Strona 5 z 9

Re: Wystąpienia publiczne

: 07 maja 2010, 23:51
autor: MetalMan
Ja też mam w następnym tygodniu ustne z polskiego i angielskiego, na dodatek czeka mnie jeszcze rozszerzony angielski. Jakoś specjalnie się tym nie przejmuję, jak i całą maturą do tej pory[dostrzegam nawet niepokojącą obojętność z mojej strony :roll: ], trochę przejmuję się polskim, ale to tylko dlatego, że czeka mnie jeszcze wkucie na pamięć prezentacji :mrgreen:.

Re: Wystąpienia publiczne

: 20 lip 2010, 16:17
autor: es_pada
W szkole na maturze ustnej poszlo mi w porządku. Mialam szczęšcie, nauczyciele byli wyrozumiali.
Za czasow szkolnych nie bralam udzialu w zadnych przedstawieniach,raczej lubilam kolko plastyczne. :wink:

Re: Wystąpienia publiczne

: 23 lip 2010, 21:37
autor: maadmaax123
Ja nie mam takich problemów. Mam mechanizm obronny. Gdy wygłaszam coś publicznie to nie istnieje dla mnie publika. Istnieją wtedy tylko ja i mój świat. Jednak pomimo braku oporów podczas przemowy strasznie mnie to męczy i staram się unikać wystąpień publicznych.

Re: Wystąpienia publiczne

: 23 lip 2010, 21:56
autor: Pio
Dziś twierdzę, że każdy może nauczyć się występować publicznie. Merytoryczność, głębia wystąpienia to sprawy drugorzędne. Jedni mają talent do wystąpień inni nie. Po prostu. Pod pojęciem 'nauczenie się występowania publicznego' rozumiem wyrażanie siebie bez oporów przed dużą grupą ludzi.
Po wielu latach praktyki dziś nie mam z tym problemu :)

Re: Wystąpienia publiczne

: 25 lip 2010, 22:34
autor: Ausencia
Być może jest trochę tak, że mamy większe opory przed wyrażaniem siebie w nieprofesjonalnych momentach, w mniejszym gronie ludzi, ale tych na których w jakims sensie nam zalezy. Chocby miało chodzic tylko o samą chęc skupienia uwagi albo zdobycie akceptacji grupy. Myślę, że tremowałabym się mniej przed tłumem nieznajomych ludzi, mając wyglosic jakąs utartą formułkę niż na spotkaniu ze znajomymi osoby na której mi zalezy, przykładowo, wiedząc, że dobrze byłoby zrobić umiarkowanie dobre wrażenie. A w dodatku ta świadomosc, że musisz mówic spontanicznie. Już. Teraz. Natychmiast. Nie przepadam za tym.

Re: Wystąpienia publiczne

: 24 lut 2012, 12:55
autor: welka
Mam straszny problem z wystąpieniami publicznymi. Mimo iz stosuję rózne techniki przed to nic nie działa

Re: Wystąpienia publiczne

: 24 lut 2012, 20:57
autor: K-PAX
welka pisze:Mam straszny problem z wystąpieniami publicznymi. Mimo iz stosuję rózne techniki przed to nic nie działa
A alkohol i dziwne tabletki?

Jak wychodziłem na scenę pijany, to zapominałem o wszystkim poza własną gitarą.

Alprazolam (Xanax, Alprox) czyni Cię emocjonalnym kastratem, obiektywnym i całkiem przyjemnie wyluzowanym automatem logicznym. Fajna rzecz, świetnie usuwa stany lękowe. Na receptę :P

Re: Wystąpienia publiczne

: 25 lut 2012, 16:20
autor: kukurumba
Z wystąpieniami publicznymi nie mam problemu, bo po I wiem o czym mam mówić i zwykle jestem pewna swej wiedzy na dany temat, a po II nie zwracam uwagi na słuchaczy, patrzę się w przestrzeń robiąc złudzenie, że utrzymuję kontakt z "publiką". Jeden jedyny raz wymiękłam, kiedy to dano mi do ręki mikrofon, który stworzył taką atmosferę nienaturalności, że nie wiedziałam czy mdleć, płakać, uciekać, czy jeszcze co innego;p

Re: Wystąpienia publiczne

: 01 mar 2012, 19:12
autor: Haura
Jeśli się przygotuję, wiem o czym mam mówić, to nie mam większego problemu z wystąpieniem publicznym. Gorzej, jak muszę wypowiedzieć się bez uprzedniego przygotowania. Nawet jeśli to jest zwykłe przedstawienie swojej osoby w kilku zdaniach (czasem coś takiego ma miejsce na pierwszym spotkaniu jakiejś grupy).

Re: Wystąpienia publiczne

: 01 mar 2012, 21:59
autor: Fist
Dla mnie nie ma nic gorszego od takich wystąpień publicznych "na gorąco", brrrrr... Szczerze powiedziawszy, trochę mi to przeszkadza. Tym bardziej, że za tydzień mam "spotkanie z autorem" w mojej szkole (w roli głównej yours truly :P ) na którym będę musiał wyrobić chyba 500% normy mojego tygodniowego gadania... Ugh.

Re: Wystąpienia publiczne

: 04 lip 2012, 18:05
autor: tiger1996
występowanie publiczne to u mnie katastrofa
Kołatanie serca,pocenie się dłoni , mylę słowa, zacinam się, mowie szybko i niezrozumiale
w podstawówce w 4-6 klasie po przeczytaniu lektury (średnio co miesiąc) byłam zmuszana do
krótkich wystąpień przed całą klasą najczęściej dostawałam 1-2

Re: Wystąpienia publiczne

: 04 lip 2012, 22:05
autor: highwind
Mimo, że zawsze przed jakimkolwiek wystąpieniem bardzo się stresuję (trema), to równie mocno staram się do takiego wydarzenia przygotować merytorycznie i, powiedzmy, kondycyjnie (dykcja, artykulacja). Przygotowania są na tyle rozległe i intensywne, że jakiekolwiek wystąpienia grupowe na studiach nie kończyły się za dobrze, bo druga osoba nie była w stanie podołać moim ambicjom. No, ale dzięki temu wszelkie moje wystąpienia (matura ustna, seminaria i wreszcie obrona prac magisterskich) wypadały doskonale i śmiem twierdzić ponad przeciętnie - parę razy zdarzyło mi się nawet po prelekcji usłyszeć spontaniczne brawa (a nikomu innemu w grupie ok 70u osób się to nie udało, więc chyba coś w tym jest), co w połączeniu z ulgą towarzyszącą zakończeniu sytuacji stresogennej, jest wręcz genialnym uczuciem. Moją metodą jest dosyć dobre ogarnięcie tematu i wypowiedzi-kluczy, dzięki którym po zastrzyku adrenaliny, potrafię opowiadać podczas prezentacji nieprzerwanym słowotokiem i ze 70 minut (to chyba rekord, kiedy prowadziłem zajęcia). Jeśli chodzi o prezentowane treści, to też staram się przygotować je na zasadzie minimum tekstu - maksimum grafiki, dzięki czemu słuchacze skupiają się na tym co mówię, a nie na napisach wyświetlanych przez rzutnik. Do tego zawsze zapisuję sobie hasłowo punkty zaczepienia, na takich małych karteczkach, które podczas przemawiania sobie przekładam. Ale z drugiej strony, podziwiam ludzi, którzy potrafią opowiadać na dany temat bez przygotowania, improwizując. Ja w takiej sytuacji często się zacinam albo zawracam, bo nagle, będąc już przy innym zagadnieniu, przypomina mi się, że czegoś niedopowiedziałem, albo że coś mogłem przekazać z większą erudycją...

Re: Wystąpienia publiczne

: 14 sie 2012, 4:54
autor: Difane
Zauważyłem że temat dotyczy tak ogólnie wystąpień, a nie tylko tych "publicznych", dlatego napiszę tak ogólnie o wystąpieniach przed publiką liczącą od 2 do kilkuset osób :wink: .

Odkąd pamiętam doświadczyłem w życiu jedynie dwóch wystąpień publicznych, które można by określić jako "z prawdziwego zdarzenia". Pierwsze miało miejsce w szkole podstawowej, gdzieś między 4 a 6 klasą i był to apel 3-cio majowy, przygotowywany przez moją klasę dla wszystkich pozostałych klas 4-6. Kolejnym był... ten sam apel, odbywający się godzinę później, tyle że już dla gimnazjum :D . Początkowo miałem mówić dość długi wiersz, jednak perspektywa dłuższej wypowiedzi przed tak liczną publiką skłoniła mnie do podjęcia negocjacji z wychowawczynią, w wyniku których uzyskałem możliwość zaprezentowania swoich zdolności poprzez wypowiedzenie jednozdaniowej formułki. Mimo iż miałem powiedzieć tylko kilka słów, bardzo długo i solidnie się do tego przygotowywałem i efekt końcowy był naprawdę bardzo dobry. Do tego stopnia, że nauczycielka spośród wszystkich osób w klasie po apelach najbardziej chwaliła właśnie mnie. Pamiętam jakby to było dziś, gdy dwukrotnie podszedłem tamtego dnia do mikrofonu i wzniosłym głosem niemal wykrzyczałem "Wolność, równość, niechaj żyją ! Niechaj żyje maj trzeci !" :D , po czym cała klasa powtórzyła to za mną. Nie przypominam sobie, abym miał jakiekolwiek traumatyczne przeżycia w związku z tą chwilą, abym czegokolwiek się wtedy bał (stres nie wzrósł nawet wtedy, gdy na salę weszły roczniki kilka lat starsze). Do dziś gdy o tym wspominam czuje się niezwykle dumny z tego, jak fajnie sobie wówczas poradziłem :wink: .

Pozostałe wystąpienia miały już miejsce tylko w klasie, a więc w grupie nie większej niż kilkadziesiąt osób. Jeżeli trzeba było wyjść na środek i przeczytać coś z kartki - nie było problemu. Jeżeli trzeba było się nauczyć wiersza na pamięć - to w podstawówce i gimnazjum byłem w tym mistrzem :D . Ocena 5-6 z recytacji była u mnie standardem. Ba, w 3 gim brałem nawet udział - bez powodzenia ale jednak - w szkolnym konkursie recytatorskim (który na szczęście odbywał się w sali, w grupie uczestników konkursu i kilku nauczycieli, którzy oceniali występy). W liceum już niestety wyszedłem z wprawy, jednakże wiązało się to z faktem, iż przez 3 lata tylko raz miała miejsce recytacja i to nie wiersza, a pieśni "Bogurodzica" (na szczęście nie tylko ja połamałem sobie na tym czymś język, więc polonistka dość łagodnie nas oceniła :lol: ). Jak sobie z tym wszystkim radziłem ? Jakiś minimalny stres był natomiast pamiętam, że w salach polonistycznych zawsze na końcu wisiały portrety sławnych poetów. I ja po prostu wyobrażałem sobie, że mówię ten wiersz do nich, kompletnie nie zwracając uwagi na reakcję klasy, dzięki czemu na chwilę zapominałem o tym gdzie jestem, kto tak naprawdę jest przede mną, i w efekcie mówiłem z dość dużą swobodą.

Żeby nie było - mówienie bez żadnego przygotowania kompletnie mi nie wychodziło. Pamiętam jak kiedyś w liceum na przedmiocie o nazwie bodajże "Wiedza o sztuce" (czy jak tam się to ustrojstwo nazywało), ludzie z klasy (zgłaszali się na ochotnika) odgrywali zaimprowizowane scenki. Ja oczywiście nawet nie myślałem o tym, aby w tym uczestniczyć. Niestety pod koniec zajęć zabrakło chętnych, a pani rozglądała się za kimś wg. kryterium "a kto tu jeszcze nie był ?". Kandydatów było kilku, ale wybór padł oczywiście na mnie :lol: . Uzupełniłem 3-osobowy skład scenki, w której brało udział skłócone małżeństwo i mediator (ja miałem być "żoną"...eee tfu "mężem" :D ). Zaczęła makabrycznie ekstrawertyczna dziewczyna grająca rolę "żony", która mówiła z tak przytłaczającą swobodą, że swoją pewnością siebie tylko torpedowała moje myśli dotyczące tego, co powiedzieć w swojej "turze". I gdy przyszła kolej na mnie, to tak naprawdę zamilkłem zanim zdążyłem się odezwać. Co gorsza odtwórczyni roli "żony" zaczęła kierować w moim kierunku żartobliwe uwagi typu "powiedz coś", albo "no dalej, zrób mi awanturę" :lol: . Na szczęście moja agonia nie trwała zbyt długo, gdyż po chwili rozległ się dzwonek i czym prędzej popędziłem po plecak i do drzwi wyjściowych :D .

Sceny najbliższe dantejskim miały jednak miejsce, gdy przyszedł dzień mówienia przed paradoksalnie najmniejszą grupą, a więc dwuosobową komisją matury z j.polskiego :) . Mój stosunek do tej części egzaminu dojrzałości był banalnie prosty - skoro matura ustna nie jest potrzebna na studia, to po co się do niej przygotowywać :D ? I w takim stanie wytrwałem aż do dnia zdawania matury. Obudziłem się wówczas rano z myślami "hmmm aha, dziś matura, tak ? to już dziś ? może przełożymy to na jutro jednak ? no dobra niech będzie hmm...chyba wypadałoby coś na tej maturze powiedzieć, ale to się zrobi za 5 minut... zaraz zaraz jaka matura ? czekaj, matura, matura, MATURA, KURRNNNA TO JUŻ DZIŚ A JA NIC NIE UMIEM " :shock: :lol: . Zerwałem się z łóżka jakby goniło mnie stado krwiożerczych pawianów, usiadłem przed kompem i zacząłem sprawdzać jaki mam temat ? jaka literatura ? jakie wątki poruszyć i.t.d.. Wypisałem sobie to wszystko na kartce formatu A4, i nawet nie zdążyłem raz przećwiczyć czegokolwiek gdy okazało się, że muszę już wychodzić. Jedynie w autobusie i już na miejscu układałem sobie w głowie jakiś chaotyczny tekst, który rzekomo miałem zapamiętać i mówić przed komisją. Szczerze mówiąc największe obawy budziły we mnie ramy czasowe matury. Człowiek, który dotychczas nie wygłaszał monologu dłuższego niż 15 sekund miał w jeden dzień nauczyć się mówić przez 15 minut ? O nie, to chyba nie wypali :P . Tymczasem jak przyszło co do czego to okazało się, że mimo całego stresu jaki mi towarzyszył (a może raczej właśnie dzięki niemu), gadałem jak natchniony. Byłem w 2/3 prezentacji, a jedna z pań wskazała palcem na zegarek na ręce. Spojrzałem na zegar na ścianie - właśnie mijała ostatnia minuta regulaminowego kwadransa :lol: . Szybko streściłem ostatnią część i przyszło do pytań, przy których niestety wyszedł mój brak przygotowania i odpowiedziałem na nie dość zdawkowo. Wynik końcowy był dość przeciętny, najgorszy w grupie osób zdających natomiast poczułem wielką ulgę, że w ogóle udało mi się zdać :D . Matura z angielskiego poszła mi już o niebo lepiej, ale tam nie trzeba było na szczęście nic przygotowywać :P .

Także reasumując moje wystąpienia i ich poziom był raczej adekwatny do poziomu przygotowań. "Dobre przygotowanie" równało się "dobry występ", "kiepskie przygotowanie" = "kiepski występ", "brak przygotowania" = "lepiej przygotować się do ucieczki" :lol: .

Re: Wystąpienia publiczne

: 18 sie 2012, 23:00
autor: Hakuna-Matata
Unikam jak ognia nie tylko wystąpień przed większym gronem, ale i tych "w cztery oczy" - chociażby jakiekolwiek sprawy urzędowe załatwiam na zasadzie "wejść, załatwić i jak najszybciej wyjść". Postępuję tak często, kiedy wiem, że będę miała do czynienia z kimś obcym, kogo zupełnie nie znam.

Natomiast jeśli chodzi o wystąpienia przed publiką, to sięgam pamięcią wstecz i naliczyłam tylko jedną taką sytuację. Przedstawienie z okazji 3. maja organizowane przez moją klasę. Oczywiście nie pałałam entuzjazmem, żeby wziąć w nim udział, jednak fakt, że chętnych było niewielu sprawił, że chcąc nie chcąc - rola została przydzielona mi na siłę. Co gorsza, była to rola reporterki, więc i tekst do wygłoszenia niemały. Na całe szczęście przygotowania do występu i próby odbywały się przez dobry miesiąc. Przez ten czas zdążyłam się oswoić i psychicznie przygotować na "najgorszy dzień". :) Ostatecznie stres i tak był, ale przedstawienie wyszło w porządku, teraz bardzo miło je wspominam. Okazuje się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. :)

Nie taki straszny - kiedy mam czas na przygotowanie. Bo przypuszczam, że wyjście przed publikę jako istna improwizacja nie wyszłoby mi zupełnie. Uczucie pustki w głowie by mnie zgubiło.

Aa, teraz coś jeszcze mi się przypomniało. :) Jakieś szkolne warsztaty z psychologiem czy tam pedagogiem. Pewnie nieraz i Wy takie mieliście. Siadanie w kółeczku (niczym spotkanie AA), wspólne "zabawy" i opowiadanie swoich historii. Tego typu rzeczy też nie lubię. :) Słuchać - owszem, z chęcią, ale opowiadać - niezupełnie.

Re: Wystąpienia publiczne

: 20 sie 2012, 21:51
autor: arvendanci
U mnie to z kolei jeszcze inaczej wyglądało. Mimo ciągłej drogi z przedmiotami ścisłymi jeszcze w latach podstawówki i gimnazjum nie ominąłem żadnego konkursu recytatorskiego, praktycznie każdy apel, jakieś przedstawienie w szkole.

Podchodziłem do tego zupełnie w inny sposób niż większość tutaj napisanych. Wychodząc na scenę nie skupiałem się na jury, na publiczności, widzach, nauczycielach etc.
Skupiałem się na tym co mówię, aby powiedzieć to tak, żeby każdy był jakby uczestnikiem tego co się dzieje w tym co recytowałem.
Czułem, że mam tą przewagę nad innymi, że mogę poradzić sobie ze stresem, znaleźć takie miejsce, gdzie kontakt z ludźmi będzie tylko pozorny.
Jakichś bardzo wielkich sukcesów nie odniosłem, ale napędzało mnie to, że stojąc gdzieś z boku mogłem w spokoju obserwować panikujących i powtarzających nerwowo kolejne zwrotki swoich wypowiedzi.