Moja wypowiedź, bardzo subiektywna, pisana na podstawie tego, co mi się wydaje, a nie tego co wiem (nie jestem zbyt oczytana w temacie, jak inni użytkownicy).
Na postawie wielu postów tutaj maluje się obraz introwertyka jako osoby niezdolnej do życia w społeczeństwie, typowego odludka, izolującego się zawsze i wszędzie. A czy za te cechy nie są odpowiedzialne np. nieśmiałość, niska samoocena itp? Introwertyka odróżnia fakt, że czerpie siłę do życia ze swojego świata, wnętrza. To nie oznacza, że nie potrzebuje czy nie lubi towarzystwa - jest normalnym człowiekiem, a jak wiadomo jesteśmy rasą stadną. Introwertyk może bardzo dobrze odnajdywać się wśród innych, ma przecież bardzo dużo do powiedzenia, choć rzeczywiście raczej na wybrane, konkretne tematy, a nie jakieś ploteczki. Dlatego nie traktowałabym
każdego wychodzenia do ludzi jako udawania ekstrawertyka (nie zapominajmy też, że w każdym z nas siedzi mały ekstrawertyk!).
Udawanie pojawia się, gdy robimy to zbyt często, intensywnie, wbrew siebie. Zostałam wrzucona do ludzi 24/dobę. Mam wybór - zachowywać się tak, jak mnie jest wygodnie: nie mówić zbyt wiele, skupiać się na rzeczach ważnych albo być bardziej przystępna dla innych: rozmawiać na neutralne, niekoniecznie ważne tematy, wygłupiać się. Presja otoczenia jest jednak tak duża, że nie mogę uplasować się pośrodku, tylko zmuszona jestem wybrać drugą opcję. Dlatego większość czasu spędzam z innymi, nawet nabyłam odruch wychodzenia do nich, a nie zamykania się w swoim światku. I to jest udawanie - jednak natura introwertyka nie daje za wygraną i dąży do równowagi. Dlatego też każdy weekend jestem "no-life", przyjeżdżając w piątek do domu mój mały ekstrawertyk zasypuje jeszcze rodziców sprawozdaniem z całego tygodnia, nakręca mnie do wygłupów. Jednak potem mam czas dla siebie - wyciszam się, układam sobie pewne sprawy i z chwili na chwilę czuję się coraz bardziej sobą. Czasami jednak moja natura buntuje się bardziej - mniej więcej raz na dwa tygodnie mam istny wybuch, który spada na niewinne osoby - mam po prostu dosyć ludzi, irytują mnie, zamykam się w pokoju i każdy kto tylko wejdzie musi się zmierzyć z moim "warczeniem". Czasami też jestem w takim stanie, że po prostu biorę kurtkę i bez słowa wychodzę. Snuję się godzinami po ulicach, parkach, czuję się wtedy jak w transie. Moja niechęć do ludzi przeradza się w obrzydzenie jakimikolwiek kontaktami, stan taki utrzymuje się przez parę dni i potem znów jestem w stanie współżyć.
Tak jak pisałam wyżej - osoba ze skłonnościami introwertycznymi ładuje akumulatory w inny sposób. Jednak umiemy żyć w społeczeństwie, co więcej - jesteśmy jego niezbędną, równie wartościową częścią. Ekstrawertycy w towarzystwie właśnie mają swój świat - nabierają tam sił, jednak potrafią też przeżyć dzień w samotności. Introwertycy analogicznie potrafią żyć z innymi, ale czują potrzebę "odpoczęcia" we własnym świecie. Udawanie nie przejawia się obecnością w towarzystwie, lecz sposobem zachowania. Jeżeli uważnie słuchają, tworzą konstruktywne wypowiedzi, nie "leją wody", zastanawiają się nad swoimi słowami - są sobą. Dopiero gdy trajkoczą bez sensu, ładu, zaczyna się udawanie - zamierzone bądź niekontrolowane (lub też upojenie procentami
).
Nie miałam dość samotności. Nigdy.
Miałam dość pogardliwych spojrzeń, spojrzeń ludzi, którzy mnie nie rozumieli.
Którzy nawet nie chcieli mnie zrozumieć, nie próbowali.