Patrycjusz pisze: ↑07 sty 2024, 19:05
No to dobrze. Tyle tylko, że piekarz to zawód, do którego wystarczy właśnie zawodówka, jeśli chodzi o podstawy, żeby potem piec coraz lepszy chleb dzięki praktyce. A psychologia jest na studiach jednolitych magisterskich.
To była tylko ilustracja mojego trybu myślenia. Wiadomo, że to nie to samo.
Ty cały czas zakładasz, że psychoterapeuta to osoba po psychologii, a wcale tak nie jest.
Do 31.12.2023, każdy mógł zarejestrować działalność gospodarczą pod nazwą psychoterapia i 100% legalnie wykonywać ten zawód bez żadnych papierów i szkół.
Oprócz tego mógł jeszcze dodatkowo dla uwiarygodnienia założyć inną działalność pod nazwą przykładowo "Szkoła Psychoterapii Bardzo Skutecznej" i wydać sobie stosowny certyfikat plus za pieniądze robić to dla innych.
Umieścić w internecie piękną stronę powyższej szkoły, gdzie dokładnie byłyby opisane zasady i zbawienne skutki znakomitej nowatorskiej terapii. Znalazłaby się tam również lista z nazwiskami i zdjęciami certyfikowanych terapeutów.
Szkolenie mógł prowadzić sam powiedzmy przez rok. Sam egzaminować i zero praktyk, czy innych wymogów. I to też było 100% legalne.
Teraz prawdopodobnie będą mogły to robić tylko zatwierdzone przez państwo szkoły z nurtów wymienionych w ustawie.
Ale dokładnie nie wiadomo, bo nie ma jeszcze stosownych rozporządzeń.
Do tej pory to do pacjenta należało sprawdzenie, czy terapeuta ma certyfikat i kto go wydał. I ile wydawca jest wart. Zadanie dość trudne.
Może ja bym sobie poradził, ale przeciętny zjadacz chleba to nawet by nie miał odwagi zapytać czy terapeuta ma certyfikat.
A większość ludzi to nawet nie wie o ich istnieniu. Takie są fakty.
Nie ma jej w zawodówce ani nawet w szkole (niestety).
A ja miałem w 7-8 klasie zamiast wychowawczej. Przetestowali nas na wszystkie strony w podstawówce.
Co do predyspozycji, można to tak samo porównać do innych nauk, np. ścisłych, gdzie "bycie dobrym z matmy" nie doprowadzi bezpośrednio do bycia dobrym inżynierem ani programistą bez studiów kierunkowych.
Ja też byłem dobry z matmy w klasie mat-fiz i na Politechnice, ale predyspozycji do bycia inżynierem nie mam.
Ale w przypadku terapii to przede wszystkim chodzi o odporność psychiczną, by samemu nie zwariować. I właśnie tego rodzaju wytrzymałość nabywa się najlepiej będąc dzieckiem terapeuty poprzez kontakt z chorymi. Oczywiście, gdy dziecko jest zainteresowane. Nic na siłę. Dla takiej osoby szpital psychiatryczny, czy gabinet ojca jest czymś naturalnym, a nie miejscem, którego należy się bać. Dla większości ludzi ogromnym stresem.
przecież tak to właśnie wygląda, o czym sam później napisałeś. Jest egzamin i teoretyczny, i praktyczny (czyli praktyki). Nie jestem pewien co do terapii własnej, ale chyba jest, tak samo jak staż w szpitalu psychiatrycznym
Tak jest w najlepszych szkołach, ale jest też i tak jak podałem wyżej. To jest bardzo skomplikowana sprawa. Naprawdę trzeba w tym temacie długo siedzieć, by to zrozumieć. Ja znam te rzeczy od 54 lat, bo w tym środowisku terapeutów się wychowałem. Wiem jak to się historycznie rozwijało. Bo początki psychoterapii w Polsce to tak naprawdę lata 70te. A mój wujek, który obecnie jest emerytowanym profesorem był jednym z jej pionierów i jak sam mówi poświęcił jej całe życie. Jego żona podobnie.
A mnie to interesowało od dziecka. I do tej pory mam znajomych z tego zawodu, ale fakt faktem wszyscy są po psychologii, również jedna z córek wujka, która kontynuuje tradycje rodzinne. Choć z pewnością więcej nauczyła się od ojca.
Studia traktowała jako przedłużenie młodości, towarzysko. Zresztą w dzisiejszych czasach nie wypada nie mieć wyższego wykształcenia.
Mogłaby spokojnie wykonywać zawód ojca i bez studiów. A szkoły dla terapeutów żadnej nie kończyła. Nie była jej potrzebna. A teraz po 20 latach pracy w zawodzie będzie prawdopodobnie musiała to zrobić. Jej ojciec szkolił terapeutów za pieniądze w kilku szkołach, to nauczył i ją za darmo.
Czyżby? W jaki sposób terapeuta ma być odpowiedzialny za tak ostateczną decyzję i działanie? Skoro doprowadziły do nich inne, wcześniejsze czynniki.
Ale Ty mnie nie rozumiesz.
Przecież tu nie chodzi o odpowiedzialność karną, tylko o uczucia.
Dla wielu terapeutów czy psychiatrów to jest duża trauma emocjonalna. Niektórzy nawet odchodzą z tego powodu z zawodu lub długo nie mogą się pozbierać, szczególnie gdy był to pacjent z którym pracowało się to dłużej.
Mnie się na szczęście to nie zdarzyło. Choć była jedna próba samobójcza. Dziewczyna podcięła sobie żyły w wannie. Na szczęście jej brat wrócił do domu i zadzwonił po pogotowie i nic wielkiego się nie stało.
Prawdopodobnie chodziło o zwrócenie na siebie uwagi, choć ona utrzymywała, że chciała się zabić i tak zostało zdiagnozowane w papierach.
To już nie dla mnie takie rzeczy teraz, ale kiedyś byłem inny i dawałem radę. Teraz nie mógłbym się czymś takim zajmować.
Ludzie się zmieniają.
Wystarczy"? Podsumujmy:
- uczęszczanie na wykłady
- zdanie egzaminów teoretycznych (w ten sposób w pamięci zostaje 20%+ informacji)
- własna psychoterapia
- praktyki (mniejsza o ich jakość)
Czy wszystkie te warunki są do spełnienia przez kogoś, kto uczy się "z ojca na syna"?
To są warunki, które sobie wymyśliły prywatne szkoły. Ja nie wiem czy one są dobre, czy złe.
Oficjalnie według prawa, tak jak pisałem, do końca minionego roku nie było żadnych warunków.
Praktykę ma się u ojca w szpitalu od dziecka, aż do rozpoczęcia pracy i potem też. I nie sto godzin, a tysiące.
Tu jest ogromna przewaga tej metody.
Terapię własną można mieć u koleżanki taty lub wujka za darmo. Ja też taką miałem.
A co do wiedzy teoretycznej można się nauczyć z książek, również autorstwa ojca lub wujka. On ma ich wiele na koncie. Wiadomo nie tak łatwo zostać profesorem. Trzeba publikować. I rzecz jasna wielu innych autorów. Podręczników akademickich. Wewnętrznych publikacji uczelni. Również można było uczestniczyć w dowolnym wykładzie, na uczelni, której wykładał bez egzaminów i za darmo.
Co do zaś egzaminów to można je odbyć na spacerze z wujkiem/ojcem po lesie. Nikogo tak dobrze nie przepyta jak swoją rodzinę.
Zatem przewaga takiej osoby na starcie kariery jest ogromna, pod każdym względem. Nie ma porównania ze zwykłym szarym studentem, który musi do wszystkiego dochodzić samemu. To jest prezent od losu, ale nie wszystkie dzieci kontynuują zawody rodziców. Wolą iść swoją drogą i zaczynać od zera.
Nie mówiąc już o kontakcie ze środowiskiem, wymianą wiedzy, poznawaniem etykiety panującej w środowisku, kontakcie z wybitnymi specjalistami, budowaniem sieci zawodowej i tak dalej?
To wszystko masz od dziecka w środowisku ojca/wujka, a z czasem i twoim. To też jest przewaga tej metody. Nikt cię tak nie wprowadzi w ten świat jak własny ojciec.
Zapominasz o ważnej rzeczy - możliwości poznawcze dziecka. Żeby zacząć rozumieć te zagadnienia, musiałoby być w wieku nastoletnim i dalszym.
Nie zapominam. Przecież to oczywiste. I tak właśnie było i jest, aż do dziś.
A dla dzieci to zabawa. Ale nie będę opowiadał szczegółów, bo mógłby się ktoś zgorszyć. I tak za dużo gadam jak zwykle.
Chodzi tu głównie o to, żeby się nie bać pacjentów psychiatrycznych, nawet tych z aktywnymi i psychozami. A gdy ktoś ma z takimi od dzieciństwa styczność to z pewnością bać ich się nie będzie. A nawet w naturalny sposób będzie miał z nimi kontakt, co jest zupełnie bezcenne.
Ja takich właśnie najbardziej lubię. I dobrze się z nimi dogaduje do dziś. Jakoś ich rozumiem intuicyjnie, a przecież gadają całkowicie bez sensu. Znam kilku takich prywatnie. Mam nawet sąsiadów.
Ale działa to też odwrotnie - ktoś może mieć ogromną wiedzę akademicką w tym zakresie i dzięki temu nawet funkcjonować w branży, ale nie umieć radzić sobie z problemami osobistymi. Co tylko tym bardziej pokazuje, że potrzebni są inni, zewnętrzni specjaliści, a "autoterapia" działa tylko na pół gwizdka.
Tak oczywiście zgadzam się z tym całkowicie. Dlatego jest też coś takiego jak superwizja. Wujek też ma takie uprawnienia, zatem może sprawdzić jak jego córka pracuje lub poprosić o to kolegę po fachu. I lepiej to drugie.
A jak ktoś ma chorobę zawodową terapeutów, to nie pozostaje nic innego jak tylko iść do koleżanki, która nieodpłatnie pomoże.