nie umiem rozmawiać o niczym

Dział forum, w którym poruszane są tematy dotyczące kontaktów międzyludzkich, a także problemów w relacjach, których przyczyną może być introwersja.
Awatar użytkownika
Inno
Legenda Intro
Posty: 1214
Rejestracja: 01 paź 2008, 18:47
Płeć: nieokreślona
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Inno »

mumintrollet pisze: dlatego "katuję się imprezami" :lol: choć nie czerpię z nich przyjemności (bądź jej znikomą ilość) bo wierzę, krok po kroku, krok po kroczku coś mi to da... :twisted: :wink:
Czyli chodzisz na imprezy, których nie lubisz, po to by je polubić, bo sądzisz, że lubiąc imprezy będziesz szczęśliwsza?

Nie myśl, że próbuję być złośliwa. Po prostu staram się zrozumieć.

------------------------------------------------------------------------------

Akolita, gratulacje! :D
Obrazek
Awatar użytkownika
Akolita
Krypto-Extra
Posty: 756
Rejestracja: 01 sie 2008, 18:02
Płeć: nieokreślona
Lokalizacja: Łódź/Włocławek

Post autor: Akolita »

Inno pisze: Akolita, gratulacje! :D
Dzięki. :D Trzymam też kciuki za mumintrollet. Ja wierzę, że osiągnięcie jej celu jest możliwe i, że może jej to przynieść co najmniej satysfakcję, jak nie komfort i szczęście. ;)
Oczywiście, jeśli ktoś w to nie wierzy to ma prawo tak myśleć, ja się po prostu nie mam zamiaru w tej kwestii z nikim sprzeczać. ;)
Mówi, że nigdy nie śpi. Że nigdy nie umrze. Dyga przed skrzypkami, pląsa do tyłu, odrzuca głowę, parska głębokim gardłowym śmiechem i jest wielkim ulubieńcem, ten sędzia. Wachluje się kapeluszem, a księżycowa kopuła jego czaszki sunie blada pod światłami, on zaś obraca się, przejmuje skrzypki, wiruje w piruecie, wykonuje jedno pas, dwa pas, tańcząc i grając jednocześnie. Nigdy nie śpi. Mówi, że nigdy nie umrze. Tańczy w świetle i cieniu i jest wielkim ulubieńcem. Nigdy nie śpi, ten sędzia. Tańczy i tańczy. Mówi, że nigdy nie umrze.”
mumintrollet

Post autor: mumintrollet »

Hej Inno, właśnie mniej więcej o to mi się rozchodzi :wink: Wiem, że to może wyglądać trochę drastycznie czy nie za bardzo mądrze, ale próbowałam wszystkiego, i teraz odczuwam potrzebę rzucenia się na głębokie wody :twisted:
Czyli chodzisz na imprezy, których nie lubisz, po to by je polubić, bo sądzisz, że lubiąc imprezy będziesz szczęśliwsza?
będę szczęsliwsza jak wreszcie przestanę zachowywać jak cielak i zacznę się odzywać do innych. :twisted:
Trzymam też kciuki za mumintrollet. Ja wierzę, że osiągnięcie jej celu jest możliwe i, że może jej to przynieść co najmniej satysfakcję, jak nie komfort i szczęście.
Birds of a feather stick together. :wink: Dzienks ziom! :D

( a tak na marginesie - czy myśmy nie zeszły za bardzo z tematu???) 8)
Awatar użytkownika
Ausencia
Intromajster
Posty: 503
Rejestracja: 20 lip 2008, 16:08
Płeć: nieokreślona

Post autor: Ausencia »

Własciwie, jesli przyjąc, ze nie rozmawiamy o niczym, to myslę, ze bardzo scisle trzymamy się tematu ; ) Zresztą na tym forum kazdy temat w koncu zawsze sprowadza się do tej samej kwestii. Takiej wiecie, na "i".
Awatar użytkownika
Inno
Legenda Intro
Posty: 1214
Rejestracja: 01 paź 2008, 18:47
Płeć: nieokreślona
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Inno »

mumintrollet, w takim razie mam nadzieję, że Ci się powiedzie. Ja obrałam zupełnie inną drogę, jest o niebo lepiej; życzę Ci, aby twój sposób w Twoim wypadku zadziałał. :D
-----------------------------------------------------
mumintrollet pisze:( a tak na marginesie - czy myśmy nie zeszły za bardzo z tematu???) 8)
Nie wiem i nie obchodzi mnie to. :P 8)
Obrazek
Ingart

Post autor: Ingart »

mumintrollet pisze:dlatego "katuję się imprezami" choć nie czerpię z nich przyjemności (bądź jej znikomą ilość) bo wierzę, krok po kroku, krok po kroczku coś mi to da...
Katowanie sie imprezami znaczy, ze chodzisz na nie wtedy kiedy to mozliwe? Wyglada to tak, ze czujesz sie zmeczona ale mimo wszystko idziesz na impreze po to zeby dalej trenowac? Jezeli tak, to pamietaj zeby czasem odpuscic i miec chwile czasu dla siebie, bo nie wydaje mi sie zeby jedna impreza wiecej cie zbawila.
Inno pisze:Ja obrałam zupełnie inną drogę, jest o niebo lepiej
Jaka i czy do tego samego celu?

-----------------------------------------------------
mumintrollet pisze:( a tak na marginesie - czy myśmy nie zeszły za bardzo z tematu???)
Jezeli tak, to przyjdzie moderator i stanie sie prawo i sprawiedliwosc.
Awatar użytkownika
Akolita
Krypto-Extra
Posty: 756
Rejestracja: 01 sie 2008, 18:02
Płeć: nieokreślona
Lokalizacja: Łódź/Włocławek

Post autor: Akolita »

Przyjdzie moderator i doleje oliwy do świętego ognia Offtopizmu... :twisted:
A tak na marginesie - zdaje mi się, że akurat ten dział nie posiada moderatora. ;)
Mówi, że nigdy nie śpi. Że nigdy nie umrze. Dyga przed skrzypkami, pląsa do tyłu, odrzuca głowę, parska głębokim gardłowym śmiechem i jest wielkim ulubieńcem, ten sędzia. Wachluje się kapeluszem, a księżycowa kopuła jego czaszki sunie blada pod światłami, on zaś obraca się, przejmuje skrzypki, wiruje w piruecie, wykonuje jedno pas, dwa pas, tańcząc i grając jednocześnie. Nigdy nie śpi. Mówi, że nigdy nie umrze. Tańczy w świetle i cieniu i jest wielkim ulubieńcem. Nigdy nie śpi, ten sędzia. Tańczy i tańczy. Mówi, że nigdy nie umrze.”
mumintrollet

Post autor: mumintrollet »

Ingart może wyrażenie "katowanie się imprezami" brzmi grubo ale w rzeczywistośći to nie imprezuję 7 dni w tygodniu 8) :lol: właśnie wczoraj miałam okazję i zrezygnowałam :twisted: (co okazało się dobrym wyborem na marginesie! :lol: ) Chociaż czasem mam poważne watpliwości co do swoich żałosnych działań.no coż..ekhm..ważne jest próbować.. nie od razu Kraków zbudowano, Doda nie stała się sławna z dnia na dzień 8) a Norwida doceniono po śmierci. .. 8)

Ja obrałam zupełnie inną drogę, jest o niebo lepiej
właśnie właśnie Inno! a jaka to droga? :wink:
Awatar użytkownika
Inno
Legenda Intro
Posty: 1214
Rejestracja: 01 paź 2008, 18:47
Płeć: nieokreślona
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Inno »

Akolita pisze: zdaje mi się, że akurat ten dział nie posiada moderatora.
Ha, czyli hulaj dusza, piekła nie ma! :twisted: :P
---------------------------------------------------

Ale się wkopałam, teraz się muszę tłumaczyć ;)

Tę wypowiedź przytoczę jako takie motto:
underdog pisze: Sęk w tym, żeby nie spinać się i na siłę naśladować innych - to po prostu nie wypali - ale odnaleźć własną drogę.
Ingart pisze:
Inno pisze: Ja obrałam zupełnie inną drogę, jest o niebo lepiej
Jaka i czy do tego samego celu?
Hmm, teraz się właśnie nad tym zastanawiam.
Ja też miałam problem z imprezami, nie lubiłam, źle się na nich czułam, nie rozumiałam (i nie rozumiem) idei imprez. Wszyscy zadowoleni i wyszczerzeni, a ja powtarzam w głowie jak mantrę: „Chcę stąd wyjść. Chcę stąd wyjść. Chcę stąd wyjść” (ilość tych imprez była w moim życiu znikoma, ale i tak).
No i chciałam to zmienić; czyli cel – pozbyć się lęku przed byciem w grupie ludzi, przed rozmowami z (nieoswojonymi) ludźmi; pozbyć się poczucia winy, że nie czerpię satysfakcji z takiej formy spędzania czasu etc. etc.

To był cały proces, często nie do końca uświadomiony, przebiegający dosyć chaotycznie i z przerwami, ale tak to w sumie jest. Z perspektywy czasu piszę:

W gimnazjum młodym dziewczęciem będąc miałam na swoje szczęście dość zgraną paczkę dobrych kumpel, psiapsiółek (przyjaciółek to za dużo powiedziane, ale znacznie więcej niż zwykłych koleżanek). Wiek to był nastoletni, rozbrykany i imprezowy, mi się ten klimat też udzielał (choć w znacznie mniejszym stopniu niż większości). W bardzo wielu filmach dla nastolatków (najczęściej tych amerykańskich), różnego rodzaju „Bravo Girl”, „Twist” i innych pismach oraz rozmowach królują imprezy jako jeden z głównych tematów i coś, co daje szczęście, napędza życie. Otoczona tym wszystkich chciałam zakosztować owego spełnienia i dowiedzieć się o co, do cholery, w tym wszystkim chodzi i skąd ta euforia.
W gronie kumpel urządzałyśmy domówki, czułam się wśród nich pewnie, było fajnie. Na początku to było coś nowego dla mnie, wspaniałego, wreszcie byłam „normalna”. Sadzę, że sprowadzało się do tego, że zachwycona byłam tym, że ja też jednak umiem to robić (to, czyli imprezować i czerpać z imprezowania przyjemność). Aczkolwiek trzeba pamiętać, że to nie były jakieś duże imprezy, ot małe, kameralne „imprezki”, taki początek i przedsmak starszego „imprezowania”.
No i dziewczyny dążyły do wejścia w świat „prawdziwych imprez”, a ja coraz bardziej rozczarowana się wycofywałam. Po pierwsze, to imprezowanie (nie imprezowałam oczywiście jakoś dużo, właściwie rzadko) było raczej monotonne, no bo ile można; inne sposoby spędzania czasu mnie nęciły bardziej. Po drugie, lęk w większym gronie i to osób nie znanych dobrze narastał i nie pozwalał się odprężyć. Ciągle myślałam tylko, czy dobrze stoję, mówię, siedzę, tańczę, co kto sobie pomyśli (a wg mnie myśleli oczywiście niepochlebnie o mnie), jakaś taka jakby nieśmiałość się do mnie przytelepała. Trudno lubić sytuacje, w których stres narasta, skrępowanie i panika sięgają zenitu, nie wie się, co ma się robić, mówić. Czułam, że odstaję, nie znałam się na rzeczach, o których większość rozmawiała, ba, często ich (tych rzeczy) nie lubiłam. Chciałam się rozpłynąć, zniknąć, nie bywać w takich sytuacjach, miejscach.

W liceum była kontynuacja stanu z końca gimnazjum. Nie lubiłam masowego życia towarzyskiego i czułam się z tym źle, bo sądziłam, że lubić trzeba, żeby być szczęśliwą/ym. Doszło do jakiejś absurdalnej sytuacji, że jak byłam w domu i robiłam to, co lubiłam (np. czytałam), to miałam poczucie winy, że nigdzie nie jestem „na zewnątrz” i się nie „bawię” (nie chodziło tylko o imprezy). Jak z kolei byłam już gdzieś, to z moim podejściem, bagażem tych wszystkich emocji, negatywnym myśleniem i lękami nie potrafiłam się dobrze bawić, czułam się źle, wyczekiwałam momentu, żeby iść do domu. I znowu rosło we mnie poczucie winy, że mnie taka forma zabawy nie satysfakcjonuje. :roll: Co za „schizofrenia”. :? Więc de facto w żadnym „stanie” nie mogłam się do końca odprężyć i poczuć dobrze.
Na imprezy nie chodziłam, nawet jak wiedziałam, że były organizowane przez np. osoby z mojej klasy. Poszłam może ze dwa, trzy razy w ciągu trzech lat, raz nie było w sumie jakoś źle, ale potwierdziły się moje wątpliwości: nic specjalnego, strata czasu, po co, mogłam porobić coś fajniejszego.
Czyli fizycznie na imprezach nie bywałam, ale mentalnie tkwiłam jeszcze w tym „starym” myśleniu.
Na studniówkę nie chciałam iść, w końcu poszłam prawie zmuszona, nie podobało mi się, wyszłam wcześnie jak tylko się dało.

No i teraz studia. Od końca liceum było coraz lepiej z pewnością siebie (acz daleko do doskonałości). Studia to powszechnie znany okres imprez, picia, kaca, imprez, picia, kaca, imprez, picia, kaca, imprez...
Pierwszy rok: Na imprezy nie chodziłam. Nie chciałam, bo wiedziałam, że nie lubię. Ale czułam chyba coś na kształt wstydu z tego powodu przed ludźmi, którzy w imprezach uczestniczyli (dziwne, bo z tego samego powodu – imprez- trochę jakby „pogardzałam” tymi osobami :roll:). Mało logiczne, a że byłam zapętlona w tych emocjach często sprzecznych, to strasznie się pogubiłam. To trwało już od końca gimnazjum. Pod koniec pierwszego roku miałam totalny kryzys (nie tylko z tego powodu), w wakacje dużo myślałam, czytałam, dowiadywałam się, zaczęłam terapię, poznałam lepiej siebie, poukładałam sobie w głowie. Nie jest zupełnie dobrze, ale coraz jakby lepiej (z dołami mroku totalnymi po drodze, ale liczę, że to po prostu niezbędny etap do przejścia).

Jak to zrobiłam w końcu? Siadłam (w przenośni) i uzbrojona w nowo zdobytą samoakceptację otworzyłam sobie oczy na to, że: nie lubię imprez, to nie jest sposób spędzania czasu jaki by mnie uszczęśliwiał, imprezy mnie meczą fizycznie i psychicznie, uważam je za stratę czasu. Nie było to nowe odkrycie, wiedziałam o tym od dawna. Po czym wbiłam sobie w głupi łeb, że: nie trzeba chodzić na imprezy, jeżeli dla kogoś branie udziału w imprezach to kryterium oceny osoby, to ja mam takiego osobnika za wała i nie wart jest mego czasu; nie ma nic złego w chodzeniu na imprezy i tacy ludzie niekoniecznie są płytsi; mój sposób spędzania czasu jest fajny dla mnie, i to powinno być dla mnie ważne i znaczące (i jest). To są „oczywiste oczywistości” i niby wiedziałam o tym od dawna, ale na poziomie emocji i odczuć, to do mnie nie docierało =.=’
Po prostu zaakceptowałam w sobie to, że nie lubię tłumu, hałasu, bycia obserwowaną, gadania częstego z wieloma o wszystkim i niczym. Przestałam stresować się ludźmi i jak zaczęłam dobrze i realistycznie o sobie myśleć, to przestałam wymyślać sobie w głowie, co sądzą o mnie inni. Niech sądzą co chcą, ich prawo, czemu miałoby mnie to ruszać, jeżeli nie są dla mnie ważni.
Zaczęłam sama siebie kreować i przestałam pozwalać, żeby urojenia w stylu „on/ona pomyślał/a o mnie to i to pewnie, a więc taka jest prawda, jestem taka i taka” miały w ogóle rację bytu.

Do imprez tak to się ma wszystko, że odkąd stwierdziłam: „nie lubię, nie chodzę, dobrze mi z tym”, przestałam odczuwać ciśnienie, się wyluzowałam i zachciało się mi jechać na Open’era XD. W towarzystwie łatwiej mi się odezwać, a sądzę, że i na imprezie, gdybym zechciała na jakąś iść bym się czuła i bawiła znacznie lepiej. Ale jeślibym wiedziała, że będę się źle czuć i bawić, to nie poszłabym (bo po co?) i czułabym, że to dobry wybór, nie miałabym wyrzutów sumienia ani poczucia straconego czasu.

Ja w dużej mierze osiągnęłam swój cel (oczywiście mnóstwo pracy przede mną; łatwo pisać przed kompem w domu ;)).

I tak na marginesie. Wydaje mi się, że gdybym lubiła sposób spędzania czasu praktykowany przez większość nastolatków, ludzi młodych (np. imprezy), to byłoby mi łatwiej. Gdybym URODZIŁA SIĘ TAKA, ŻE LUBIŁABYM. Skoro nie lubię, to zmuszanie się do polubienia, da efekt wprost przeciwny, bo nie dość, że nie polubię, to znienawidzę i imprezy, i innych, i siebie. Lepiej nie wchodzić w to, czego się nie lubi, robić to, co się lubi, a przede wszystkim zaakceptować się taką/takim jaką/ jakim się jest.

Stek oczywistości i banałów mi wyszedł, cóż, takie życie ;>

I takie przemyślenie na koniec. Uczestniczenie w imprezach i podobnych rzeczach jest i było dla mnie stresujace, bo odnoszę wrażenie, że zupełnie nie znam reguł rządzących tym wszystkim, życiem towarzyskim. Na co dzień żyję właściwie z boku, więc nagle takie wejście w "świat ludzi" jest jak skok na głęboką wodę, kiedy się umie pływac tylko pieskiem i to z deską, a do tego nie lubi się wody. Można zacisnąć zęby i jakoś tam młócić wodę koślawo, ale przyjemność żadna i wysiłek niewspółmierny.
Obrazek
mumintrollet

Post autor: mumintrollet »

hm. nie wiem dlaczego ale poczułam się jakby mi ktoś w mózgownicę młotkiem trzepnął. ale nie w sensie niepozytywnym, wręcz przeciwnie. 8) Jak już stwierdziłam gdzieś wcześniej ja naprawde po prostu mam rozdwojenie jaźni. ..chyba...a moze to tylko iluzja? poza tym mogę się podpisać pod twoją wypowiedzią nogami i rękami, to tak jakbym bym była jakimś trollem, siedziała na twoim ramieniu i dyktowała co masz pisać... :lol: coś mnie kryzys ogarnia..tfu tfu.. 8) sama juz nie wiem co robic. :evil: :evil: :evil:
Awatar użytkownika
Inno
Legenda Intro
Posty: 1214
Rejestracja: 01 paź 2008, 18:47
Płeć: nieokreślona
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Inno »

mumintrollet pisze: Jak już stwierdziłam gdzieś wcześniej ja naprawde po prostu mam rozdwojenie jaźni.
W takim sensie każdy ma, "roztysiącznienie" i więcej ;) Poza tym "Tylko płytcy ludzie znają siebie" (O. Wilde).
mumintrollet pisze: to tak jakbym bym była jakimś trollem, siedziała na twoim ramieniu i dyktowała co masz pisać...
łaa, złaź! :P :D

Co robić?
Nie mam pojęcia. Sama się zastanawiam. Chyba trzeba się wsłuchać w siebie i pomyśleć, co się tam ma w łepetynie, czego na prawdę się pragnie, na co nas stać, a na co nie. Bo jednak bardzo często się kierujemy wzorcami stwarzanymi przez kulturę, tradycję, media, otoczneie, rodzinę etc. a jak się zawartość ich przekazu kłóci z zawartoscią naszych "wnętrz" to najczęściej wierzymy wszystkiemu tylko nie naszym uczuciom, intuicji itp. Stajemy się nieszczęśliwi, gonimy za czymś, co nie może nam dać spełnienia.

Ech, gdybym ja stosowała swoje rady w praktyce =.='
Obrazek
mumintrollet

Post autor: mumintrollet »

Mistrzu Yoda, wielką wagę słowa twoje mają :lol: :wink: słucham siebie, słucham siebie, słucham siebie, słucham siebie, słucham siebie, słucham siebie.... :twisted: :twisted: :twisted:

" I like to be alone as my friends keep me from feeling lonely"

Amen.
Awatar użytkownika
Ausencia
Intromajster
Posty: 503
Rejestracja: 20 lip 2008, 16:08
Płeć: nieokreślona

Post autor: Ausencia »

Brawo Inno, o to chyba własnie w tym wszystkim chodzi. :)
Ingart

Post autor: Ingart »

Inno pisze:Stek oczywistości i banałów mi wyszedł, cóż, takie życie ;>
Stek oczywistosci i banalow ktorych ciagle nie mozemy zakuc sobie raz na zawsze do lba :).
Inno pisze:najczęściej wierzymy wszystkiemu tylko nie naszym uczuciom, intuicji itp.
I tu pojawia sie problem, im dluzej sie zastanawiam tym bardziej nie wiem czego tak naprawde chce, co da mi szczescie. Nie rozumiem moich emocji, nie wiem jak sobie z nimi poradzic. Kiedys myslalem ze imprezy, ciagle spotkania z ludzmi mi pomoga ale w koncu dotarlo do mnie, ze to nic nie zmienia. Musze znalesc jakis sposob zeby wytrzymac sam ze soba.
Strangeve
Pobudzony intro
Posty: 155
Rejestracja: 08 paź 2010, 20:32
Płeć: nieokreślona

Re: nie umiem rozmawiać o niczym

Post autor: Strangeve »

W rozmawianiu o pierdołach jestem specjalistką :D
Lepiej na mnie uważajcie ...
Jak byłam raz na wycieczce z siostrą,szwagrem i ich znajomymi,to z dziewczyną,którą ledwie znam gadałam conajmniej 20 minut . Trochę było poważniejszych tematów jak np. rzeź Ormian przez turków,ale ogólnie to tak tylko chciałam pogadać,aby nie dopuścić do "niezręcznej ciszy".

W domu gadam prawie non stop. Czasai aż mama nie prosi,abym przez chwilę pobyła cicho,bo czasami mówię nawet o tym co zjem na śniadanie albo nie wiem.Cokolwiek. Jak oglądałam z młodszą siostrą serial "JONAS" (tak tak,oglądam Jonasów xd) to był taki moment,że Kevin(najstarszy) mówił o swojej ukochanej-Ani. nie pamiętam dokładnie,ale to było mniej wiecej tak : "i wiecie,co jeszcze lubię w Ani ? Jest taka bezpośrednia. Jak jest zmęczona,to mówi,jak jest zła,to mówi,jak szczęśliwa-mówi,smutna-mówi (widać,że na zegarku wskazówki przesunęły się o conajmniej 2 godziny) .. jak ma wzdęcia - mówi i jak już jej się nie chce mówić,to też mówi !" -> to teraz już wiecie jaka ze mnie gaduła ,bo zachowuję się tak,jak ta "nieszczęsna" Ania. :mrgreen:
ODPOWIEDZ