Właśnie, często tylko obserwuję, a już mnie 2w1 pyta co taki smutny jestem.Shy pisze:Nie jestem smutna, ale też nie radosna. Po prostu - jestem.
Zrozumienie
-
- Introwertyk
- Posty: 93
- Rejestracja: 09 cze 2008, 13:20
- Płeć: nieokreślona
- Shamicki
- Introwertyk
- Posty: 119
- Rejestracja: 30 lip 2008, 2:07
- Płeć: mężczyzna
- Enneagram: 5w6
- MBTI: INTJ
Kiedyś chciałem być zrozumiany, co prawda nigdy tego nie manifestowałem w żaden sposób, choćby nie wypominając wszystkich uwag pod moim adresem (o których pisaliście już wcześniej, tych o ile można tak napisać: bardziej pozytywnych ) i tłumaczyć. Na dzień dzisiejszy "ekipa" z którą jestem już bardzo zżyty, zrozumiała że taki już jestem. Teraz staram się zrozumieć innych, może ktoś tym samym mi kiedyś odpłaci.
Co do nowo poznanych osób to sprawiam genialnie nudne pozory. Dopiero po czasie ludzie zmieniają zdanie o ile dadzą szanse.
Introwertycy dzięki cierpliwości i swoim własnym pokręconym założenią chyba są na ogół bardziej odporni na depresje w każdym bądź razie tak mi się wydaje, choć mogę być w błędzie.
Co do nowo poznanych osób to sprawiam genialnie nudne pozory. Dopiero po czasie ludzie zmieniają zdanie o ile dadzą szanse.
Introwertycy dzięki cierpliwości i swoim własnym pokręconym założenią chyba są na ogół bardziej odporni na depresje w każdym bądź razie tak mi się wydaje, choć mogę być w błędzie.
Człowiek tworzy jakąś rzeczywistość, a potem staje się jej ofiarą.
-
- Introwertyk
- Posty: 93
- Rejestracja: 09 cze 2008, 13:20
- Płeć: nieokreślona
Mi w lepszym zrozumieniu innych ludzi pomogło analizowanie i poznawanie własnej osoby. Rozpoznanie introwertyzmu. Nie powiem, że Enneagram też nie miał w tym swojego udziału, właściwie to on mnie uświadomił w tym temacie. Pomyślałem, że skoro lepiej poznałem samego siebie i poszerzyłem swoje horyzonty, to moim kumplo-przyjaciołom Enneagram pomoże bardziej zrozumieć mnie. Pokazałem im, porobili sobie testy, powiedzieliśmy sobie jakie mamy typy itd. I na tym się skończyło. Kiedyś jednemu z nich, temu jak mi się wydawało - najskłonniejszemu mnie zrozumieć, próbowałem opowiedzieć o moim męczeniu się szkołą w kontekście introwertyzmu, że dużo ludzi, hałas, natarczywa osoba itp. Spotkałem się z totalnym niezrozumieniem, zarzutami, że zdziwiam i negowaniem moich odczuć, że on nie potrzebuje tyle odpoczywać co ja. Od tamtej pory nie mam zamiaru się nikomu tłumaczyć z mojego postępowania. Jeśli ktoś nie jest w stanie samemu zrozumieć różnorodności ludzki charakterów to niech się pier... Zauważyłem, że to w ogóle temat dla mnie bardzo drażliwy. Gdy ktoś neguje moje odczucia, to mam ochotę kląć.
Całkiem niedawno zmarł kolega w wypadku. Chodziłem z nim do przedszkola, chodziłem z nim do podstawówki i gimnazjum. Kontakty na ogół miałem całkiem niezłe. Ogólnie była to osoba z "paczki", czyli kiedy było spotkanie w nieco większym gronie, to była zapraszana. Można powiedzieć, że darzyłem tą osobę jakąś sympatią. Ów kumpel, z którym rozmawiałem o introwertyzmie zadzwonił do mnie zapłakany i powiedział, że "on" nie żyje. Serce zabiło mi nieco szybciej pytałem o szczegóły. Koniec rozmowy. Obserwowałem własną reakcję. Po kilku minutach serce znów biło spokojnie. Może jakieś pół godziny później byłem u tego kumpla wraz z czterema z najbliższego grona. Wśród ogólnego zapłakania kumpla i pogrzebowych patetycznych przemówień padło pytanie retoryczne: "na pogrzeb, oczywiście, wszyscy pójdziemy?". Już wtedy pojawiła się myśl "o ja pierd...". Chwilę później wstałem i powiedziałem, że tego tak nie przeżywam i dziwnie się czuję, więc pójdę. Kumplowi, który odprowadził mnie do drzwi i który zapytał, czy przyjdę na pogrzeb powiedziałem, że jak nie będzie kolidował z pracą to może tak. Typowe "może przyjdę", które oznacza "nie przyjdę". Na drugi, czy trzeci dzień dzwoni do mnie ten sam kumpel i pyta się czy idę na różaniec do domu zmarłego, wiedząc, że jestem niewierzący i że nie przepadam ze ewangelizowaniem. Zirytowany powiedziałem, że nie. Drugiego dnia był podobny telefon, ale od innego kumpla, który poinformował mnie o dacie pogrzebu. Zapytał, czy przyjdę. Spojrzałem na grafik i akurat miałem pracować w nocy przed uroczystością. Zaplanowana była na 13:00, ja zwykle spałem po nocy do 16:00. Mógłbym w zasadzie się trochę nie wyspać, bo to miała być ostatnia nocka z rzędu, po której są dwa dni wolnego i I zmiana, więc łatwiej byłoby mi się przestawić. Ale użyłem tego jako wymówki do niepójścia. Chyba tego samego dnia zadzwonił "ten" kumpel i zaczął na mnie najeżdżać podniesionym głosem, a że mnie zestresował i że dodatkowo rozmowę słyszał brat, to jako powód rzuciłem, że mnie wali ten pogrzeb i żeby dał mi spokój. Nie byłem w stanie sensownie argumentować. Wieczorem po różańcu przyszedł do mnie jeszcze inny kumpel. Powiedział mi co przemawia za tym, że powinienem się tam zjawić, choćby na 20 minut i próbowałem mu jakoś wytłumaczyć, że moja niechęć do pójścia nie dotyczy osoby zmarłego i nie jest związana z moim światopoglądem, tylko z moją osobowością, ale kompletnie mnie nie słuchał i nie dał mi dojść do słowa. Ale poza tym, był uprzejmy i spokojny. Dałem się nieco przekonać, czy może zbałamucić i powiedziałem, że może się zjawię. Przez całą noc w pracy starałem się dojść do mojego prawdziwego zdania na ten temat i do moich odczuć, kiedy wracałem do domu około 7:00 rano wiedziałem, co zrobię... Podczas pogrzebu dobrze spałem - bez poczucia winy. A po kilku dniach i tak się normalnie spotkaliśmy i nikt mi wyrzutów nie robił.
Uff, sporo się opisałem. Nie miałem z kim porozmawiać. Jeżeli komuś będzie się chciało czytać, to mam nadzieję, że oceni moje postępowanie i ogólnie skomentuje.
Całkiem niedawno zmarł kolega w wypadku. Chodziłem z nim do przedszkola, chodziłem z nim do podstawówki i gimnazjum. Kontakty na ogół miałem całkiem niezłe. Ogólnie była to osoba z "paczki", czyli kiedy było spotkanie w nieco większym gronie, to była zapraszana. Można powiedzieć, że darzyłem tą osobę jakąś sympatią. Ów kumpel, z którym rozmawiałem o introwertyzmie zadzwonił do mnie zapłakany i powiedział, że "on" nie żyje. Serce zabiło mi nieco szybciej pytałem o szczegóły. Koniec rozmowy. Obserwowałem własną reakcję. Po kilku minutach serce znów biło spokojnie. Może jakieś pół godziny później byłem u tego kumpla wraz z czterema z najbliższego grona. Wśród ogólnego zapłakania kumpla i pogrzebowych patetycznych przemówień padło pytanie retoryczne: "na pogrzeb, oczywiście, wszyscy pójdziemy?". Już wtedy pojawiła się myśl "o ja pierd...". Chwilę później wstałem i powiedziałem, że tego tak nie przeżywam i dziwnie się czuję, więc pójdę. Kumplowi, który odprowadził mnie do drzwi i który zapytał, czy przyjdę na pogrzeb powiedziałem, że jak nie będzie kolidował z pracą to może tak. Typowe "może przyjdę", które oznacza "nie przyjdę". Na drugi, czy trzeci dzień dzwoni do mnie ten sam kumpel i pyta się czy idę na różaniec do domu zmarłego, wiedząc, że jestem niewierzący i że nie przepadam ze ewangelizowaniem. Zirytowany powiedziałem, że nie. Drugiego dnia był podobny telefon, ale od innego kumpla, który poinformował mnie o dacie pogrzebu. Zapytał, czy przyjdę. Spojrzałem na grafik i akurat miałem pracować w nocy przed uroczystością. Zaplanowana była na 13:00, ja zwykle spałem po nocy do 16:00. Mógłbym w zasadzie się trochę nie wyspać, bo to miała być ostatnia nocka z rzędu, po której są dwa dni wolnego i I zmiana, więc łatwiej byłoby mi się przestawić. Ale użyłem tego jako wymówki do niepójścia. Chyba tego samego dnia zadzwonił "ten" kumpel i zaczął na mnie najeżdżać podniesionym głosem, a że mnie zestresował i że dodatkowo rozmowę słyszał brat, to jako powód rzuciłem, że mnie wali ten pogrzeb i żeby dał mi spokój. Nie byłem w stanie sensownie argumentować. Wieczorem po różańcu przyszedł do mnie jeszcze inny kumpel. Powiedział mi co przemawia za tym, że powinienem się tam zjawić, choćby na 20 minut i próbowałem mu jakoś wytłumaczyć, że moja niechęć do pójścia nie dotyczy osoby zmarłego i nie jest związana z moim światopoglądem, tylko z moją osobowością, ale kompletnie mnie nie słuchał i nie dał mi dojść do słowa. Ale poza tym, był uprzejmy i spokojny. Dałem się nieco przekonać, czy może zbałamucić i powiedziałem, że może się zjawię. Przez całą noc w pracy starałem się dojść do mojego prawdziwego zdania na ten temat i do moich odczuć, kiedy wracałem do domu około 7:00 rano wiedziałem, co zrobię... Podczas pogrzebu dobrze spałem - bez poczucia winy. A po kilku dniach i tak się normalnie spotkaliśmy i nikt mi wyrzutów nie robił.
Uff, sporo się opisałem. Nie miałem z kim porozmawiać. Jeżeli komuś będzie się chciało czytać, to mam nadzieję, że oceni moje postępowanie i ogólnie skomentuje.
niestetyz punktu widzenia etyki i moralnosci nie mam najmniejszewgo prawa cie oceniac lecz o drobny komentarz moge sie pokusic.
a jesli mozna spytac kim dla ciebie byl ten s.p kolega?
no ale to wlasnie zalezy od tego kim byl ten kolega, osobiscie nie chodze na pogrzeby kazdej osoby ktora znam z widzenia, ale skoro
a jesli mozna spytac kim dla ciebie byl ten s.p kolega?
byc moze to pochopny wniosek, ale mi to wygladaloby bardziej na przekore niz osobowosc...moja niechęć do pójścia nie dotyczy osoby zmarłego i nie jest związana z moim światopoglądem, tylko z moją osobowością
no ale to wlasnie zalezy od tego kim byl ten kolega, osobiscie nie chodze na pogrzeby kazdej osoby ktora znam z widzenia, ale skoro
to dla mnie bylby to wystarczajacy powod w ten sposob uczcic zmarla osobe a osobowosc nie mialaby tu nic do rzeczy.darzyłem tą osobę jakąś sympatią.
-
- Introwertyk
- Posty: 93
- Rejestracja: 09 cze 2008, 13:20
- Płeć: nieokreślona
Dzięki za odpowiedź.
Może spróbuję jakoś wypunktować, to co uważałem za powody, żeby nie pójść:
- śmierć nie zrobiła na mnie większego wrażenia, nie odczuwałem smutku,
- niechęć do przebywania w dużym zbiorowisku ludzi (zmarła osoba posiadała bardzo dużo znajomych), które narzucało by mi pewne emocje i zachowania,
- jakaś taka ogólna niechęć do pogrzebów, której nie potrafię wyjaśnić,
- ja nawet rozważałem przyjście, ale po tym najeżdżaniu, poczułem, że przyjście mogłoby ugodzić w moją dumę, ale ja czasami daję się po prostu zbałamucić i dopiero potem dochodzę do swojego prawdziwego zdania,
- ee, nie wyspałbym się...
Chyba tyle.
Może spróbuję jakoś wypunktować, to co uważałem za powody, żeby nie pójść:
- śmierć nie zrobiła na mnie większego wrażenia, nie odczuwałem smutku,
- niechęć do przebywania w dużym zbiorowisku ludzi (zmarła osoba posiadała bardzo dużo znajomych), które narzucało by mi pewne emocje i zachowania,
- jakaś taka ogólna niechęć do pogrzebów, której nie potrafię wyjaśnić,
- ja nawet rozważałem przyjście, ale po tym najeżdżaniu, poczułem, że przyjście mogłoby ugodzić w moją dumę, ale ja czasami daję się po prostu zbałamucić i dopiero potem dochodzę do swojego prawdziwego zdania,
- ee, nie wyspałbym się...
Chyba tyle.
chyba z rozancami w domu za zmarlego dalabym sobie spokoj, ale na pogrzeb poszlabym na jakies pol h sie pokazac
ogolnie to niestety nie moge zmusic sie do zalu za smierc osob z ktorymi nie mialam glebszych relacji, czasami nawet takie wiesci po prostu mnie irytuja (to chyba nie najlepsza postawa ech:/)
ogolnie to niestety nie moge zmusic sie do zalu za smierc osob z ktorymi nie mialam glebszych relacji, czasami nawet takie wiesci po prostu mnie irytuja (to chyba nie najlepsza postawa ech:/)
Dark Maiden taking hold of my hand
Lead me away from hibernation
Strong and unafraid
Never a question why
Lead me away from hibernation
Strong and unafraid
Never a question why
- kropka
- Introwertyk
- Posty: 84
- Rejestracja: 05 sie 2008, 19:20
- Płeć: nieokreślona
- Lokalizacja: wyrwana z kontekstu
Przyznam się, że czasem miałam wyrzuty sumienia w takich sytuacjach. To rodzinka zbiera się i jedzie na pogrzeb, niby jest smutna (w sumie ciekawa jestem, na ile szczerze, a na ile dla zasady?)... a na mnie to wogóle wrażenia nie robi. Z resztą, jak może zaboleć śmierć osoby, którą widziało się 2x w życiu albo i wcale? :/
- iksigrekzet
- Intromajster
- Posty: 517
- Rejestracja: 21 lip 2008, 1:32
- Płeć: nieokreślona
Nie przejmuj się, ten kto nie żyje, to po prostu nie żyje i raczej mało go obchodzi czy ktoś go wspomina czy nie, czy ktoś był na pogrzebie czy nie ;p
W zasadzie, pogrzeby to okazywanie szacunku samym sobie i własnemu próżnemu ego a nie osobie zmarłej.Coś co nie żyje, nie potrzebuje być szanowane i wspominane, to tylko nasza psychika...
W zasadzie, pogrzeby to okazywanie szacunku samym sobie i własnemu próżnemu ego a nie osobie zmarłej.Coś co nie żyje, nie potrzebuje być szanowane i wspominane, to tylko nasza psychika...
iksigrekzet pisze: W zasadzie, pogrzeby to okazywanie szacunku samym sobie i własnemu próżnemu ego a nie osobie zmarłej.Coś co nie żyje, nie potrzebuje być szanowane i wspominane, to tylko nasza psychika...
Gdybysmy wychodzili z takiego zalozenia, upodbnilibysmy się trochę do zwierząt i rosilin, ktore zdychają bez pamięci i nie zauwazone. Chyba stać nas na cos więcej...
- iksigrekzet
- Intromajster
- Posty: 517
- Rejestracja: 21 lip 2008, 1:32
- Płeć: nieokreślona
Tu nie chodzi o oglądanie się do tyłu. Nie wyobrazam sobie sytuacji, kiedy umiera ktoś, kogo kocham/cenię/lubię a ja dowiadując się o tym macham ręką i myslę: a co tam, pantha rei, takie jest zycie, kazdy z nas kiedyś umrze.
No przyznaj, ze to trochę absurdalnie brzmi. I nie wmowisz mi, że Ty masz takie podejscie do tej sprawy - za zadne skarby w to nie uwierzę. Zresztą nikt nie mowi o przesadnym oddawaniu kultu zmarłym, ale pamięc to nieodlączna częśc ludzkiego bytu. Swiadczy o naszej świadomosci, zdolności do przezywania na wyzszym poziomie.
No przyznaj, ze to trochę absurdalnie brzmi. I nie wmowisz mi, że Ty masz takie podejscie do tej sprawy - za zadne skarby w to nie uwierzę. Zresztą nikt nie mowi o przesadnym oddawaniu kultu zmarłym, ale pamięc to nieodlączna częśc ludzkiego bytu. Swiadczy o naszej świadomosci, zdolności do przezywania na wyzszym poziomie.
Ausencio, a wiesz, że pierwszą moją reakcją kiedy dowiaduje się, że ktoś mi znany umarł, jest śmiech? Nie mogę tego powstrzymać- śmiech to może za dużo powiedziane, ale buzia sama mi się wykrzywia w uśmiechu. Powiedz mi teraz, że jestem bez serca. Sama tak o sobie czasami myślę. Gdybym chociaż miała jakiekolwiek podejrzenie, że taka reakcja jest u mnie spowodowana szokiem albo czymś w tym rodzaju, jeszcze pół biedy. Ale kiedy nie czuję nic, ani żalu, ani smutku, ani nawet radości, jak to można nazwać?
Każdy z nas umiera- właściwie ludzie rodzą się z chorobą nieuleczalną jaką jest życie. Jedni umierają szybciej, inni wolniej, ale każdy umiera.
Każdy z nas umiera- właściwie ludzie rodzą się z chorobą nieuleczalną jaką jest życie. Jedni umierają szybciej, inni wolniej, ale każdy umiera.
Shy pisze:Ale kiedy nie czuję nic, ani żalu, ani smutku, ani nawet radości, jak to można nazwać?
Nie mam zielonego pojęcia jak mozna to nazwać. Sama skłamałabym, twierdząc, ze przezywam śmierć kazdego człowieka. A reakcje bywają tak rozne jak rozni bywają ludzie.
Shy pisze:Jedni umierają szybciej, inni wolniej, ale każdy umiera.
Niezwykle odkrywcze spostrzeżenie.
Może najlepiej wobec tego połozmy się i czekajmy na śmierć. Po co w ogole cokolwiek robic skoro i tak w koncu znikniemy i pies z kulawą nogą o nas nie będzie pamiętał?