lęk przed bliskością / związkofobia
-
- Introrodek
- Posty: 16
- Rejestracja: 19 lut 2012, 18:38
- Płeć: nieokreślona
Re: lęk przed bliskością / związkofobia
Zakochałem się kiedyś nieszczęśliwie i od tego czasu nie podrywam dziewczyn. U tamtej nie miałem szans . Poprawiłem swoją pewność siebie i naprawdę mam w dupie to co o mnie myślą inni. Jednak nadal nie podrywam dziewczyn, tak jak robi większość moich kolegów, bo po prostu mi się nie chce . Nie mam ochoty flirtować, "bajerować" itd. Czasami czuje się samotny, ale przygnębienie zdarza się naprawdę rzadko. Ciekawe czy któraś będzie próbowała poderwać takiego aspołeczniaka jak ja .
I
N
T
J
N
T
J
- kukurumba
- Introwertyk
- Posty: 67
- Rejestracja: 15 sty 2012, 20:44
- Płeć: kobieta
- MBTI: INFP
- Lokalizacja: śląsk
Re: lęk przed bliskością / związkofobia
Ja cierpię chyba na zaawansowaną postać związkofobii Asekuracyjne podobają mi się jedynie geje (nie Jacyków, a normalni męscy geje ), bądź mężczyźni o wiele lat starsi – czyli tacy, z którymi związek jest niemożliwy. Jak zauważam, że ktoś zaczyna zmierzać w złą stronę to uciekam i izoluję się, doprowadziło to nawet do tego, że wypisałam się z koła naukowego :lol: Choćby podszedł do mnie ktoś o umyśle Einsteina i wyglądzie Nortona – uciekłabym :] Nie mam pojęcia jaki jest tego powód. Może wynika to z przeświadczenia, że miłość powinna wynikać z głębokiej przyjaźni, a taką buduje się latami, może z baaardzo niskiej samooceny i od razu pojawiającej się myśli „Ten facet albo jest spity, albo ślepy, głuchy i szalony: niech no tylko mu wróci rozum do głowy…”. ;p
Lubię czuć się dobrą koleżanką, ale dalej… Póki co w życiu ;p
Lubię czuć się dobrą koleżanką, ale dalej… Póki co w życiu ;p
INFP
Re: lęk przed bliskością / związkofobia
Tak, to chyba jest brak poczucia własnej wartości. Dla mnie na pewno. Nie wierzę, że ktokolwiek chciałby spędzać w moim towarzystwie więcej niż 10 min. Nie mam nic do zaoferowania - nudne życie, brak pieniędzy, brak zainteresowań, wspomnień, które mógłbym dzielić. Podoba mi się wiele kobiet, ale żadnej z nich nie chciałbym skazać na swoje towarzystwo. Przez to wszystko czuję się samotny co czyni moje życie jeszcze bardziej żałosnym i skreśla całkowicie w oczach potencjalnych partnerek. Ot co.
'Nikt nie może być mi bliższy ode mnie, a ja, ja jestem sobie czasem taki daleki...' S.Lem
- highwind
- Legenda Intro
- Posty: 2179
- Rejestracja: 15 paź 2011, 10:27
- Płeć: mężczyzna
- Enneagram: 1w9
- MBTI: istj
- Lokalizacja: wro
Re: lęk przed bliskością / związkofobia
Stary, to jeszcze nie zamyka żadnych drzwi dla udanego związku. Ja mógłbym się podpisać pod tym co wyżej napisałeś - pieniądze dopiero zacząłem zarabiać (wcześniej studia, dostawałem kasę od rodziców, starczającą na opłacenie czynszu i żarcie), zainteresowania - praktycznie brak poza paroma książkami i grami komputerowymi, wspomnienia - piękne dla mnie, ale introwertyczne, takie którymi raczej człowiek się nie dzieli. I wcale mi to nie przeszkadzało w budowaniu związków, i to z ekstrawertyczkami. Często się zastanawiałem dlaczego jestem takim szczęściarzem, albo co one we mnie widziały. Mówiły, że to tajemnica, odmienność, opanowanie, chłód, ambicja. Generalnie, pociągał je mój introwertyzm. Inna sprawa, że był on też przyczyną rozpadu tych związków, ale cóż. Kobieta zmienną jestTichy pisze:Nie mam nic do zaoferowania - nudne życie, brak pieniędzy, brak zainteresowań, wspomnień, które mógłbym dzielić.
- kukurumba
- Introwertyk
- Posty: 67
- Rejestracja: 15 sty 2012, 20:44
- Płeć: kobieta
- MBTI: INFP
- Lokalizacja: śląsk
Re: lęk przed bliskością / związkofobia
Tichy, szkoda, że cię nie znam, bo chętnie powytykałabym ci twoje zalety
Ogólnie odnoszę wrażenie, że te cechy są baaardzo pożądane przez kobiety: obserwuję wiele z nich, wiele też mi się zwierza, więc wiem co mówię. Także introwertycy: głowa do góry. :-)highwind pisze:Mówiły, że to tajemnica, odmienność, opanowanie, chłód, ambicja. Generalnie, pociągał je mój introwertyzm.
INFP
Re: lęk przed bliskością / związkofobia
Musiałabyś być straszną kłamczuchą kukurumba A nawet jeśli, to mało co rekompensuje emocjonalne inwalidztwo.
'Nikt nie może być mi bliższy ode mnie, a ja, ja jestem sobie czasem taki daleki...' S.Lem
- kukurumba
- Introwertyk
- Posty: 67
- Rejestracja: 15 sty 2012, 20:44
- Płeć: kobieta
- MBTI: INFP
- Lokalizacja: śląsk
Re: lęk przed bliskością / związkofobia
Nie mam w zwyczaju bezpodstawnie komplementować ludzi i nie miałbyś co liczyć na wyjątek
Ale doskonale Cię rozumiem, jak jestem w dobrym humorze to zapominam i ignoruję swoje jak to nazwałeś inwalidztwo emocjonalne, ale przy chociażby mniejszym obniżeniu nastroju to przez katorgi przechodzę ;/
Ale doskonale Cię rozumiem, jak jestem w dobrym humorze to zapominam i ignoruję swoje jak to nazwałeś inwalidztwo emocjonalne, ale przy chociażby mniejszym obniżeniu nastroju to przez katorgi przechodzę ;/
INFP
- Difane
- Rozkręcony intro
- Posty: 313
- Rejestracja: 11 lip 2012, 1:03
- Płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
Re: lęk przed bliskością / związkofobia
Mam parę obaw związanych z perspektywą bycia w związku. Tym bardziej, że z racji braku doświadczenia w tej materii nie potrafię dokładnie określić a jedynie przypuszczać, jaka byłaby moja prawdopodobna reakcja na pewne niespodziewane sytuacje.
Pierwsza myśl jaka przechodzi mi przez głowę, to kwestia przywiązania do siebie obu stron. Teoretycznie marzę o tym, aby ta pierwsza była tą ostatnią. W praktyce obawiam się, czy byłbym w stanie zachowywać taki stan permanentnego uczucia bliskości do końca swojego życia. Z doświadczenia w kontaktach z ludźmi wiem, że pomimo pewnych sentymentów jakie pozostają w pamięci, to "umiejętność" osłabiania więzi nie jest dla mnie czymś obcym. Choć jeżeli miałaby to być wyjątkowa osoba to i uczucia wobec niej powinni być wyjątkowo trwałe, ale czy takie będą na pewno ? A jeżeli nie będą to czy interpretować to jako coś normalnego dla związku, pewien rodzaj sprowadzenia na ziemię i pokazanie realiów jego funkcjonowania, czy też może sygnał ostrzegawczy, że natrafiłem na niewłaściwą osobę ? Szczerze mówiąc dziś wolałbym to pierwsze, tzn. uważam że lepszy byłby związek "nieidealny" niż "nietrwały", ale nie potrafię wykluczyć, iż przy zbyt licznych i intensywnych nieporozumieniach mógłbym rozważać, czy jest sens dalej się męczyć tylko po to, by związek był.
Choć pomimo tego co napisałem powyżej jakoś nie mogę dziś przetrawić takiej myśli, że mogę się pomylić, że druga strona będzie rozważać zerwanie. Dla mnie jeżeli ktoś kogoś naprawdę kocha i nie pomylił miłości z jakimś rodzajem chwilowej namiętności czy zauroczenia, to nie jest w stanie dopuścić do siebie innej opcji niż pozostawanie wiernym drugiej osobie. Przynajmniej ja tak to sobie wyobrażam. Zresztą jakby jakakolwiek kobieta powiedziała mi coś w stylu "możemy spróbować, a jak nie wyjdzie to najwyżej się pokojowo rozstaniemy i zostaniemy przyjaciółmi", to najpewniej natychmiast zarządzający moim mózgiem "dyżurny myśli" włączył by czerwony guzik podpisany jako RED ALERT i zacząłby nadawać do wszystkich jednostek neurotycznych "Houston, Houston mamy problem. Musimy sprawić, żeby chłopak sprzeciwił się propozycji dziewczyny, z którą teraz rozmawia" . Choć czasami wydaje mi się, że pokusa bycia razem z kimkolwiek choćby przez kilka dni byłaby silniejsza od marzeń. Ale gdyby taki związek się rozpadł to żałowałbym tego podwójnie, bo raz z powodu samego zerwania, a dwa z powodu świadomości na co się zgodziłem.
Zresztą czasem zastanawiam się, czy w ogóle jest sens brać pod uwagę możliwość bycia w związku z prostej przyczyny. Przecież ktoś o takim wyidealizowanym obrazie rzeczywistej istoty związku i braku doświadczenia może być łatwym celem do zmanipulowania. Bo to czego obawiam się chyba najbardziej, to możliwości bycia oszukanym. Tym bardziej, że nierzadko nawet niezbyt wyszukane formy ekspresji uczuć powodują moje poruszenie, więc chyba nie trzeba mieć jakiegoś szczególnego talentu aktorskiego, aby przekonać mnie o szczerości swoich intencji. Z tego względu zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby starać się jakoś zdławić w sobie te marzenia, stać się osobą jeszcze bardziej zdystansowaną do świata który mnie otacza. Z doświadczenia wiem, że potrafiłem się odciąć od pewnych potrzeb, aby unikać obowiązków, wysiłku i niechcianych kontaktów, więc dlaczego nie mógłbym przestać marzyć o drugiej połówce ? Tym bardziej że czasem odnoszę wrażenie, że te wszystkie lęki jakie mi towarzyszą prędzej mnie zabiją, niż marzenia uczynią silniejszym...
Pierwsza myśl jaka przechodzi mi przez głowę, to kwestia przywiązania do siebie obu stron. Teoretycznie marzę o tym, aby ta pierwsza była tą ostatnią. W praktyce obawiam się, czy byłbym w stanie zachowywać taki stan permanentnego uczucia bliskości do końca swojego życia. Z doświadczenia w kontaktach z ludźmi wiem, że pomimo pewnych sentymentów jakie pozostają w pamięci, to "umiejętność" osłabiania więzi nie jest dla mnie czymś obcym. Choć jeżeli miałaby to być wyjątkowa osoba to i uczucia wobec niej powinni być wyjątkowo trwałe, ale czy takie będą na pewno ? A jeżeli nie będą to czy interpretować to jako coś normalnego dla związku, pewien rodzaj sprowadzenia na ziemię i pokazanie realiów jego funkcjonowania, czy też może sygnał ostrzegawczy, że natrafiłem na niewłaściwą osobę ? Szczerze mówiąc dziś wolałbym to pierwsze, tzn. uważam że lepszy byłby związek "nieidealny" niż "nietrwały", ale nie potrafię wykluczyć, iż przy zbyt licznych i intensywnych nieporozumieniach mógłbym rozważać, czy jest sens dalej się męczyć tylko po to, by związek był.
Choć pomimo tego co napisałem powyżej jakoś nie mogę dziś przetrawić takiej myśli, że mogę się pomylić, że druga strona będzie rozważać zerwanie. Dla mnie jeżeli ktoś kogoś naprawdę kocha i nie pomylił miłości z jakimś rodzajem chwilowej namiętności czy zauroczenia, to nie jest w stanie dopuścić do siebie innej opcji niż pozostawanie wiernym drugiej osobie. Przynajmniej ja tak to sobie wyobrażam. Zresztą jakby jakakolwiek kobieta powiedziała mi coś w stylu "możemy spróbować, a jak nie wyjdzie to najwyżej się pokojowo rozstaniemy i zostaniemy przyjaciółmi", to najpewniej natychmiast zarządzający moim mózgiem "dyżurny myśli" włączył by czerwony guzik podpisany jako RED ALERT i zacząłby nadawać do wszystkich jednostek neurotycznych "Houston, Houston mamy problem. Musimy sprawić, żeby chłopak sprzeciwił się propozycji dziewczyny, z którą teraz rozmawia" . Choć czasami wydaje mi się, że pokusa bycia razem z kimkolwiek choćby przez kilka dni byłaby silniejsza od marzeń. Ale gdyby taki związek się rozpadł to żałowałbym tego podwójnie, bo raz z powodu samego zerwania, a dwa z powodu świadomości na co się zgodziłem.
Zresztą czasem zastanawiam się, czy w ogóle jest sens brać pod uwagę możliwość bycia w związku z prostej przyczyny. Przecież ktoś o takim wyidealizowanym obrazie rzeczywistej istoty związku i braku doświadczenia może być łatwym celem do zmanipulowania. Bo to czego obawiam się chyba najbardziej, to możliwości bycia oszukanym. Tym bardziej, że nierzadko nawet niezbyt wyszukane formy ekspresji uczuć powodują moje poruszenie, więc chyba nie trzeba mieć jakiegoś szczególnego talentu aktorskiego, aby przekonać mnie o szczerości swoich intencji. Z tego względu zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby starać się jakoś zdławić w sobie te marzenia, stać się osobą jeszcze bardziej zdystansowaną do świata który mnie otacza. Z doświadczenia wiem, że potrafiłem się odciąć od pewnych potrzeb, aby unikać obowiązków, wysiłku i niechcianych kontaktów, więc dlaczego nie mógłbym przestać marzyć o drugiej połówce ? Tym bardziej że czasem odnoszę wrażenie, że te wszystkie lęki jakie mi towarzyszą prędzej mnie zabiją, niż marzenia uczynią silniejszym...
Re: lęk przed bliskością / związkofobia
Difane, przyznam, że lubię czytać Twoje posty. Są tak soczyście sążniste, bezpośrednie i analityczne (niczym jakiś przepis podatkowy.... ).Difane pisze:Mam parę obaw związanych z perspektywą bycia w związku. Tym bardziej, że z racji braku doświadczenia w tej materii nie potrafię dokładnie określić a jedynie przypuszczać, jaka byłaby moja prawdopodobna reakcja na pewne niespodziewane sytuacje.
Pierwsza myśl jaka przechodzi mi przez głowę, to kwestia przywiązania do siebie obu stron. Teoretycznie marzę o tym, aby ta pierwsza była tą ostatnią. W praktyce obawiam się, czy byłbym w stanie zachowywać taki stan permanentnego uczucia bliskości do końca swojego życia. Z doświadczenia w kontaktach z ludźmi wiem, że pomimo pewnych sentymentów jakie pozostają w pamięci, to "umiejętność" osłabiania więzi nie jest dla mnie czymś obcym. Choć jeżeli miałaby to być wyjątkowa osoba to i uczucia wobec niej powinni być wyjątkowo trwałe, ale czy takie będą na pewno ? A jeżeli nie będą to czy interpretować to jako coś normalnego dla związku, pewien rodzaj sprowadzenia na ziemię i pokazanie realiów jego funkcjonowania, czy też może sygnał ostrzegawczy, że natrafiłem na niewłaściwą osobę ? Szczerze mówiąc dziś wolałbym to pierwsze, tzn. uważam że lepszy byłby związek "nieidealny" niż "nietrwały", ale nie potrafię wykluczyć, iż przy zbyt licznych i intensywnych nieporozumieniach mógłbym rozważać, czy jest sens dalej się męczyć tylko po to, by związek był.
Choć pomimo tego co napisałem powyżej jakoś nie mogę dziś przetrawić takiej myśli, że mogę się pomylić, że druga strona będzie rozważać zerwanie. Dla mnie jeżeli ktoś kogoś naprawdę kocha i nie pomylił miłości z jakimś rodzajem chwilowej namiętności czy zauroczenia, to nie jest w stanie dopuścić do siebie innej opcji niż pozostawanie wiernym drugiej osobie. Przynajmniej ja tak to sobie wyobrażam. Zresztą jakby jakakolwiek kobieta powiedziała mi coś w stylu "możemy spróbować, a jak nie wyjdzie to najwyżej się pokojowo rozstaniemy i zostaniemy przyjaciółmi", to najpewniej natychmiast zarządzający moim mózgiem "dyżurny myśli" włączył by czerwony guzik podpisany jako RED ALERT i zacząłby nadawać do wszystkich jednostek neurotycznych "Houston, Houston mamy problem. Musimy sprawić, żeby chłopak sprzeciwił się propozycji dziewczyny, z którą teraz rozmawia" . Choć czasami wydaje mi się, że pokusa bycia razem z kimkolwiek choćby przez kilka dni byłaby silniejsza od marzeń. Ale gdyby taki związek się rozpadł to żałowałbym tego podwójnie, bo raz z powodu samego zerwania, a dwa z powodu świadomości na co się zgodziłem.
Zresztą czasem zastanawiam się, czy w ogóle jest sens brać pod uwagę możliwość bycia w związku z prostej przyczyny. Przecież ktoś o takim wyidealizowanym obrazie rzeczywistej istoty związku i braku doświadczenia może być łatwym celem do zmanipulowania. Bo to czego obawiam się chyba najbardziej, to możliwości bycia oszukanym. Tym bardziej, że nierzadko nawet niezbyt wyszukane formy ekspresji uczuć powodują moje poruszenie, więc chyba nie trzeba mieć jakiegoś szczególnego talentu aktorskiego, aby przekonać mnie o szczerości swoich intencji. Z tego względu zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby starać się jakoś zdławić w sobie te marzenia, stać się osobą jeszcze bardziej zdystansowaną do świata który mnie otacza. Z doświadczenia wiem, że potrafiłem się odciąć od pewnych potrzeb, aby unikać obowiązków, wysiłku i niechcianych kontaktów, więc dlaczego nie mógłbym przestać marzyć o drugiej połówce ? Tym bardziej że czasem odnoszę wrażenie, że te wszystkie lęki jakie mi towarzyszą prędzej mnie zabiją, niż marzenia uczynią silniejszym...
Jestem bardzo daleki od udzielania komukolwiek takich rad, zwłaszcza na forum internetowym, gdyż w sprawach w jakimkolwiek stopniu związanym z emocjami uważam się za totalnego ignoranta, ale mając podobne obawy i myśli przed tym "wyśnionym wymarzonym po tysiąckroć analizowanym związkiem" co Ty powiem - zbyt dużo analizujesz i zbyt dużo możliwych scenariuszy przychodzi Ci do głowy. Akurat związki to ta dziedzina życia, w której trzeba wykazać się choćby szczyptą spontaniczności, ofiarności i innych rzeczy, które (przynajmniej dla mnie) absolutnie nie są chlebem powszednim. Obawy typu strach przed akceptacją czy niewłaściwym wyborem nie są przecież obce nikomu; wszystkiego nie da się przewidzieć, a i płeć przeciwna w naszym przypadku często jest szalenie trudna do odgadnięcia.
Podobno okres zakochania trwa 18 miesięcy. Cóż, masz półtora roku na wybadanie tej wyjątkowościPierwsza myśl jaka przechodzi mi przez głowę, to kwestia przywiązania do siebie obu stron. Teoretycznie marzę o tym, aby ta pierwsza była tą ostatnią. W praktyce obawiam się, czy byłbym w stanie zachowywać taki stan permanentnego uczucia bliskości do końca swojego życia.
A co do tematu. To może jest egoistyczne, ale wszystkie moje dywagacje na ten temat zastąpiłbym jednym zdaniem - chciałbym znaleźć kogoś podobnego do siebie, w wersji żeńskiej. Tylko tyle albo... aż tyle.
INTJ
Samotność jest dla umysłu tym, czym dieta dla ciała.
Re: lęk przed bliskością / związkofobia
Dokładnie. Niektórzy mówią, że przeciwieństwa się przyciągają, ale dla mnie to totalna głupota. Naprawdę marzę, żeby spotkać kogoś kto po prostu będzie żeńską wersją mnie. Teoretycznie wydaje się to łatwe, jednak w praktyce jest dużo gorzej.Will pisze: A co do tematu. To może jest egoistyczne, ale wszystkie moje dywagacje na ten temat zastąpiłbym jednym zdaniem - chciałbym znaleźć kogoś podobnego do siebie, w wersji żeńskiej. Tylko tyle albo... aż tyle.
Dwa lata temu się zakochałem tak, że ho ho. Oczytana, spokojna, zabawna, piękna, nie paliła, nie piła, introwertyczka. Pierwszy raz spotkałem taką osobę. Niestety, po roku okazało się, że ona tylko udaje introwertyczkę, ponieważ 'chciała być inna od wszystkich'. Chciała się wyróżniać tym, że jest zamknięta w sobie itp itd. A ja po prostu byłem głupi. Zdradzała mnie, dawała sobie robić dwuznaczne zdjęcia innym facetom - a introwertyczką była tylko przede mną. Nasi wspólni znajomi oczywiście 'opowiedzieli' się za nią i zostałem zupełnie bez wsparcia. Strasznie mnie to dotknęło. Tak bardzo, że przez ostatni rok nie wychodziłem z domu. Olałem studia. Siedziałem w domu, oglądałem filmy, czytałem książki i tak żyłem. Każdy dzień był identyczny. Nie miałem pomysłu co z sobą zrobić. Jednak ostatecznie podjąłem decyzję i tydzień temu przeprowadziłem się do Warszawy, gdzie zaczynam studia. Mam nadzieję, że zmiana otoczenia pozytywnie na mnie wpłynie, chociaż powiem, że trochę się obawiam 'powrotu do życia'.
- Difane
- Rozkręcony intro
- Posty: 313
- Rejestracja: 11 lip 2012, 1:03
- Płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
Re: lęk przed bliskością / związkofobia
Ja wiem, ale z drugiej strony ciężko mi się od tego odpędzić . Skłonności do analizowania wszystkiego co się da są dla mnie jak tlen, więc gdybym nawet takiej kwestii nie poddał pewnym logicznym rozważaniom, to po prostu nie byłbym sobą . Z drugiej strony chętnie zaopatrzyłbym się w kilka przydatnych cech, których nie posiadam. Chyba wystawię na Allegro jakąś ofertę "Oddam część swoich zdolności analitycznych w zamian za odrobinę spontaniczności. Stopień wymienionych dóbr do uzgodnienia" . Pewnie znalazłby się jakiś ekstryk którego myślenie boli, ale niestety potrzebny byłby jeszcze jakiś lekarz, który byłby w stanie taki rodzaj zabiegu przeprowadzić. A tak swoją drogą, to byłaby chyba pierwsza w historii "transfuzja osobowości" . Ciekawe czy uda się kiedyś coś takiego wymyślić ...Will pisze:zbyt dużo analizujesz i zbyt dużo możliwych scenariuszy przychodzi Ci do głowy. Akurat związki to ta dziedzina życia, w której trzeba wykazać się choćby szczyptą spontaniczności, ofiarności i innych rzeczy
Teraz tak sobie pomyślałem nad jeszcze jednym wariantem. Jakbym tak mógł na jedną noc zamienić się w ekstryka. Takiego 100 % . I pójść na jakąś dyskotekę... ciekawe czy udałoby mi się jakąkolwiek znaleźć (w sensie nie dyskotekę, tylko panią do towarzystwa - przy czym nie mam tu na myśli tych "płatnych" pań ) przy założeniu, że zmieniłyby się we mnie tylko te cechy charakteru, na które bezpośrednio wpływa suwak intro/ekstra. Bardzo byłbym tego ciekaw, ale takiego bajeru też jeszcze nie wynaleźli .
Re: lęk przed bliskością / związkofobia
Mnie bardziej niż introwertyzm niszczy idealizm; dalej naiwnie wierzę w głęboką i szczerą miłość a nie w płytkie związki. Przez to nawet jak znam jakąś dziewczynę wiele lat to ani nie próbuję ją podrywać.
Odpowiadając na tematowe pytanie - nie, nie boję się związków, może przez to że ich nie mam. Czy chciał bym mieć? tak, ale raczej nie znajdę drugiej osoby która podobnie rozumie relacje międzyludzkie.
Odpowiadając na tematowe pytanie - nie, nie boję się związków, może przez to że ich nie mam. Czy chciał bym mieć? tak, ale raczej nie znajdę drugiej osoby która podobnie rozumie relacje międzyludzkie.
- Mirabella_91
- Intronek
- Posty: 26
- Rejestracja: 08 paź 2012, 10:33
- Płeć: nieokreślona
- Lokalizacja: Gdynia
Re: lęk przed bliskością / związkofobia
Może tak, ale z drugiej strony posiadanie własnej, możliwe że zbyt wyidealizowanej wizji związku jest swego rodzaju egoizmem.już samo słowo "tak" dla związku, jest jakimś początkiem, bo nie zamykasz tej opcji w pudełku i nie chowasz głęboko w szufladzie umysłu...
Ja może nie staram się unikać, ale też nienawidzę się narzucać, więc raczej jak dziewczyna sama nie chce się spotkać to nawet nie próbuję; to może przez to że kiedyś zawsze mi nic nie wychodziłobędzie to bardziej niż tylko lubię, to zamilknę, będę starała się unikać go
w pewnym sensie mam dziwne wymagania do ludzi, ale nie dotyczą one cech konkretnej osoby, ale raczej jej stosunku do mnie. Jest to chyba spowodowane tym, że potencjalna partnerka musiała by wytrzymać ze mną i wytrzymać też beze mnie, jak np. stwierdzę że mam ochotę przez miesiąc czy dwa jeździć po europie.wytłumaczę też sobie to całe oddalanie się tym, że jestem osobą, która ma za wielkie wymagania
Problem też mam z niską samooceną, często wychodzę z założenia że dla dziewczyny będzie lepiej jak nawet mnie za dobrze nie pozna, bo szkoda mi jej na życie z kimś mojego pokroju. Może też za bardzo boję się że nigdy nie dorosnę do tego żeby zamiast włóczyć się po świecie znaleźć jedno miejsce które będzie moim domem.
- Wroblaka
- Introwertyk
- Posty: 79
- Rejestracja: 16 gru 2011, 19:23
- Płeć: kobieta
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: lęk przed bliskością / związkofobia
Hm, Miszka, sądzę, że wiele dziewczyn chciałoby mieć takiego włóczykija za chłopca, wierz mi.Miszka pisze:Problem też mam z niską samooceną, często wychodzę z założenia że dla dziewczyny będzie lepiej jak nawet mnie za dobrze nie pozna, bo szkoda mi jej na życie z kimś mojego pokroju. Może też za bardzo boję się że nigdy nie dorosnę do tego żeby zamiast włóczyć się po świecie znaleźć jedno miejsce które będzie moim domem.
(Na marginesie, kiedyś nie zdawałam sobie sprawy z popularności Włóczykija, myślałam, że tylko ja podkochiwałam się w nim całe dzieciństwo i nadal. Tymczasem patrzę, słucham i okazuje się, że jest on bardzo lubiany, szczególnie w introwertycznych kręgach.)
Ajajaj, Mira, mam to. Przybiera postać masochizmu wręcz. I większość zmartwień wynika z tego bezustannego analizowania, bo dojdę do wniosku, że z jakichś tam przyczyn nic z tego nie będzie, a jak dojdę, że jednak może być, to jeszcze gorzej, bo wtedy wszelki konieczny spontan znika (o ile kiedykolwiek był) i pojawia się lęk, że wszystko zepsuję.Mirabella_91 pisze:Zresztą jest też kolejny aspekt, jeśli jakiegoś chłopaka polubię i będzie to bardziej niż tylko lubię, to zamilknę, będę starała się unikać go i owszem będzie to skutkowało tym, że sama sobie dokoptuję zmartwień w postaci bólu, jaki sprawia sztuczny dystans, który z czasem stanie się rutyną. Może za dużo analizuję, nie wiem...
Analizowanie jest okrutne, zarówno jak jest go za mało u pewnych ludzi, jak i kiedy jest za dużo.