Podpinam się do wątku, który bardzo obszerny jest i pewnie stanowiłby dla mnie źródło inspiracji, gdyby nie to, że moim ubiegłorocznym postanowieniem noworocznym było zrezygnowanie z marnowania czasu na oglądanie seriali
Także nie wspomnę tutaj o żadnych nowościach, bo o nich nie wiem nic i nie planuję sprawdzać.
Ale udało mi się poznać troszkę produkcji w międzyczasie i pozwolę sobie wymienić kilka z tych, które zrobiły na mnie dobre wrażenie i pozostały w pamięci na dłużej.
Twin Peaks - klasyka klasyki, specyficzny, może nieco się zestarzał, ale klimat małomiasteczkowy wyjątkowy, oniryczność, magia, doskonała muzyka. Pierwszy sezon zdecydowanie najlepszy, drugi zbyt długi i rozwlekły, na szczęście uratowany odcinkiem ostatnim. Trzeci sezon bardzo lynchowski, ale jakoś nie przekonał mnie do siebie.
The Fall - doskonały kryminał z Gillian Anderson i Jamie Dornanem. Seryjny morderca grasuje w Belfaście, a agentka Scully, tym razem w roli inspektora policji, zostaje ściągnięta z Londynu, by pomóc w jego schwytaniu. Zabawa w kotka i myszkę na wysokim poziomie. Bardzo organiczny, pozbawiony blichtru, serial. Wciąga i niepokoi. Oboje Anderson i Dornan w świetnej formie.
Hannibal - wspomniany tutaj pobieżnie, absolutny majstersztyk do oglądania na dobrym sprzęcie i w dobrej jakości. Wyraziste, dosadne obrazy, doskonale udźwiękowiony, od strony sensorycznej arcydzieło. Postaci inspirowane powieściami Harrisa, ale udoskonalone, pełnowymiarowe, mięsne. Tytułowy bohater bezlitośnie fascynujący.
Fleabag - najlepszy serial ostatnich lat. Rewelacyjnie napisany, zero zbędnych słów, gestów, scen. Zaledwie dwa sezony, ale tak intensywne, wypełnione wydarzeniami i ludźmi, że głowa mała. Pierwszy odcinek drugiego sezonu to chyba najlepszy fragment w serialowej historii małego ekranu w ostatnim czasie. Jeden wielki szok.
Black Books i
The IT Crowd, czyli absurdalne klimaty brytyjskie, na które nie można się w żaden sposób przygotować. Jeżeli lubicie się pośmiać, ale inteligentniej bądź dziwaczniej, to propozycje dla Was. Ja kocham, oglądałam wielokrotnie, mam w domowej kolekcji. W obu przypadkach odcinki krótkie, treściwe, kosmicznie zabawne, wypełnione dialogami, które można cytować bez końca i zwijać się ze śmiechu. Gorąco polecam.
Dodam jeszcze
Mad Men i
House of Cards. Ten pierwszy to doskonały przykład na to, że Amerykanie potrafią jeszcze zrobić serial z treścią, bez konieczności rozwlekania się na kilkanaście sezonów. Świetnie uchwycone realia Ameryki lat powojennych oraz późniejszego okresu raczkującej kontrkultury, refleksje na temat sytuacji zawodowej kobiet. I te papierosy w pracy, ach.
Drugi serial zacny, jednak sezon trzeci, w którym Kevin Spacey pozostał jedynie duchem, pozbawiony ikry i wyrazistego smaku. Bardzo dobrze napisany, nie wiem jednak, czyja to zasługa, gdyż nie oglądałam brytyjskiego pierwowzoru.