Generalnie nie potrafię wierzyć w jedno, a czynami przedstawiać drugiego. Wierzyłem w pewne rzeczy, w które obecnie nie wierzę. Na przykład w to, że ta głębsza niż z kolegami więź się z czasem pojawi (bo - jak wierzyłem - taka jest ludzka natura) - i dopiero wtedy będzie czas na dotyk - nie chciałem "uprzedmiotawiać" kobiet. No i rzecz jasna wierzyłem, że poza cechami fizycznymi, mężczyźni od kobiet się niewiele różnią, więc do nawiązywania z nimi relacji nie potrzeba strategii diametralnie różnych od tych, które sprawdzały się w środowisku męskim.
Oczywiście nie ciągnęło się to latami, a jedynie miesiącami i było to tylko kilka przypadków, po których zacząłem szukać wiedzy, żeby zrozumieć o co tu chodzi - zrozumieć swoje własne emocje.
O tyle mógłbym postrzegać, że się razem spotykaliśmy i - według mojej wiedzy - te dziewczyny nie praktykowały równocześnie indywidualnych spotkań z innymi mężczyznami. Oczywiście te relacje były 100% aseksualne i uważałem ten stan za właściwy na tym etapie.Wydźwięk tego zdania jest jakiś podejrzany. Sugeruje, że mogłeś kiedyś postrzegać jakąś swoją koleżankę, z którą nota bene nie doświadczyłeś nawet pocałunku, jako swoją dziewczynę? Byliście parą aseksualną, czy jak?psubrat pisze:Obecnie nawet żadnej z nich nie nazywam "moją byłą" dziewczyną,