Zajrzałam do tego tematu z wielkim zaciekawieniem, gdyż od pewnego czasu mam podobny problem. Nie znalazłam tu jednak nic co by mi podsunęło rozwiązanie.
Problem w sposób bezpośredni nawiązuje do cytowanej tu teorii Junga.
Jestem introwertyczką, mam za sobą kilka bardzo krótkich związków z ekstrawertykami. Tamte relacje były bardzo dynamiczne: nagłe zauroczenie drugą osobą, zafascynowanie jej odmiennością, potem pojawiały się nieporozumienia wynikające z odmiennych temperamentów i rozbieżności w oczekiwaniach, aż w końcu rozczarowanie. Co więcej owi ekstrawertyczni chłopacy bardzo szybko sie zakochiwali, darzyli mnie płomiennym uczuciem, a po 2-3 miesiącach nagle się odkochiwali.
Wracając do tematu: niedawno poznałam pewnego chłopaka. Kiedy go spotkałam pierwszy raz serce zabiło szybciej i byłam cała w skowronkach, jednak pierwsza randka była bardzo krótka, bo czułam się strasznie zmęczona. Nie rozumiałam dlaczego, skoro było bardzo sympatycznie.
On po prostu jest introwertykiem - ot cała zagadka. Jestem introwertyczką, ale na takich spotkaniach potrafię wykrzesać z siebie dość energii, aby prowadzić konwersacje, żartować, flirtować, ale jeśli dochodzi do tego konieczność wymyślania coraz to nowych tematów, podtrzymywania rozmowy, formułowania pytań tak, aby z tej drugiej osoby wyciągnąć jakiekolwiek osobiste szczegóły - to jest ponad moje siły!
Spójrzmy na to z tej strony - introwertyk jest jak obwarowana twierdza - odsłoni swoje wnętrze tylko tej osobie, która zna szyfr (kombinacji jest nieskończenie wiele - na rozszyfrowanie potrzeba bardzo dużo czasu i energii, wytrwałości i oczywiście dobrych chęci).
Wróćmy do mojego ukochanego. Zadzwonił kilka dni później. Rozmowa toczyła się tylko dlatego, że znów ja podtrzymywałam temat. W przeciwnym wypadku w słuchawce zapadała głucha cisza. Telefony nie lubią ciszy, a ja nie lubię telefonów - od zawsze (to dla mnie nie jest środowisko naturalne - widocznie dla niego też nie).
Kolejne spotkanie trwało długo - chciałam mu dać więcej czasu. Spacerowaliśmy, jedliśmy obiad i siedzieliśmy na ławce w parku. Przez te pięć godzin (oczywiście oprócz trwającej w nieskończoność rozmowy "o pogodzie") zdobył się na wykrztuszenie z siebie, że cieszy się że mnie poznał. Hmmm... mówienie o uczuciach w bezpośredni sposób zawsze było dla mnie czymś trudnym. Czuję się wtedy taka odsłonięta (wystawiona na światło słoneczne) i mam ochotę jak najszybciej się wycofać. On prawdopodobnie czuł podobnie. Cała sytuacja była dość niezręczna.
Nie wiem jak rozwinie się ta znajomość. Czy oboje będziemy mieli dość determinacji, aby coś w ten sposób wspólnie zbudować? Przeczytałam w książce M. Laney o związkach introwertyków z introwertykami, że gdyby pozostawić ich samym sobie, to zaloty trwały by w nieskończoność, a do ślubu w ogóle by nie doszło. Zaśmiałam się, bo wyjęła mi to z ust.
Sądzę, że w pewnym stopniu Jung miał rację, podobnie jak M. Laney - takie związki są rzadkie, trudne i często niesatysfakcjonujące (brakuje uzupełniania się, pobudzania do aktywności, elementu pozytywnego zaskoczenia, dynamiki). Z drugiej strony ekstrawertyczni partnerzy często nie mają dość cierpliwości i nie potrafią poświęcić dość czasu na poznanie wspomnianego szyfru - stąd nieporozumienia i poczucie wyobcowania.
Pewnie jak we wszystkim i tu potrzeba "złotego środka". Pozostaje trafić na tego jedynego ekstrawertyka lub introwertyka, który będzie stanowił wyjątek od reguły. POWODZENIA