Minął prawie rok od założenia tego tematu, i dziwnym trafem moje myśli znowu przyciągnęły mnie tutaj, by dać upust myślom.
Opowiem wam, jak w ciągu tego roku potoczyła się moja znajomość, którą opisywałem na początku tego wątku.
Może rozpocznę cytatem:
mehow1992 pisze:Ja czekam i nie wiem czy mam po co.
Od początku. Postanowiłem nie naciskać z tym nazywaniem relacji, właściwie to odpuściłem. (...)
Rozpoczęły się studia. Wiadomo - dużo obowiązków, w końcu jakoś trzeba się utrzymać na uczelni. Studiujemy w jednym mieście, jednak spotkania był coraz żadsze, najczęściej w cztery oczy. Podczas nich miałem odczucie jakby on tak na prawdę "nie szukał znajomości", zupełnie mu na tym nie zależało. Od około trzech miesięcy kontakt urwał się. Ja nie chcę naciskać na spotkanie, to bez sensu jesli juz kilka razy sie nie zgodzil. Znam kilka osób z jego wydziału i z tego co mi powiedziały to dziwny z niego koleś, nie chodzi na imprezy wydziałowe ani nic takiego, od wrzesnia tego roku (tego, 2014-go roku) będzie mieszkał sam. (...)
Jakiś tydzień temu otrzymałem SMS-a od niego, coś w stylu: "Masz czas w poniedziałek?". Nie odpowiedziałem. Nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Ta znajomość (przyjaźń ?) przerodziła się w jakiś patologiczny twór. Ktoś tu na tym forum śmiał się czy nie traktuje go przypadkiem jak chłopaka (
). Teraz chyba powinnismy zrobic to co każda źle dobrana 'para' - zerwać (
). A tak na poważnie: mam nadzieję, że to, że już nigdy go nie spotkam nauczy go, że żeby być z drugą osobą (hmm, źle dobrane słownictwo, może 'mieć znajomego') to znaczy otworzyć się przed nią, i dlatego łatwiej być samemu.
Ulżyło mi jak to z siebie wylałem. Dzięki.