzmu to rażący brak precyzji, podczas gdy należałoby się skupić na kwestiach indywidualnych. Potem wychodzą takie kwiatki w stylu (hipokrytycznie, nadmiernie uogólniając) "Jest mi źle, bo jestem intro". A co mają powiedzieć introwertycy, którzy wcale nie czują się gorsi? Ja na przykład czuję się wtedy, jakby ktoś wbijał szpilę w moje ego, bo najzwyczajniej większość osób, które lubię i cenię (na czele ze mną ;)) jest intro. Zupełnie jakby ktoś powiedział zadeklarowanemu wielbicielowi psów, że psy są ch*jowe :P
tian_shan pisze:A może to właśnie zrobić, nawet walcząc ze sobą i ze swoim charakterem? Skoro tego zawsze chciałam?
Ja bym tutaj się w ogóle nie wahał. To takie straszne jest tak powalczyć ze sobą? Rzucę takim banałem, ale dla niektórych ludzi całe życie to walka z samym sobą. Bo dlaczego nie piznąć tego wszystkiego, wyjechać gdzieś, gdzie temperatura nie spada poniżej 18stC i dożyć sobie bezstresowo spokojnej starości. Da się. A jeśli walka jest potencjalnie nie do wygrania, albo tak wyczerpująca, że nie warta świeczki, to przecież podejmujesz słuszną decyzję nie angażując się w nią. Najgorszy może być chyba brak zdecydowania przy tym i życie w permanentnym stanie "co by było, gdyby". No ale po to jest to forum, żeby może rozwiać co poniektóre wątpliwości. Więc sobie tak pogdybam za ciebie ;)
tian_shan pisze:Wiem już też, że walka ze sobą samym nigdy nie jest dobra.
Kto tak powiedział? Ja bym pokusił się o stwierdzenie, że walka z samym sobą to dla niektórych sens i motor napędowy istnienia. Jak w ogóle inaczej można stać się lepszym człowiekiem, albo doskonalić się, jak nie przez pokonywanie kolejnych barier/przeciwności, często wewnętrznych. Kurcze, większość przeciętnych Polaków, rano przed pójściem do pracy przeżywa taki Grunwald, że historykom się nie śniło ;) Także podsumuję może tak, że walka jest nawet wskazana... Byleby się nie zadręczać.
tian_shan pisze:No, to się przywitałam :-)
Joł.
twarda intro pisze:Może trzeba rzucić coś w stylu: tatusiu skoro jestem taka dziwna to sobie znajdziesz na pewno kogoś kto na starość będzie się Tobą opiekował, bo chyba nie chcesz by takie dziwadło jak ja się Tobą zajmowało?
Ej, nie móóów tak :P Ja do tej pory mam wyrzuty sumienia i wstyd mi za durne teksty o domach starców.
Awatar użytkownika
Drim
Legenda Intro
Posty: 2137
Rejestracja: 07 mar 2013, 21:32
Płeć: mężczyzna

Re: intro życiowe decyzje

Post autor: Drim »

Drimlajner napisał mądrą rzecz
No ba :)
Zwyczajnie - dalsze udawanie.
Ej, ej. Jakie udawanie ? Po prostu należy spuścić trochę z tego introwertyzmu i nauczyć się paru zachowań ekstrawertycznych. Nie udawać, nie aktorzyć, po prostu otworzyć się na świat zewnętrzny.

Ludzie są męczący, ludzie są wszędzie. Nie ma sensu kierować swojej percepcji właśnie na poczucie zmęczenia wywołanego przez kontakt z byle kretynem ale właśnie zareagować ekstrawertycznie, czyli olewczo, bo przecież to tylko jeden kretyn, tylko raz na jakiś czas a inni ludzie nie są aż tak irytujący.

Powtórzę po Highwindzie ale zauważam coś takiego że często są tu stawiane skrajności. Skrajny Introwertyk czyli swój, dobry, inteligentny a skrajny ekstra czyli tępota która 5 minut w samotności nie może usiedzieć bo eksploduje i zostaną same buty do pochówku na cmentarz.

Nic pomiędzy, a pomiędzy jest wachlarz osobowości, introwertyki drogie :roll:
Awatar użytkownika
Sundari
Introwertyk
Posty: 88
Rejestracja: 20 lut 2013, 11:19
Płeć: nieokreślona
Lokalizacja: Warszawa

Re: intro życiowe decyzje

Post autor: Sundari »

twarda intro pisze:Ja tak sobie myślę, że klucz do sukcesu to twardy charakter, odporność psychiczna i choć nie zabrzmi to zbyt ładnie trzeba mieć "wyjebane" na ludzi.
Ja mam bardzo "twardy charakter", mam też "wyjebane na ludzi", ale to nie pomaga mi w radzeniu sobie z moimi "defektami społecznymi". Bo "mieć wyjebane" można mieć do pewnego czasu, bo żyć jakoś trzeba.
Nie można też ciągle mówić, że introwertycy nie mają problemów ze swoją introwertycznością. To że mają problem najlepiej odzwierciedla forum - z jakiegoś powodu ono powstało i jak wiem nie ma ono swojego odpowiednika u ekstrawertyków :)
„Samotność jest niezależnością, życzyłem jej sobie i zdobyłem ją po długich latach. Była ona zimna, o tak, ale była też cicha, prawdziwie cicha i wielka, podobnie jak zimne, ciche przestworza, po których wędrują gwiazdy.”
Hermann Hesse - Wilk stepowy


O mnie: INTJ | Jedynka ze skrzydłem dwa: 1w2 - "Adwokat" | Płciowo stypizowana "na krzyż":P
tian_shan

Re: intro życiowe decyzje

Post autor: tian_shan »

Co do doktoratu - kontakty są podstawą studiów doktoranckich. Uzależnione jest to od tego czy są to studia np. społeczne, biologiczne czy techniczne - trochę inna jest bowiem metodyka prowadzenia np. badań. Ale niestety kontakty są niezbędne. Samo załatwienie grantów, prowadzenie zajęć (nie wszędzie) czy udział w konferencjach (w moim przypadku rzecz przerażająca), praca w zespole badawczym (bo taki być musi, chyba że masz czas i pieniądze na prowadzenie badań indywidualnie - choć i tak marne szanse byś zrobiła wszystko sama), no i te kontakty - bardzo pomocne jest nawiązywanie kontaktów z innymi osobami zajmującymi się podobnymi badaniami. Od małego chciałam być takim szalonym naukowcem, ale niestety rzeczywistość nie pokrywała się z moimi wyobrażeniami.
Wiem, byłam na doktoranckich i zrezygnowałam. Trochę z zupełnie nieintorowertycznych powodów, jak na przykład dylemat, jak zarabiać i jednocześnie pracować nad DOBRYM doktoratem, gdy czasu na czytanie i badania prawie nie ma, bo trzeba pracować itp. ale w dużym stopniu też przez to, o czym piszesz. Ta konieczność układów i układzików z promotorem, harmider na uczelni i to gadanie, i gadanie o niczym, bicie piany i rywalizacja aspirujących doktorantów, konferencje i "networking". Eh, dla mnie to takie nudne i zbędne, cały czas miałam poczucie, że tracę w ten sposób czas. Ale marzenie o badaniach mam ciągle. Jeśli kiedyś dojdę do wniosku, że ich spełnienie jest ważniejsze niż te wszystkie rzeczy mu towarzyszące, to wrócę na studia. Ty rozumiem już po i pracujesz naukowo?

W wątku założonym przeze mnie Drimlajner napisał mądrą rzecz - jedyne co pozostaje to praca nad sobą i uczenie się ekstrawertyzmu. Zwyczajnie - dalsze udawanie
Wątek zaraz przeczytam. Mnie się już nie chce udawać. Chcę dojść do takiego etapu, gdy będę mogła "odgrywać" ekstrawertyczne role bez poczucia wewnętrznego zażenowania. To nie jest też tak, że mnie ludzie męczą i nudzą jako tacy. Lubię ludzi i chcę im dawać coś od siebie i jednocześnie uczyć się od nich. Spędzać z nimi czas, ale nie dostosowując się do nich wbrew sobie. Taki wewnętrzny luz bym mieć chciała :D i nad tym muszę popracować. To co, jak pisałam mnie męczy i z czym sobie nie radzę, to sposób towarzyskiego funkcjonowania większości ludzi w grupie, w jakiś zachowaniach społecznych itp.
Sundari pisze:
twarda intro pisze:Ja tak sobie myślę, że klucz do sukcesu to twardy charakter, odporność psychiczna i choć nie zabrzmi to zbyt ładnie trzeba mieć "wyjebane" na ludzi.
Ja mam bardzo "twardy charakter", mam też "wyjebane na ludzi", ale to nie pomaga mi w radzeniu sobie z moimi "defektami społecznymi". Bo "mieć wyjebane" można mieć do pewnego czasu, bo żyć jakoś trzeba.
Nie można też ciągle mówić, że introwertycy nie mają problemów ze swoją introwertycznością. To że mają problem najlepiej odzwierciedla forum - z jakiegoś powodu ono powstało i jak wiem nie ma ono swojego odpowiednika u ekstrawertyków :)
Dokładnie tak mam, jak pisze Sundari. Ja też jestem "twarda" i do tego " życiowo niezależna" i też "byle kto mnie z równowagi nie wyprowadza" i nie uważam się za lepszą, wrażliwszą czy ciekawszą niż ekstrawertycy (ktoś wspomniał o takiej tendencji tu na forum), ale świat kontaktów społecznych został zaprojektowany pod ekstrawertyków. I trzeba jakoś w tym żyć. Dla mnie to tak jakbym musiała komunikować się w języku, którego nie znam. I ciągle mam wrażenie, że chociaż bardzo się staram z nauką, to nauczyłam się tylko kilku zwrotów a i tak nie umiem ich dobrze wymawiać. Nie raz przekonałam się, że umiejętność pogadania o pogodzie z panią Jadzią z warzywniaka pod domem też się przydaje, czy rzucenie fajnym żartem wśród ludzi na tyle mało mi znanych np. na studiach czekając na zajęcia, że jeszcze nie gadamy o swoich problemach ;-)
tian_shan pisze:Wiem już też, że walka ze sobą samym nigdy nie jest dobra.
Kto tak powiedział? Ja bym pokusił się o stwierdzenie, że walka z samym sobą to dla niektórych sens i motor napędowy istnienia. Jak w ogóle inaczej można stać się lepszym człowiekiem, albo doskonalić się, jak nie przez pokonywanie kolejnych barier/przeciwności, często wewnętrznych. Kurcze, większość przeciętnych Polaków, rano przed pójściem do pracy przeżywa taki Grunwald, że historykom się nie śniło ;) Także podsumuję może tak, że walka jest nawet wskazana... Byleby się nie zadręczać.
Ja tak mówię. Walka ze sobą a samorozwój prowadzący do bycie, jak to napisałeś "lepszym człowiekiem" to dla mnie 2 zupełnie różne i sprzeczne rzeczy. Żeby móc się rozwijać wewnętrznie, ale i życiowo trzeba najpierw zaakceptować i POLUBIĆ siebie prawdziwego, a nie swoje wyobrażenia o sobie. Walka ze sobą, jeśli to nie jest na przykład "nie znoszę rozmawiać z obcymi osobami przez telefon, ale to jest mi potrzebne, więc się przemogę i będę dzwonić" a dotyczy poważniejszych rzeczy jest tylko wewnętrzną szamotaniną i nie prowadzi do niczego, może poza uczuciem, że "no przynajmniej się staram, ale niedobrze mi z tym".

Co do codziennego Grunawaldu, to skoro wizja czekających godzin w robocie wywołuje takie odczucia, to moze trzeba zmienić pracę? Może tylko firmę albo zupełnie się przekwalifikować. Za wiele godzin i lat w życiu spędza się na pracy, żeby robić coś czegoś czego się nie lubi i co jest wbrew predyspozycjom i charakterowi. Jeśli ktoś tego nie robi, to ma masochizm na własne życzenie. Ale za to super wpisuje się w polskie cierpiętnictwo i "nie znoszę tego, ale co począć". :twisted:
Awatar użytkownika
highwind
Legenda Intro
Posty: 2179
Rejestracja: 15 paź 2011, 10:27
Płeć: mężczyzna
Enneagram: 1w9
MBTI: istj
Lokalizacja: wro

Re: intro życiowe decyzje

Post autor: highwind »

tian_shan pisze:Żeby móc się rozwijać wewnętrznie, ale i życiowo trzeba najpierw zaakceptować i POLUBIĆ siebie prawdziwego, a nie swoje wyobrażenia o sobie.
Totalnie tego nie rozumiem. Mam polubić siebie po to, żeby nad sobą pracować? Tożto przecież właśnie gdybym wszystko w sobie lubił, nie miałbym powodu żeby cokolwiek zmieniać :P Widocznie inne rzeczy nas w życiu motywują. Mnie akurat mocniej motywuje krytyka i bodźce negatywne - pewnie stąd ta różnica w pojmowaniu.
tian_shan pisze:Co do codziennego Grunawaldu, to skoro wizja czekających godzin w robocie wywołuje takie odczucia, to moze trzeba zmienić pracę?
To była rzecz jasna celowa przesada i ironizowanie. Mam nadzieję że wychwyciłaś, bo...
tian_shan pisze:Może tylko firmę albo zupełnie się przekwalifikować. Za wiele godzin i lat w życiu spędza się na pracy, żeby robić coś czegoś czego się nie lubi i co jest wbrew predyspozycjom i charakterowi. Jeśli ktoś tego nie robi, to ma masochizm na własne życzenie. Ale za to super wpisuje się w polskie cierpiętnictwo i "nie znoszę tego, ale co począć". :twisted:
Ładnie podsumowałaś ten i jemu podobne wątki. O to mi właśnie chodziło :P
tian_shan

Re: intro życiowe decyzje

Post autor: tian_shan »

Totalnie tego nie rozumiem. Mam polubić siebie po to, żeby nad sobą pracować? Tożto przecież właśnie gdybym wszystko w sobie lubił, nie miałbym powodu żeby cokolwiek zmieniać :P Widocznie inne rzeczy nas w życiu motywują. Mnie akurat mocniej motywuje krytyka i bodźce negatywne - pewnie stąd ta różnica w pojmowaniu.
Samorozwój to dla mnie nie praca nad sobą w twoim rozumieniu, ale właśnie "rozwój" w kierunku niekoniecznie z góry określonym tylko bardziej tak, że odkrywa się jedną kartę za drugą. Trochę tak jak w medytacji - zaczyna się od konfrontacji z nałogiem konieczności myślenia i eliminuje gonitwę myśli. Potem samoistnie przychodzą następne etapy, w których odkrywa się różne rzeczy, czasami zupełnie nie te, których byśmy się spodziewali. Widzi się też jak stopniowe konfrontowanie się z tym, co przychodzi zmienia życie na lepsze. "Praca nad sobą" zakłada, że mam jakiś problem i na tym muszę się skupić. A tu już tylko rzut beretem do "pracy u podstaw i innego tego typu bajania. Mnie krytyka nie motywuje wcale, raczej mam ja w zadku, chyba ze pochodzi od waznych dla mnie osob np. od mamy czy ukochanego :D

Wracajac do Grunawldu. Czy ja wiem, czy taka przesada... ile osob pracuje w czyms, czego nie znosi i udupia tych, ktorzy sie z tego smieli jakos wymiksowac?
ODPOWIEDZ