Opowiadanie o Zielonym Kapturku

Proza, poezja, opowiadania
Raf
Zagubiona dusza
Posty: 2
Rejestracja: 15 kwie 2018, 20:13
Płeć: mężczyzna

Opowiadanie o Zielonym Kapturku

Post autor: Raf »

Witam wszystkich użytkowników forum. Zawsze miałem trudność z udzielaniem się na forum. Postanowiłem więc przełamać pierwsze lody dzieląc się z wami moim opowiadaniem. Mam nadzieję, że się wam spodoba. :) Będę wdzięczny za wszelkie opinie i oceny.


Nazywali ją Zielonym Kapturkiem. Miała tylko jeden, stary, znoszony płaszcz, w którym zawsze przychodziła do pracy. Nie stać jej było na nowy. Niegdyś mocny, zielony kolor dużo stracił ze swojego blasku, a w wielu miejscach widniały naszyte łaty. Jednak zieleń na stałe przywarła do tej drobnej postaci o wiecznie zmęczonych, aczkolwiek nadal pięknych oczach. Mirka nie lubiła swojego przezwiska. Przypominało jej o tym, jak bardzo jest biedna.

Nie zawsze tak było. Jakiś czas temu mieszkała z mężem, który pracował w dużej firmie na wysokim stanowisku. Wydawało jej się, że całe życie należy do niej, nie miała zmartwień, a całe dnie spędzała opiekując się piątką swoich dzieci. Jeszcze nie dawno wydawało się to tak ciężkim zajęciem, o co często kłóciła się ze swoim ukochanym. Teraz chciała by cofnąć czas i przeprosić go. Zrozumiała, jak bardzo się myliła za każdym razem, gdy robiła mu wyrzuty.

Później zdarzył się ten okropny wypadek i z dnia na dzień jej życie stało się koszmarem. Mirka westchnęła boleśnie na to wspomnienie. Minęły już dwa lata, ale ból w sercu nie zmniejszył się ani trochę. Każdy dzień okrutnie przypominał jej o tym, co wtedy straciła. Pracowała od świtu, aż po wieczór, a pieniędzy ciągle brakowało. Po powrocie próbowała znaleźć jeszcze chwilę dla swoich pociech, ale przez zmęczenie nie potrafiła znaleźć w sobie uśmiechu dla nich…

Wielkie drzwi wejściowe otworzyły się i Mirka skierowała się w stronę domu. Uderzył ją chłód mroźnego, zimowego wieczoru. Było coraz ciemniej i musiała się spieszyć, by nie iść przez las całkiem po ciemku. Gdy zrobiła krok poczuła zimny powiew wiatru, przed którym osłaniało ją wejście. Płaszcz niegdyś był ciepły, ale szwy nie trzymały już mocno, a przez pęknięcia mróz dostawał się do środka. Zatrzęsła się z zimna i ruszyła w drogę.

Mogła wrócić autobusem. Kiedyś tak robiła. Jednak wkrótce będzie musiała kupić książki, zeszyty i przybory szkolne swoim dzieciom, więc musiała oszczędzać. Nie miała innego wyjścia. Dobrze, że dostała niewielką premię, co na pewno ułatwi ciężki proces oszczędzania. Mimo wszystko kupiła swoim pociechom tabliczkę czekolady. Rzadko może sobie pozwolić na taki wydatek. Ale uśmiechnięte twarzyczki jej najukochańszych maleństw, które już widziała w wyobraźni, były najcenniejszą rzeczą, jaka istniała w jej życiu. Tak, dzieci zdawały się o wiele lepiej radzić z tragedią, która ich dotknęła. Kiedy odszedł ich ojciec nie poddały się przygnębieniu i smutkowi. Nadal były radosne i uśmiechnięte, jakby godziły się ze stratą, tak nagłą i bolesną. W tych maleństwach drzemała prawdziwa siła i radość, chęć do życia oraz ogromny optymizm. Ostatecznie to one okazały się wsparciem dla niej, a nie odwrotnie. A ona nie umiała im wynagrodzić tego, co już przeżyły.

Jej kroki głośno trzeszczały w kilkucentymetrowej warstwie śniegu, kiedy skierowała się powolnym, zmęczonym krokiem w stronę lasu, najkrótszej drogi do domu. Nadal było to sześć ciężkich kilometrów. Dwukrotnie dłużej musiałaby iść drogą okrężną, choć nieco bezpieczniejszą i odśnieżoną. Jednak czekały na nią jej ukochane dzieci. To dodawało jej sił i determinacji.

Gdyby nie była wykończona zapewne zauważyłaby piękną polanę i bujny las zaraz za łąką. Majestatyczne drzewa, mimo nagich, zimowych gałęzi, zyskiwały na tle zachodzącego, czerwonego słońca. Rozmaite ptaki tworzyły wytworną orkiestrę grającą najświetniejszą muzykę świata. Mały zakątek dzikiego świata w buszu cywilizacji, wieżowców i rozwiniętej technologii. Powrót do natury zawsze jest cudownym uczuciem, chyba że wraca się tą samą ścieżką każdego dnia przez ostatni miesiąc. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, szczególnie kiedy nie ma się czasu i sił na zachwycanie się pięknem świata.

Płachta śniegu lepiej oświetlała polankę, niż stare latarnie ulicę, którą właśnie opuszczała. Kierowała się wydeptaną w śniegu ścieżką, którą w ciągu dnia niejedna szczęśliwa rodzina odbywała miłe spacery. Teraz jednak nikogo tu nie było. Wszyscy odeszli do swojego szczęśliwego życia – tak jak jej wszyscy znajomi i przyjaciele, znikli nagle zajęci swoimi sprawami. Dlaczego i ona nie mogła znów oczekiwać powrotu swojego męża, aby podać mu posiłek? Dlaczego utraciła całe swoje szczęście? Wszystko, co posiadała odeszło wraz ze śmiercią jej ukochanego. Wciąż nie mogła pogodzić się z tą jawną niesprawiedliwością, tęsknotą, która już nigdy nie zostanie zaspokojona.

Mirka westchnęła głęboko. Zbliżała się już do lasu, więc za chwilę wiatr przestanie być tak dokuczliwy. Stawiała krok za krokiem pokonując powoli drogę do upragnionego domu. Miarodajnie trzeszczący śnieg zagłuszył wszelkie odgłosy natury, szum wiatru, świergot ptaków, czy też kroki zbliżającej się z tyłu bestii.

Gdy odwróciła się gwałtownym ruchem, wilk leciał już w powietrzu po tym jak odbił się silnymi tylnymi odnóżami od ścieżki. Jej przerażone oczy objęły rząd białych kłów obtoczonych nieco spienioną śliną zmieszaną z czerwienią krwi. Postąpiła krok do tyłu, ale nie mogło to jej pomóc. Bestia wylądowała tuż przed nią i odbiła się ponownie od ziemi rzucając się na swoją ofiarę z groźnym warczeniem.

Mirka straciła równowagę.

Nie była jeszcze ranna, wilk wskoczył na nią, a ona powoli opadała do tyłu. Wiedziała, że za chwilę zderzy się z ziemią i straci ostatnią szansę przeżycia – ucieczkę. O ile w ogóle miała taką możliwość. Ale teraz nie było to dla niej najważniejsze.

Zawiodła swoje dzieci. Nie poradzą sobie bez niej. Każdego wieczoru obiecywała im, że nigdy ich nie zostawi, że zawsze będzie tuż obok, że będzie je chronić. A teraz? Upadała właśnie ostatni raz w życiu. I w ostatnich chwilach przed uderzeniem o ziemię wyobraziła sobie maleńkie dzieci porzucone na pewną śmierć w swoim domu, zapłakane, u kresu wytrzymałości. Ten widok przeszył jej serce niewyobrażalnym bólem. To była przecież jej wina. Zawiodła je.

Chwilę później poczuła silnie szarpnięcie, gdy twarda ziemia zatrzymała ją, a ciężar wilka przygniótł ją do ziemi. Powietrze opuściło jej płuca z głośnym sapnięciem. Na chwilę straciła ostrość widzenia, ale po chwili powróciła świadomość ciężkiej sytuacji w jakiej się znalazła. Chciała krzyknąć z rozpaczy i bezsilności, ale z jej ust dobył się tylko cichy jęk, a krtań zapiekła nowym ogniskiem bólu. Czuła jak ostre kły penetrują jej szyję w poszukiwaniu tętnicy. Cierpienie przeszywało jej ciało kolejnymi falami.

Przez chwilę widziała swojego oprawcę, uśmiechniętego, ze ściekającą z zębów krwią. A więc udało mu się? To już koniec. Była pewna, że ten wilk czerpie przyjemność z zabicia jej, że jest to zew jego wilczej natury. Z drugiej strony nie była pewna, czy to nie jest już sen. Uśmiech bestii rozciągał się bowiem w karykaturze demonicznego oprawcy. Wydawało się, że głowa wilka zaczyna rosnąć i zasłaniać jej widok koron drzew, które stały za nim. Czuła, jak powoli gaśnie jej świadomość, jak rzeczywistość odpływa w dal, a wilcza paszcza, zajmująca już cały obraz, zaczyna ciemnieć. Paliły ją płuca nie mogące zaczerpnąć powietrza, czuła ogromny ból całego ciała, a mimo to odczuwała coś przyjemnego, jakby śmierć szeptała jej do ucha obietnice nowego, lepszego życia bez problemów, w którym znów spotka swojego ukochanego. Tak, teraz będzie lepiej. Obraz uciekł gdzieś w dal, a ona poczuła, że uśmiecha się resztką sił, jakie pozostały w jej organizmie.

W ostatniej chwili swojego życia zapomniała o wszystkim, co było dla niej ważne przez ostatnie dwa lata. Nie czując już bólu otworzyła oczy. Ujrzała swojego męża w olśniewającym, białym garniturze, jak zwykle, dobrze dopasowanym i stylowym. Ruchem ręki zachęcił ją do wstania i pójścia za nim. Chciała zapytać, gdzie jest, ale nagle coś w niej zgasło. Już na zawsze.

***

Pięć par oczu patrzyło to na siebie, to znów w dal z niemym pytaniem. Pięć małych stworzeń, cudów istnienia, oczekiwało swojej matki.

Były głodne. Nie jadły już dwa dni. Jakiś instynkt mówił im, że jest bardzo źle. Skurcze żołądka i coraz głośniejsze burczenie przypominały o największej potrzebie ich ciał. Jednak wciąż liczyły na najważniejszą istotę w ich życiu, na swoją matkę. Wiedziały w głębi serduszek, że zaraz wróci, na pewno, i że nakarmi je wszystkie.

Płakały. Nawet najpewniejsi swego doświadczają chwili zwątpienia. Płakały z tęsknoty, z bólu, ze strachu. Tak bardzo chciały znów zobaczyć najukochańszą matkę, pragnęły, aby w końcu do nich wróciła. Nawet bez jedzenia. Sama jej obecność zawsze dodawała im sił. Pocieszała je, przytulała, żeby rozpędzić ciemne chmury zwątpienia i zapalić nowe słońce nadziei na lepsze jutro.

Wśród liści coś zamigotało. Coś się poruszyło. Dwoje spiczastych uszu. A za nimi, spośród gałęzi wyłoniły się dwa czerwone, świecące punkty wpatrujące się w pięć wystraszonych maleństw. Uszy poruszyły się nasłuchując, czy nikt inny nie nadchodzi. Nagle oczy poruszyły się wzdłuż największego konaru, schylona głowa migała czasami, gdy potwór podnosił się, by po raz kolejny sprawdzić bacznie okolicę.

Wilk zbliżał się coraz bardziej. Wyraźnie można już było zobaczyć plamy krwi sklejające jego futro. Dwa czerwone ślepia zbliżały się do miejsca, gdzie konar powalonego drzewa kończył się ustępując niewielkiej ścieżce. Chwilę później można było ujrzeć całego wilka niosącego coś dużego w swojej paszczy. Zbliżał się powoli, jakby każdy krok wymagał od niego ogromnego wysiłku. Ale szedł.

Dziesięć zaciekawionych oczu obserwowało martwe ciało ciągnione przez śnieg. Zielony, połatany płaszcz mocno kontrastował z jasnym śniegiem. Tuż za nim drogę znaczył szeroki ślad krwi. Wilk był coraz bliżej, w jego oczach coś zabłysło na widok małych, zaciekawionych domowników. Ze zdwojoną siłą począł ciągnąć swoją zdobycz.

Gdy bestia była już o metr od maleństw, jej szczęki rozluźniły się i bezwładne ciało plasnęło na ziemię. Z kieszeni zielonego płaszcza wysunęła się tabliczka czekolady.

Maleństwa krzyknęły z radości i rzuciły się do swojej mamusi, która przyniosła im najmilszy prezent, którym mogły w końcu nasycić swój głód. Małymi pyszczkami wyszarpywały maleńkie kawałki mięsa z zimnego ciała. Ich matka usiadła obok, by odpocząć po ciężkim polowaniu. Najważniejsze, by jej małe wilczki mogły się najeść i przeżyć kolejne kilka dni.
Awatar użytkownika
Polan
Intromajster
Posty: 472
Rejestracja: 16 lip 2014, 11:24
Płeć: mężczyzna
MBTI: INTJ
Lokalizacja: Warszawa

Re: Opowiadanie o Zielonym Kapturku

Post autor: Polan »

Witaj!
Całkiem fajne opowiadanie, choć przydługie opisy, ale ciekawe przejście na koniec.
Otoczenie trochę się kupy nie trzyma. Raz jest parę cm. śniegu, po chwili ptaszki śpiewają (w zimę raczej niet?), potem znowu śnieg. Wzmianka że nie ma liści "mimo nagich, zimowych gałęzi, ", by po chwili "Wśród liści coś zamigotało", chyba że na ziemi, ale wtedy co ze śniegiem?
Raf
Zagubiona dusza
Posty: 2
Rejestracja: 15 kwie 2018, 20:13
Płeć: mężczyzna

Re: Opowiadanie o Zielonym Kapturku

Post autor: Raf »

Masz rację. Jest to oczywiście wynik kilkukrotnego "przerabiania" tekstu. Przeczytałem tekst dwa razy w celu wyłapania takich nieścisłości, ale te szczegóły zupełnie umknęły mojej uwadze. Dzięki za zwrócenie uwagi. Będę musiał znaleźć lepszy sposób na wyłapywanie takich sprzeczności w przyszłości.
ODPOWIEDZ