Tak sobie teraz myślę, powodowany tematem wątku, że jestem człowiekiem niezbyt emocjonalnym i prawdopodobnie niczym osoba spragniona wrażeń decyduje się na skok ze spadochronem, tak ja poszukuję w muzyce katalizatora, albo może wzmacniacza pewnych uczuć, które gdzieś tam cicho uśpione czekają na wyjście ze śpiączki. A jako że gama odczuć bywa szeroka, tak i ja potrzebuję różnorodnych bodźców i w tym fakcie dopatruję się źródła mojego skrajnie eklektycznego gustu muzycznego. Chociaż to skrajnie piszę z dużą ostrożnością, bo może jest więcej takich ludzi, tyle że ja ich nie spotkałem. Bo tutaj na forum odnoszę wrażenie że dużo introsi leci na jedno kopyto. Wystarczy wejść w topic z ocenianiem kawałków. Z pewnymi wyjątkami łatwo przewidzieć w jakim klimacie dana osoba wrzuci kawałek. W tym miejscu chciałem przelecieć przez mój folder jutubowych zakładek z muzą i wymienić gatunki, ale nie ma co - tam jest prawie wszystko
Ktoś powie, że przecież można znaleźć utwory o różnych wydźwiękach emocjonalnym w obrębie jednego gatunku muzycznego. Pewnie można, ale mnie to zwyczajnie nudzi, tak jakbym jadł całe życie zupę. A przecież jest tyle różnych zup... Wada jest taka, że nie jestem wybitnym znawcą żadnej z tych zacnych potraw
Także jak jestem szczęśliwy, to zapuszczam coś radosnego, albo motywującego, jak mi tęskno, to się dodatkowo melancholizuję, jak mi smutno to się dobijam, jak energicznie to euforyzuję, itd. Także punkt pierwszy odhaczony - lubię w muzyce korelację z moim stanem emocjonalnym, bo wzmaga to we mnie bodźce psychiczne.
Punkt drugi - reminiscencje. Jeśli gdzieś, kiedyś, w trakcie wydarzenia, które wyryło mi się w mózgu w obrębie kategorii cudowne wspomnienia, grała muzyka, albo jakiś numer choć mi się z tym kojarzy, to jest wielka szansa że ów kawałek zapamiętam i polubię. Wtedy często doń wracam w celu retrospekcji przyjemnych obrotów losu. Czasem towarzyszą temu utajone wyrzuty estetycznego sumienia, bo w tej kategorii nieopatrznie mogą znaleźć się dosyć żenujące nagrania, z którymi nie wypada afiszować się publicznie
Odniosę się jeszcze pokrótce do czynników wymienionych powyżej.
Dźwięki i melodie - whatever makes me happy. To może być cokolwiek. Równie dobrze symfonia, opera, co dubstep czy kawałek zrobiony z dźwięków szumiącego telewizora. Nie poznałem reguły, a awersje czy skłonności wiążą się bardziej ze wspomnieniami czy doświadczeniami. I tak na przykład, nie lubię niektórych dźwięków tak charakterystycznych dla muzyki, którą preferuje Dant3s, bo mnie akurat było dane się z nimi zetknąć na polskiej pato-wsi i wiążę z nimi raczej negatywne wspomnienia, a mój mózg koreluje je z biedą intelektualną. Na szczęście są ludzie, jak wspomniany D, którzy nie pozwalają mi popaść w fundamentalizm w tej kwestii, bo widzę, że to spoko ziomy. Także no offence Dante
Melodia wcale nie musi być też wpadająca w ucho. Nie ma nic gorszego niż niechciana piosenka chodząca cały dzień po głowie
Pierdolnięcie - a i owszem, lubię, ale wcale nie kojarzę go ściśle z muzyką typu metal, dubstep, czy innych, wydawać by się mogło mu charakterystycznych. Bo dla mnie porządne jebnięci może być i w ckliwej balladzie. Jebnięcie, a jakże, emocjonalne. Ba! Lubię kiedy kawałek zaskakuje mnie formą lub treścią.
Finezja i kunszt muzyka - na pewno element układanki, ale też mocno rozmyty czynnik. Bo melodia nie musi być skomplikowana, dźwięków nie musi być wiele, przez co wcale nie są wymagane wysokie skille instrumentalne, a mimo to utwór może mi poryć banię.
Tekst. Tutaj dwie kategorie. Muzyka nie-hiphopowa: tekst gra drugie skrzypce (:P). Najpierw skupiam się na ogólnym wydźwięku, a potem (zwłaszcza w utworach nie polskich, bo trudniej zrozumieć) na stronie lirycznej. I jeżeli okazuje się, że ów tekst w jakiś sposób pokrywa się z tym co czuję słuchając nagrania, bądź co współgra z jakimiś moimi doświadczeniami, to to jest podniesienie funu z odbioru muzyki do potęgi. W muzyce hiphopowej nie ma hierarchii - liczą się tak samo słowa, jak i warstwa instrumentalno-didżejska. Dlatego też słucham głównie polskiego hip hopu. Z zagranicznego preferuję wysoce instrumentalny.
PS. Le lol. Nie dawało mi spokoju, że kiedyś już pisałem coś podobnego jak w akapicie 1. I rzeczywiście. Październik 2011