@Autor tematu:
Uczyć się trzeba wydajnie. A żeby dowiedzieć się jaka metoda będzie dla ciebie efektywna, musisz poeksperymentować sam. Kombinuj z porą dnia - z samego rana, po południu, wieczorem w nocy i obserwuj kiedy wiedza wchodzi ci najlepiej. Wypróbuj sposoby zapamiętywania danych - podkreślanie, czytanie na głos, robienie notatek z książki. Kombinuj z otoczeniem i pozycją - na łóżku, krześle, balkonie, podłodze czy w wannie. Na leżąco, stojąco, chodząc w kółko po pokoju z książką w łapie. Nikt tu ci kolego nie powie jak masz się uczyć. Tą wiedzę musisz posiąść sam. A do tego potrzeba wielu prób i obserwacji. Wiem co mówię - do studiów średnia powyżej 5.0, na studiach 4.75, dyplom celujący, dwie magisterki. Spytasz się moich współlokatorów ze studiów czy dużo się uczyłem - wyśmieją cię.
Jeśli chodzi o moje (byłe już) nawyki - nauka zawsze na ostatnią chwilę. Tylko to wchodziło w grę, bo kiedy chciałem uczyć się wcześniej, nie było adrenaliny/stresu i moja zawziętość do nauki była znikoma - myśli odlatywały w stronę przyjemności, a cały proces mijał się z celem - i tak z niego nic nie wynosiłem. Więc nauka na ostatnią chwilę, tyle że tutaj bardzo ważna jest intuicja dotycząca tego, kiedy ta "ostatnia chwila" już nadeszła. U mnie to działało bez zarzutu. Nie lubię się zmuszać, ale nie ma przecież problemu ze skokiem w przepaść, kiedy centymetry dzielą cię od zbliżającej się ściany ostrzy
Uczyłem się też tylko rano. Pobudka koło 5 i był spokój zanim współlokatorzy wstaną. Po zajęciach/szkole nie chciało mi się uczyć - wolałem grać na kompie. Dalej - czytając książkę (myślę o przedmiotach typu geografia, biologia, innych gdzie trzeba coś zapamiętać), robiłem sobie notatki (wyłącznie ręcznie) przypominające formą skondensowaną treść książki - same ważne info, bez pierdół, często pisane skrótami, żeby jak najwięcej wiedzy zawrzeć w jak najmniejszej objętości. Ważne żeby skróty się powtarzały, to z czasem można było je zapamiętać i takie skondensowane notatki czytać bardzo szybko. Robiłem sobie nawet słowniczki skrótów, gdzie zawierałem słowa najczęściej występujące, żeby nie musieć ich zapisywać w całości. Na przykład zdanie "Mitoza – proces podziału pośredniego jądra komórkowego, któremu towarzyszy precyzyjne rozdzielenie chromosomów do dwóch komórek potomnych." zapisałbym jako "M - proc. podz. pośr. JK. + prec. rozdz. chrom. do 2 kom. pot." (gdzie na przykład już wiedziałem że JK to skrót od jądro komórkowe). Podkreślałem jakimś kolorowym cienkopisem słowa kluczowe, żeby podczas nauki utrwaliły się najmocniej. Używałem wypunktowań, myślników, strzałek, żeby zwiększyć przejrzystość. Przy tworzeniu wypunktowań, starałem się porządkować je nie tak, jak były w książce, tylko tak, żeby pierwsze litery punktów układały się w jakąś łatwiejszą do zapamiętania/skojarzenia całość. Wtedy wystarczyło zapamiętać pierwsze litery, a reszta jakoś się przypomniała na sprawdzianie. Do dzisiaj pamiętam dzięki temu państwa ameryki środkowej, lecąc od dołu, z prawej do lewej - PKN-cHaoS-BG (PKN - Panama, Kostaryka, Nikaragua jak PKN Orlen; cHaoS - Honduras, Salwador; BG - Belize, Gwatemala - Baldurs Gate). Sporządzając taki skrótowiec z jakiegoś rozdziału z książki praktycznie nie zwracałem uwagi na treść. Uczyłem się dopiero po skończeniu notatek i tylko z tego co w opisany sposób wygenerowałem. PROTIP 1. - pisząc skrótami, pozbędziesz się sępów - i tak nie będą w stanie tego odczytać (chyba że ci bardziej zdesperowani, ale takim można pomóc - mocniej to docenią). PROTIP 2. - notatki tego typu zapisywałem od razu w formie kolumniastej ściągi, drobnym maczkiem, tak że dwie linijki tekstu wchodziły w jedną wysokość kwadracika zeszytu w kratkę, czasem ciaśniej. Zalet było kilka - notatki składasz w harmonijkę i bierzesz ze sobą na sprawdzian w kieszeni dla zwiększenia komfortu psychicznego. Patrzysz na takie materiały naukowe i nie przeraża cię ilość danych do ogarnięcia, bo wszystko mieści ci się w dłoni. Trzymasz harmonijkę w kieszeni - możesz ją wyciągnąć w tramwaju, w kolejce, gdziekolwiek i szybko przejrzeć pod kątem podkreślonych słów kluczowych - zawsze we łbie coś zostanie.
Jeśli potrzebowałem się czegoś nauczyć na pamięć - prezentacji, wiersza, etc. to chodziłem w kółko po pokoju z tekstem przed sobą i uczyłem się 2 linijek, a potem powtarzałem je na głos. Jak udało się nie popełnić błędu, to przechodziłem do dwu następnych i powtarzałem całość. Jak się gdzieś jebnąłem - powtórka od początku, jak nie - przeskok dalej. Udawało mi się w ten sposób szybko nauczyć i godzinnego (długość prelekcji) tekstu.
irracjonalny pisze:wypisywałem na kartce najważniejsze informacje/pojęcia, nauczyłem się trzech (pojęć, zagadnień etc., nie stron
), uczyłem się kolejnych, potem całość - jak pamiętałem, to następne trzy - całość - kolejne i do skutku.
Widzę, że bardzo podobnie. Metoda iteracyjna. Małymi kroczkami, cegiełka po cegiełce. Niektórzy preferują za to metodę postawienia od razu całego muru, ale ze słomy, a potem go stopniowo wzmacniać (czyli czytać całość x50). Wypróbuj obie metody i sprawdź, która sprawdza się u ciebie lepiej.
Matma - cóż, z matmą nigdy problemu nie miałem. Zadania domowe odrabiałem rano przed zajęciami na kolanie. Na studiach przez cały semestr nie dotykałem książek, a w czasie sesji w 1 weekend rozwalałem skrypt od A do Z. Potrzeba było przygotować żarcie z góry na 3 dni, mieć dużo kawy i zapuścić wprowadzającą w bojowy trans muzykę - u mnie Juno Reactor. Traciłem wtedy kontakt z rzeczywistością i odzyskiwałem go po 72 godzinach z krótkimi przerwami na sen. Niektóre zeszyty z rozwiązaniami książek trzymam do teraz. Poezja