Ponieważ moja była zajmowała się coachingiem jak i przeszła psychoterapię to pozwolę sobie na wypowiedź w tej materii. Podzielam poglądy, które zostały przedstawione w pierwszym poście w postaci artykułu. Zgadzam się z tym, że jest tak samo jak wszędzie czyli w każdym zawodzie są idioci jak i osoby, które faktycznie znają się na rzeczy. To takie proste, bo ile osób pracuje na danym stanowisku z powołania, a ile z przymusu (np. finansowego)? W mojej ocenie większość np. nauczycieli to debile i może 5% jest takich z pasją i powołaniem. Z mojego doświadczenia wynika, że z psychologami jest nieco inne ratio tych którzy powinni pracować w zawodzie, a tych, którzy powinni zostać z niego wykluczeni. Nie pamiętam kogo to dotyczy. Czy dotyczy to psychologów czy też psychiatrów czy wszystkich robiących zbliżone studia nie mniej jednak z tego co zapamiętałem to każdy musi przejść swoją własną psychoterapię aby pracować w zawodzie. @Agon trafnie to opisał.
W mojej ocenie chodzi o to aby znaleźć przyczynę problemu i ją rozwiązać.
Przykładowo aby pójść na psychoterapię trzeba na samym początku dojść do stanu gdzie stwierdza się, że ma się problem i chce się go rozwiązać! W innym wypadku próby naprawy czegokolwiek nie mają sensu. W końcu jak pomóc osobie, która sama wypiera problem i nie chce pomocy? Po prostu się nie da. Ja wychodzę z założenia, że jeżeli doszło do uświadomienia siebie w kwestii tego, że ma się problem to przy stosownej wiedzy można go samemu rozwiązać. Nie znam problemu, z którym osobiście się zetknąłem, którego nie rozwiązałem właśnie w ten sposób.
W materiale, który jest zalinkowany przez @Agon'a pada ciekawa kwestia. Chodzi o to, że wokół każdego z nas jest tzw. otoczka i tylko od nas zależy jak daleko ona sięga. Chodzi tutaj o strefę komfortu jak to pięknie moja była opisywała. Aby coś zmienić trzeba najpierw z niej wyjść. O asertywności wypowiem się w następnym poście bądź dokonam edycji obecnego, bo na chwile obecną dla mnie to temat jak rzeka i nie mam chęci aby to opisywać.
Głównym czynnikiem jaki powinien decydować o tym czy ktoś powinien iść na tego typu studia jest pytanie czy dana osoba lubi nieustająco (próbować) pomagać ludziom i czy czerpie z tego przyjemność. Wbrew pozorom radzenie sobie z czyimiś problemami będąc osobą emocjonalną nie jest takie łatwe.
Moja była zawsze powtarzała, że
coaching to nie terapia. Jeżeli wykrywała osoby, które potrzebują pomocy specjalisty wtedy do nich odsyłała tzn. dawała taką sugestię, że w danej sytuacji nie jest potrzebne x sesji lecz terapia. Nie traktowała tego jako zawodu lecz jako dodatek. Początkowo robiła to za darmo uprzednio przechodząc masę szkoleń do których sam osobiście nie jestem przekonany. To znaczy kwestionuje ich jakość ale to inna bajka. W skrócie chodzi o to, że widziałem jak działa fundacja, która prowadzi tego typu szkolenia i wiem, że ona z nich "skorzystała". Jeden wielki rozgardiasz organizacyjny, a właściwie chaos. Już o osobach zaproszonych nie wspomnę. Pomimo, że byli to rzekomo specjaliści na całą Polskę to rzygać się chciało jak to widziałem. Dla zainteresowanych polecam opis
czym coaching nie jest? Przypomniało mi się, że jest taka osoba, która daję się wynajmować na godziny i spędza czas z klientami tak jak oni sobie tego życzą. Zazwyczaj jest to rozmowa lub samo słuchanie, a najlepsze jest to, że ludzie za to płacą. Owszem niektóre kursy są kosztowne ale można uczestniczyć także w bezpłatnych o ile się wie co gdzie i jak. Te 9000 zł to i tak jest mało. Są szkoły, które biorą znacznie więcej. Pomijam już uzyskanie certyfikatu ICF. A to jak się wydaje nie jest takie łatwe bazując na podstawie chociażby
takich informacji oraz przekazu ustnego. Uzyskanie ostatniego poziomu udaję się nielicznym i to nie tylko ze względu na warunki jakie są postawione lecz także na to, że to kosztuje znacznie więcej niż te śmieszne 9000 zł. Nie mniej jednak takie osoby mają wzięcie na rynku pracy zazwyczaj w korporacjach.
Zgadzam się z tym, że może 10% to kwintesencja, a reszta to lanie wody. Takim dziwnym trafem składa się, że byłem świadkiem wielu sesji i wiem jak one wyglądają. Teoretycznie nie powinienem być w tym samym pokoju, w którym przeprowadzane są sesje no ale... Oczywiście o mojej obecności osoba coachowana nie ma prawa widzieć, bo takie są zasady, które podpisuję się na początku tzw. kontrakt. Wiele razy siedziałem po za zasięgiem kamery nie wydając przy tym z siebie żadnego dźwięku. Słuchałem sobie tak i słuchałem i doszedłem do wniosku, że ludzie przychodzą z tak banalnymi problemami, że aż w pale się nie mieści. Raz pamiętam zdarzyło mi się nawet zasnąć. Podobno chrapałem i była musiała walnąć ściemę, że to w innym pokoju
Pamiętam też jak raz musiała przerwać sesję, bo "zalewaliśmy" sąsiadów wodą oczywiście nie umyślnie. Ale akcja była bezcenna. Wyobraźcie sobie, że leżycie do góry nogami na łóżku patrząc na meble a tu nagle wykładzina ala dywan staję się mokra jakby ktoś wylał dużą beczkę. Wracając do tematu. Często zdarzało się coś takiego, że osoba chciała "wyeliminować" jedną ze swoich złych cech osobowości. Przykładowo chodziło o popracowanie nad lenistwem, podjęciem decyzji o rozstaniu i tego typu rzeczach. Mógłbym wymieniać bardzo długo.
Nie rozumiem totalnie Ertix'a. Dlaczego niby prędzej czy później introwertyk powinien odwiedzić psychologa?
Jeżeli macie jakieś pytania odnośnie opisanej przeze mnie sytuacji to z chęcią wysłucham i odpowiem.
PS
Myślałem, że krzyczenie "jesteś zwycięzcą" jest zarezerwowane dla sekt typu firmy MLM.
PPS
Dla zainteresowanych tematyką psychologii polecam na początek dwa tomy Psychologii spod ręki Jana Strelau.