moja historia

Tutaj rozmawiamy o ogólnych kwestiach osobowości, typologiach osobowości, temperamentu; zamieszczamy testy osobowości.
pijkoldre

moja historia

Post autor: pijkoldre »

wiem, że to nie forum o zaburzeniach. jednak widzę, że jest tu sporo mądrych, świadomych ludzi. chciałabym się zwierzyć. jeśli uznacie, że nie jest to miejsce na tego typu postu, to zrozumiem.

to będzie długi post.
sama nie wiem od czego zacząć. i jak będzie wyglądał ten post. nie wiem jeszcze, nie planuję.
chcę napisać wszystko, tak jak czuję i widzę. dołączyłam do grupy dlatego, że.. hm. podejrzewam, że mogę mieć bordera. kilka osób mi to zasugerowało. natomiast ja nie jestem pewna. są sprzeczne diagnozy. byłam kiedyś, jeszcze w liceum u psychiatry. powiedziała, że to dwubiegunówka. nie kminiłam tego, nie interesowałam się temate. chciałam po prostu, by było mi dobrze, bym przestała bać się ludzi. bym czuła się bezpiecznie w szkole. wtedy opuszczałam lekcje i nieczego nie rozumiałam. poza szkołą spotykałam się z koleżanką, która lubiła we mnie to moje "popierdolenie". jednak widziała tylko, co z zewnątrz. sama tego nie kumałam. nie rozmyślałam nad tym, nie analizowałam.
potrafiłam iść z nią miastem i szczekać na ludzi. lubiłam obserwować reakcje ludzi. czułam się wtedy trochę wolna. w biedronce podchodziłam do ludzi i śpiewałam do nich. często mówili mi, że jestem pojebana. ale oni chyba nawet to lubili. nie wiem. poza tym robiłam to tylko przy niektórych osobach. niektórzy się mnie wstydzili, bali się tego. nie chcieli w tym uczestniczyć. czułam się nierozumiana. nie rozumiałam, czemu przejmują się tym, że robię "przypał". żeby poczuć adrenalinę, bunt (tak to teraz widzę) z tą koleżanką kradłam. w sumie był to jej pomysł. najpierw bałam się, gdy po raz pierwszy odczepiałyśmy klipsy z ubrań, żeby alarm się nie włączył. udało się. gdy wychodziłyśmy ze sklepu i nic się nie stało, czułyśmy, że jesteśmy ponad nimi. cudowne uczucie. zrobić coś "złego". po kilku takich akcjach prawie nas przyłapano, więc zrezygnowałyśmy nie chcąc bardziej ryzykować. myślę, że już mieli na nas oko.

życie toczyło się dalej. ja czułam się odrzutkiem. w szkole nikt ze mną nie rozmawiał. ja czułam, że inni mnie obgadują i mną pogardzają. bałam się ich oceny. chciałam iść do plastyka. lubiłam malować, ale bez przesady. nie byłam w to jakoś wgłębiona, ale czułam, że odnajdę się tam. lubiłam pisać wiersze. książki też, ale mało ich czytałam. mój stan psychiczny nie pozwalał mi na to. brałam antydepresanty, jakieś nasenne. nic mi to nie pomagało. rodzice nie zgodzili się na plastyka. ojciec powiedział, że mam szukać sponsora, jeśli się zdecyduję tam iść. zrobiłam więc, to czego oni chcieli. nie chciałam ich zawieść. nie chciałam zostać sama. poszłam na studia. z których zrezygnowałam. bałam się. byłam w obcym mieście, w rzeszowie. a moje ciągłe myśli dotyczyły tego- czy ktoś mnie polubi? kim jestem? jaka mam być? bałam się. czułam ogromne niezrozumienie, strach. wróciłam do domu, później poszłam na inne studia z których również zrezygnowałam z podobnego powodu. nie umiałam się na niczym skupić. jedynie na tych domniemanych ocenach. wtedy również pojawiły się u mnie obsesje myślowe, które również skupiały się na tym- jaka mam być. tak po krótce. nie będę się nad tym rozwlekać, bo mogłabym chyba napisać książkę.

wtedy pojawił się mój pierwszy facet. poznałam go w internecie. zadzwonił i rozmawialiśmy całą noc, później całymi nocami. nasze rozmowy były głownie "psychologiczne". on miał kiedyś depresję i poszedł na terapię, która mu pomogła. te rozmowy głównie tego dotyczyły.
czułam coś, ale nie wiem co. nie było to raczej zakochanie, ale myślę, że jakieś poczucie, że coś się zmieni dzięki niemu. pamiętam, że wtedy zaczęłam czytać nt. pewności siebie. chciałam pozbyć się tego lęku. znalazłam jakieś sposoby na konfrontacje z lękiem. były to głownie sposoby- typu wykraczanie poza normy społeczne. więc zaczęłam to robić. szłam akurat na dworzec. szłam miastem, zapuściłam piosenkę i śpiewałam. najpierw się bałam. czułam lęk. ale potem widząc, że nic się nie dzieje. że w sumie nikt mi nie zagraża zaczęłam to czuć. usiadłam na krześle, na dworcu. zamknęłam oczy. leciała lana. zaczęłam śpiewać. dosyć głośno, tak myślę. dookoła mnie pełno ludzi. kotłowały mi się myśli- co oni teraz myślą? a potem to zanikało. zaczęłam czuć wolność. czuć się cudownie. niesamowita chwila. nie zapomnę tego nigdy. takie próby poczucia tego znów pojawiały się później często. zdarzało mi się to znów poczuć, ale rzadko. później stało się to obsesją, boto był jedyny sposób, by poczuć się dobrze, a nie zawsze tak było. z tym facetem się rozstałam. nie rozumiał mnie. patrzyłam na niego i widziałam pustkę w nim. on ciągle mnie terapeutyzował:
- pijesz tyle wody z powodu nerwicy
-robisz takie rzeczy, bo rodzice nie poświęcali ci w dzieciństwie uwagi, więc teraz chcesz zwrócić na siebie uwagę
-dlaczego nie rozmawiałaś z moimi znajomymi, tylko przeglądałaś telefon?

czułam się winna. coraz gorzej i gorzej. gdy się rozstaliśmy, byłam na początku wściekła, ale potem zaczęłam znowu to czuć. tę wolność. pracowałam w jakiejść dziurze przez chwilę. natręty nadal były. których wtedy nie ogarniałam. wyjechałam do Anglii. był tam facet, którego znałam trochę, ale niezbyt. pojechałam na spontanie, bo czułam, że niczego nie stracę. nie miałam innych perspektyw. liczyłam na to, że może on mnie z tego uratuje? nie wiem w sumie na co liczyłam. natomiast z nim się totalnie nie dogadywałam. miał do mnie pretensje o to, że nie umiem posługiwać się dobrze angielskim, niczego załątwić. wylatywałam z pracy za spóźnienia. czułam ogromne osamotnienie. płakałam. chciałam się nawet zabić. miałam takie myśli. popiłam jakieś leki alkoholem- wprawdzie niedużo. myślę, że to było bardziej po to, by on mnie zauważył. mój ból. nigdy nie rozmawiałam z nim szczerze. nie umiałam. był zbyt przyziemny. poza tym dostrzegałam w nim pozerstwo. fałsz. nie lubiłam tego. źle się tam czułam. on się nie przejął. tzn przejął, bo się wściekł, że chciałam coś sobie zrobić. wkurwiał się. powiedział innych lokatorom o tym. a ja czułam się jeszcze gorzej. ostatecznie wróciłam do domu, gdzie pracowałam u rodziców, sprzedając słodycze na bazarach.

to był okres, gdzie również szalałam. zdarzało mi się imprezować. pamiętam, że wtedy poznałam faceta, rónież przez neta. dzieli nas 7 km. nie będę się może dłużej rozpisywać na ten temat. powiem jedynie, że była to osoba, przy której czułam się cudownie. fascynowała nie. myślała w podobny do mnie sposób. natomiast spotykaliśmy się niezwykle rzadko- 2/3 rrazy na tydzień. on nie chciał się angażować. twierdził, że mi nie ufa. były również inne sytuacje przez które cierpiałam,ale ciągle przy nim trwałam. nie będę może się dłużej nad tym rozwodzić. po 2 latach rozstaliśmy się. cierpiałam, ale po pewnym czasie zaczęłam się uwalniać. dodam, że gdy poznałam go równocześnie rozpoczęłam terapię u psycholożki. nie wiem, co to była za terapia. ona twierdziła, że eklektyczna, czyli łącząca różne nurty. natomiast była "zapisana" jako psycholog, terapeuta rodzinny. okej, chodziłam. wtedy poszłam również do psychiatry, który podejrzewał u mnie borderline właśnie. skierował mnie na testy, których nie ukończyłam, bo ta baba mnie tak wkurwiło. pamiętam jak pokazywała mi te tablice rorschaha, które wyśmiałam. zaczęłam jej opowiadać, że widzę tam tańczących tubylców przy ognisku. w sumie to naprawdę mówiłam co widzę. a ona powiedziała, że jestem niedojrzała emocjonalnie. na odchodne powiedziała mi, żebym poszła pobiegać by dogonić rozum. więcej się u niej nie pojawiłam, tak samo u tego psychiatry. poźniej chodziłam do starej lekarki, która leczyła mnie olanzapiną i fluoksetyną. aha. i dodam też, że 2 lata temu, albo nawet 3, zaczęła się u mnie derealizacja.

po lekach tyłam, czułam się coraz gorzej. wstawałam rano i marzyłam tylko o tym by znów położyc się spać. zrezygnowałam z nich bez wiedzy lekarza i rzeczywiście zaczęła mi wracać energia, czułam się lepiej. jednocześnie nadal chodziłam na terapię pracując nad myślami dot. oceny innych na mój temat. moja praca polegała głownie nad blokowaniem tych myśli, racjonalizacją. pisaniem o tym w zeszycie. natomiast tam, w tym gabinecie chyba nie byłam do końca sobą, ale tego nie widziałam. byłam miła, uśmiechnięta zwykle. nie otwierałam się do końca. w sensie mówiłam wszystko, ale chyba nie wiedziałam jeszcze, że to nie jestem ja.

ogólnie terapia mi pomogła. nie żałuję, że tam byłam. przez długi czas czułam się "dobrze". po prostu myślałam o innych rzeczach. interesowałam się różnymi rzeczami, ale to były takie przyziemne sprawy. nie czułam w tym siebie, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam.
dopiero niedawno znowu to poczułam. byłam na terapii i postanowiłam być sobą. weszłam tam i gadałam jednym ciągiem przez 35 minut. w pewnym momencie miałam wrażenie, że się wydzieram. ale nic takiego nie miało miejsca. po prostu byłam ożywiona. czułam, że coś się zmieni.

zrezygnowałam z terapii u niej. to było parę dni temu. poczułam, że ona nie kuma co mi jest. mówiła, że nie mam bordera, ani chad. że mam derealizację z powodu lęku, mam zaburzenia lękowe głównie oraz depresyjne. ale ogólnie chciała się rozwijać na ten temat. powiedziała również, że mam osobowość afektywną (cokolwiek to znaczy)- niby nie zaburzeni,e ale coś wpisane w osobowość. jakoś tak to tłumaczyło.
wkurzało mnie również to, że ciągle gadała o tej wierze. czy wierzę w boga. może nie ciągle, ale wracała -jeszcze do tego wrócimy, bo teraz o tym nie chcesz myśleć. ja jestem ateistką.

teraz o ojcu. ojciec ogólnie odkąd pamiętam stosował przemoc. w domu bałam się go. wystarczyło, że wchodził do domu, a ja odczuwałam lęk. ciągle starałam się go zadowolić. potrafił mnie skopać, bo wypuściłam królika z klatki/ lać pasem, bo nie powiedziałam komuś dzień dobry. wieczny strach, poczucie lęku i niezrozumienia. -czemu płaczesz? tylko płakać umiesz! nie masz nawet koleżanek, ciągle siedzisz w domu.

po przemocy fiz. przemoc psychiczna była na porządku dziennym. jest nadal, bo mieszkam tu.
ojciec wkurwił się, dostał szału, gdy dowiedział się, że jestem ateistką. on tego nie może ogarnąć swoim rozumem. nie potrafi zaakceptować. terapeutka powiedziała, że źle zrobiłam, że mu to powiedziałam. że nie jestem na to gotowa. zasugerowała, bym poszła na kompromis z nim- będę chodzić do kościoła, a on bedzie starał się, bym w domu czuła się dobrze.

było ok przez dwa dni.

znowu zaczął swoje śpiewki- ocenianie, krytyka za kupienie czegoś za własne pieniądze, bo zużyłam za dużo ręcznika, bo jestem gnojem i śpię do 12 w weekendy. bo coś tam, bo coś tam.

ja się opamiętałam i zaczęłam robić po swojemu (terapeutka mówiła, by załatwiać z nim wszystko spokojnie i wychodzić). nie ogarniałam jej toku myślenia, uważałam, że to nie ma racji bytu. dlatego zaczęłam go zwyczajnie upominać, mówić co myślę o nim, tym co robi. on czuł zagrożenie. ostatecznie kulminacja miała miejsce parę dni temu, kiedy dostał szału i chciał mnie pobić. zadzwoniłam na policję. przyjechała. zachowała się ok. podobało mi się ich podejście, bo bałam się, że oleją to, co mówię, bo przecież nie ma dowodów, ani nikt mnie nie pobił. powiedzieli mu, że może grozić mu to więzieniem nawet. że jeśli się to będzie powtarzać, to założą niebieską kartę i to już będzie się wiązało z różnymi konsekwencjami. ojciec przytakiwał, nic nie mówił w sumie. był spokojny, miły.

do mnie się nie odzywa. a ja umieram wewnątrz siebie. nie chcę z nim rozmawiać. ten kontakt został już przekreślony. cierpię, bo nie wiem co dalej. nie wiem kim jestem.

jestem wewnętrznie rozdarta. czuję gniew na wszystko. czuję nieprzystosowanie do tego świata. czuję niezrozumienie. czuję, że jestem z innego świata. wkurwiają mnie ludzie, którzy nie myślą. od razu ich skreślam. nie chce mi się podejmować kontaktu, gdy widzę, że ktoś mnie nie czai. może nie zawsze, ale zwykle tak. poza tym to chyba ja sama nie wiem już co jest prawdą, a co nie. czuję, że gdzieś tam jestem sobą i nie pasuję tu.

poczucie wyjątkowości, nadwrażliwości. jestem szalona. lubię bezdomnych i wyrzutków. jaram się wolnością i wkraczaniem poza bariery. wtedy czuję się pięknie. wkurwia mnie świat, to w jaki sposób funkcjonuje. dlaczego ludzie są tak zamknięci.

jestem outsiderem. moje myślenie jest inne od tego z jakim spotykam się na co dzień. i to jest niezaprzeczalny fakt. nikt mi nie wmówi, że każdy jest wyjątkowy i ma jakąś wartość. dla mnie tak nie jest. niektórych traktuję jak śmieci, w swojej głowie.



jestem rozdarta, bo z jednej strony tak myślę, a z drugiej staram się wszystkim dogodzić. wczuwam się w kogoś i chcę, by czuł się przy mnie dobrze.

wiem, że to myślenie nie jest zdrowe i sprawia mi po prostu ból. wiem, że muszę iść na terapię i pracować nad tym. chcę tego. natomiast nie chcę, by to zniszczyło moją osobę. chcę być sobą, ale pogodzona ze światem. chociaż sama nie wiem. chyba zawsze będę buntownikiem.

chcę się po poprstu poczuć lepiej. zrozumieć siebie. poznać.

dlatego szukam dalej terapii. pójdę też do psychiatry. innego.

chyba na tym zakończę na tym post. w sumie nic mi innego nie przychodzi do głowy teraz.
(nie oczekuję od was diagnozy, chciałabym abyście przedstawili swój punkt widzenia)
Awatar użytkownika
Hazaks
Introwertyk
Posty: 101
Rejestracja: 10 gru 2017, 12:27
Płeć: mężczyzna
Enneagram: 4w5
MBTI: INTP

Re: moja historia

Post autor: Hazaks »

Ojciec jest psycholem i bardzo dobrze, że wezwałaś policję. Jak twoja matka reaguje na przemoc w stosunku do ciebie?

Kobieta, która cię badała moim zdaniem nie nadaje się do tego zawodu. Mając kontakt z osobami prawdopodobnie zaburzonymi powinna być przygotowana na wszystkie rodzaje reakcji, a zwłaszcza na tablice rorschacha, które są zwykłymi plamami atramentu. Swoją drogą czytałem gdzieś, że już się ich nie używa przy diagnozie :P

Ogólnie mam wrażenie, że przez całe życie trafiłaś na nieodpowiednich ludzi...

Teraz chyba najlepsze co możesz zrobić, to znaleźć psychologa, z którym będziesz się dobrze czuła i psychiatre, który postawi ci diagnozę z prawdziwego zdarzenia.
WOW! Mogę tu wpisać co tylko chcę! Nie będę odostawał od innych, umieszczę tu jakieś nadęte filozoficzne sentencje :mrgreen:

"Quidquid Latine dictum sit, altum videtur" brzmi mądrze nieprawdaż? :D

"Przyczyna wszystkich ludzkich problemów jest jedna... Urodzili się" - Ja, wymyśliłem to przed chwilą :P
pijkoldre

Re: moja historia

Post autor: pijkoldre »

dziękuję za odpowiedź, doceniam.

mama zwykle bywała apatyczna. w sumie teraz też. ale wiem, że to dlatego, że się boi. gdy ja stawiam granice i wydzieram się na ojca, ona mnie popiera. wtedy czuję, że jest ze mną. natomiast nie zawsze. jednak widzę, że się martwi. kocham ją. jest chyba jedyną osobą na którą mogę liczyć w tym momencie, mimo że i tak pewnie nie ogarnia mnie.

planuję udać się do specjalisty. pewnie poza moim miastem, bo mieszkam na zadupiu, więc wybiorę się przynajmniej do rzeszowa. najbardziej chciałabym dostać się do ośrodka im. babińskiego w krakowie, specjalizującego się w zaburzeniach osobowości, gdzie stawia się na terapię analityczną, grupową etc., a nie na lekach, czy behawioralnej. teraz zaczynam być świadoma tego, co naprawdę mi jest. myślę, że jest nadzieja. będę walczyć.
Awatar użytkownika
jubei
Intromajster
Posty: 527
Rejestracja: 22 lut 2008, 11:27
Płeć: mężczyzna

Re: moja historia

Post autor: jubei »

Witaj, w całym tym poście zauważyłem kilka fajnych momentów, wiem że chciałaś pokazac niby swoją złą stronę, ale mi sie podoba twoje podejscie, typu bucie outsiderem, wkurzanie sie na niemyślącyh baranów, potrzeba wolnosci, itp. To nie jest złe, wręcz nawet oczekiwane w grupie jakiej się znalazłaś :)

Sądząc z tego podchodziłaś na studia dwa razy, to rozumiem że jestes osobą dorosłą. Wiesz, wg mojej opinii to najlepszą terapia bedzie wyjazd z domu i zamieszkanie gdzies indziej, samemu. Może być rzeszów bo w dużym miescie najłatwiej zjadziesz prace. Nie bój sie że nie bedzie cie na nic stac. Obecnie płaca minimalna wzrosła a ceny pokoi w sumie stoją więc zarobisz na siebie. Praca = większa pewnośc siebie, wolnośc, usamodzielnienie się. Zawsze coś kasy zostanie, nawet jesli weźmiesz kawalerke bo nie bedziesz chciała z innymi sie uzerac.
Wielu ludzi mieszka ze soba tylko dlatego bo nie chca czuć się samotni, np obydwoje małżonków, czy rodzice z dziecmi. Jesli obawiasz się żyć samemu to nie ma czego, jest wiele okazji, żeby nawiązaywac kontakty, samemu je generowac.

I ostatecznie, chodzić na terapię a mieszkać w toksycznym domu, to jak leczyć się z kaca pijąc wódę codziennie. Ucieknij stamtąd bo inaczej bedziesz do końca życia tak miec, nie czekaj aż starzy kopyrtną bo się nie doczekasz, obecnie długosć życia się wydłuża u ludzi. Samo odcięcie od źródła depresji/psychozy powoduje nawrót na normalne funkcjonowanie. Po pół, po roku zycia bez tych docinek juz nie bedziesz może terapii w ogóle potrzebowac.
"Life is so unnecessary"
Awatar użytkownika
highwind
Legenda Intro
Posty: 2179
Rejestracja: 15 paź 2011, 10:27
Płeć: mężczyzna
Enneagram: 1w9
MBTI: istj
Lokalizacja: wro

Re: moja historia

Post autor: highwind »

Może spróbować zmienić podejście do lekarzy? Tam ktoś wyżej sugerował, że nie trafiłaś na odpowiednich. Cóż, ja sugeruję, żebyś dała któremuś szansę, bo nikt ci nie pomoże, jeśli w połowie leczenia będziesz przerywać terapię, bo ktoś cię nie kmini, albo coś pójdzie nie po twojej myśli. A jak kilkukrotnie podkreślałaś - nikt cię nie kmini; chyba nawet sama siebie do końca nie kminisz. To nie jest angina, że weźmiesz antybiotyk i po tygodniu sprawa zamknięta.
Awatar użytkownika
Pomidor
Ambiwertyk
Posty: 265
Rejestracja: 27 maja 2017, 20:45
Płeć: nieokreślona

Re: moja historia

Post autor: Pomidor »

Hazaks pisze: 11 mar 2018, 2:41 Ojciec jest psycholem i bardzo dobrze, że wezwałaś policję. Jak twoja matka reaguje na przemoc w stosunku do ciebie?

Kobieta, która cię badała moim zdaniem nie nadaje się do tego zawodu. Mając kontakt z osobami prawdopodobnie zaburzonymi powinna być przygotowana na wszystkie rodzaje reakcji, a zwłaszcza na tablice rorschacha, które są zwykłymi plamami atramentu. Swoją drogą czytałem gdzieś, że już się ich nie używa przy diagnozie :P

Ogólnie mam wrażenie, że przez całe życie trafiłaś na nieodpowiednich ludzi...

Teraz chyba najlepsze co możesz zrobić, to znaleźć psychologa, z którym będziesz się dobrze czuła i psychiatre, który postawi ci diagnozę z prawdziwego zdarzenia.
Nie chce wydawać wyroków, ale trzeba by było znać też drugą wersję. Według borderów, to wszyscy specjaliści są źli i tak naprawdę nie chcą im pomóc. Osoba z borderline gdy usłyszy coś nie po swojej myśli, to stwierdza, że została zaatakowana i odsuwa się całkowicie od takiej osoby i szuka sobie kolejnego sprzymierzeńca.

Co do samej autorki, to bardzo fajnie, że podzieliłaś się z nami tą historią i dobrze, że dostrzegasz problem. Borderline to ciężka sprawa, ale jeśli Tobie zależy na tym by coś z tym zrobić, to już jest dobry początek. Leczenie to bardzo długi proces i nie można się za szybko zniechęcać. Trzymam za Ciebie kciuki i mam nadzieję, że wszystko pójdzie w dobrym kierunku.
pijkoldre

Re: moja historia

Post autor: pijkoldre »

nie napisałam, że to border, ale że podejrzewam.

ale drugą wersję, w sensie czyją? specjalistów?

to tak. ten post był pisany parę dni temu, pod wpływem silnych emocji. natomiast dziś udałam się do psychiatry, do której wcześniej chodziłam. no i wygadałam się. ale ona powiedziała, że to depresja-lękowa. powiedziałam, że nie zgadzam się z tą diagnozą i powiedziałam dlaczego. mówiłam o tym, że kiedyś były inne problemy. ja wtedy też nie byłam poniekąd świadoma tego, co się ze mną dzieje. wtedy były głównie lęki i obsesje myślowe. teraz jest derealizacji , i to co opisałam głównie. ale w jednym poście trudno wszystko ująć. w sumie, to nie wiem, co mam. border? mogę sobie gdybać. nie jestem specjalistą.

powiedziałam jej też, że chciałabym dostać się na oddział dzienny w szpitalu u mnie w mieście. na grupową terapię. powiedziała, co i jak. bardzo mi pomogła. cieszę się, że tam poszłam. i rzeczywiście masz rację. wtedy odbierałam ją źle. myślałam, że jest chujowa itd. ale wiem, że to było dlatego, że nie umiałam nazwać pewnych problemów. w sumie byłam kiedyś okropnie zablokowana. teraz idę, i mówię szczerze. w sumie od niedawna. od tego incydentu z ojcem, gdy w końcu się postawiłam i on się wyprowadza.

poza tym mam różne inne teorie. nie tylko border. jeśli już border, to na pewno nie taki typowy. bo udzielałam się już rad osób, które w tym bardziej siedzą. no więc, nie wiem. niektórzy mówią, że to WWO, lub HSP. no gadałam na ten temat z ludźmi, którzy po prostu siedzą w tym.

poza tym jutro jestem już umówiona na psychoterapię w nurcie, który do mnie przemawia.

także ja już wiem, co robić. napisałam ten post jakieś 5 dni temu? nie wiem. nie śpię, więc nie mam poczucia czasu. będę walczyć, i wiem, że osiągne szczęście jakim jest samoświadomość.

zostawiam ten post. może ktoś się z tym utożsami i może będzie to dla niego wskazówką.
pijkoldre

Re: moja historia

Post autor: pijkoldre »

nie wiem, czy już to pisałam, bo już nie ogarniam. jestem wyczerpana. mam lek i idę spać. ale chcę jeszcze dodać, że ojciec się wyprowadza. mówiłam o tym rodzinie. ona mnie poparła. nie miałam pojęcia co się dzieje u mnie. i to nie tylko ja cierpię. również mama, i brat. on musi odejść. pobyć sam i zrozumieć, to co ja czułam przez tyle lat. może wtedy zdecyduje się podjąć leczenie. na ten moment nie chcę się wyprowadzać do innego miasta i być sama. to nierealne :)
Awatar użytkownika
highwind
Legenda Intro
Posty: 2179
Rejestracja: 15 paź 2011, 10:27
Płeć: mężczyzna
Enneagram: 1w9
MBTI: istj
Lokalizacja: wro

Re: moja historia

Post autor: highwind »

Powodzenia!
Awatar użytkownika
Pomidor
Ambiwertyk
Posty: 265
Rejestracja: 27 maja 2017, 20:45
Płeć: nieokreślona

Re: moja historia

Post autor: Pomidor »

Z borderline jest tak, że występują też często z innymi zaburzeniami bądź chorobami. Co do tego WWO i HSP, to nawet nie wiedziałem, że coś takiego istnieje :P Ja nie jestem żadnym specjalistą, ale jeśli masz bordera, to masz dość dobrą postawę. Z reguły borderzy nie chcą przyznać się do swoich problemów i dość niechętnie poddają się leczeniu. Na pewno życie z takim ojcem jak twój odbiło swoje piętno, ale border to nie jedyna z opcji. Co by to nie było, to dobrze zrobiłaś, że udałaś się do tego psychiatry. Z pomocą specjalisty na pewno będzie łatwiej zdiagnozować na co cierpisz, a wtedy już będzie można podjąć jakieś kroki by rozwiązać twoje problemy.
pijkoldre

Re: moja historia

Post autor: pijkoldre »

no wiem właśnie, że moja postawa jest dobra, bo znam inne borderki i gadałam z dziewczyną, moją dobrą znajomą po psychologii, która miała wiele związków z borderkami, że to nie to. ale ona nie jest specjalistką. dlatego no. będę się starać w końcu o trafną diagnozę, bo to podstawa teraz dla mnie :)
pijkoldre

Re: moja historia

Post autor: pijkoldre »

aha. no i lek zdziałał cuda. spałam jak niemowlaczek. ale idę dalej spać. papa!
Awatar użytkownika
Coldman
Administrator
Posty: 2680
Rejestracja: 07 lip 2014, 2:27
Płeć: mężczyzna
Enneagram: 4w5
MBTI: Szajs
Lokalizacja: Wielkopolska

Re: moja historia

Post autor: Coldman »

Pomidor pisze: 13 mar 2018, 18:59 Z borderline jest tak, że występują też często z innymi zaburzeniami bądź chorobami. Co do tego WWO i HSP, to nawet nie wiedziałem, że coś takiego istnieje :P
WWO i HSP to to samo, jedno spolszczone. Ma to związek z introwertyzmem, nawet ma potwierdzone wspólne rzeczy między sobą (reaktywność emocjonalna). Ci z HSP są bardzo wrażliwi na wszelkie bodźce i na emocje. Nie oznacza to coś złego, ale może stwarzać problemy w współczesnym świeci, po prostu trzeba nauczyć się z tym żyć.
ODPOWIEDZ