W moim przypadku, introwertyzm dał o sobie znać po raz pierwszy z zerówce. Pamiętam, jak wszystkie inne dzieci bawiły się zabawkami, a ja z moim ówczesnym przyjacielem siadaliśmy w ławce i zgłębialiśmy bezkres Kosmosu. Co rusz, któryś z nas przynosił książkę o astronomii , nad którą potem wspólnie kontemplowaliśmy.
Niestety gdy trafiłem do pierwszej klasy, on zmienił szkołę i tym razem zakumplowałem się z kimś innym. Nawiasem mówiąc, nasza przyjaźń trwała 'aż' do 5 klasy, teraz pewnie by mnie nie poznał na ulicy. :p Miejsce astronomii zajęły Pokemony i Dragon Ball Z oraz gry komputerowe. Do 3 klasy, byłem raczej nieśmiałym dzieckiem, dosyć naiwnym i czasami nierozgarniętym, choć 'oceny' miałem dobre. W 3 klasie wyjechałem z rodziną do Niemiec, gdzie pół roku spędziłem tęskniąc za domem. Kolejne miesiące mocno utrwaliły się w mojej pamięci, letni semestr w prowincjalnej niemieckiej szkole jawi się mi się jako jeden z najlepszych okresów w moim życiu. Pamiętam, że szczególną uwagę zwróciłem na otwartość niemieckich dzieci, były o wiele bardziej przyjazne niż te z Polski. 4 klasa to powrót do starej szkoły, gdzie nie było już tak jak dawniej. Trochę pogłębiła mi się nieśmiałość, ale tragicznie nie było. 5 i 6 klasa to kolejna przeprowadzka (tym razem w obrębie Poznania), gdzie też spotkałem przyjaciela (ekstrawertyka swoją drogą), z którym przyjaźnie się do dziś. Również najlepszy okres w moim życiu.
Gimnazjum wspominam jako najgorsze. Z racji fascynacji metalowym światem, zapuszczałem wtedy włosy, co w połączeniu z młodą twarzą stawało się przyczyną docinków typu 'babochłop' itp. . Co ciekawe, Ci którzy najbardziej mnie przezywali, stali się potem moimi bliższymi znajomymi, a z jednym z nich kumpluje sie do dzisiaj. Ogólnie był to czas społecznego ostracyzmu, większość klasy chodziła na imprezy itd. a ja nie byłem na takie rzeczy zapraszany, (nie wiedziałem wtedy że jest coś takiego jak introwertyzm) przez co czułem się odtrącany a moje poczucie własnej wartości sięgnęło dna. Nie wspominając o 'zielonych szkołach', gdzie byłem często kwaterowany z innymi jako 'piąte koło o wozu'. No i też nieszczęsny wf na pływalni- wszyscy w autokarze zawsze z kimś siedzieli, tylko ja sam jak palec z wolnym miejscem obok
Potem przyszło liceum, postanowiłem że zacznę od nowa. Tu również los podstawił mi pod nos kolejnego przyjaciela, z którym po dziś dzień żyję w doskonałej komitywie (ESTP swoją drogą
, choć przemyśleń mógłby mu pozazdrościć niejeden introwertyk) . Po 2 klasie, gdy grupka pewnych osób spedziła ze sobą wakacje, jako jedna z kilku osób znalazłem się poza 'imprezowym' nawiasem. Potem jedna dziewczyna wciąż mi dokuczała, często wśród innych, po śmiałem krytykować jej 'ukochany Arsenal'.
Na studiach wszystko się zmieniło, dzięki silowni zyskałem pewność siebie a nieśmiałość nie paraliżuje mnie tak jak dawniej. To samo mam teraz w pracy, czuję się jak nowo narodzony człowiek.