Czy jest na sali jakiś psycholog?

Tutaj możemy zadać pytanie dotyczące konkretnego problemu związanego mniej lub bardziej z introwertyzmem naszym lub innych, poprosić o pomoc, rady, wskazówki.
abc2343

Czy jest na sali jakiś psycholog?

Post autor: abc2343 »

To jest mój pierwszy post na forum, założyłam tu konto, ponieważ stwierdziłam, że potrzebuję pomocy, rad, wskazówek. To, że jestem introwertykiem nie jest dla mnie wielką nowością, właściwie zdaję sobie z tego sprawę już od dawna. Nie przeszkadzało mi to też- do czasu. Z góry przepraszam, bo post na pewno będzie bardzo długi- chciałabym dobrze przedstawić swój problem.

(Tutaj będzie trochę o podłożu problemu, więc jak ci się nie chce czytać, przejdź od razu do następnego akapitu)
Takim intro byłam już właściwie od małego dziecka- w przedszkolu nie miałam koleżanek, zawsze siedziałam w kącie i układałam puzzle, umiałam więcej niż moi rówieśnicy, ale nie potrafiłam się bawić w ich zabawy. W podstawówce miałam zawsze jedną psiapsiółę i jej się trzymałam. Zanim poszłam do gimnazjum byłam też taką "córeczką mamusi", mnóstwo się do niej przytulałam, potrzebowałam z nią kontaktu itd. W gimnazjum zdecydowanie oddaliłam się też od mamy (ojciec nie mieszka z nami). Żeby nie było- złożyło się na to wiele czynników, nie tylko trudny okres gimnazjum, dojrzewania. Do 3. gimnazjum trzymałam się zasady, że jedna przyjaciółka w zupełności wystarczy. Czułam się przy niej nawet ok, potrafiłam się rozgadać, żartować, potrafiłam prawie być sobą. Właśnie od 3. gimnazjum przestała się ze mną zadawać najlepsza przyjaciółka (nie mam pojęcia dlaczego), więc mój introwertyzm zaczął postępować. Czułam się strasznie samotna, więc próbowałam zakolegować się z takimi trzema dziewczynami- niby z nimi rozmawiałam, ale czułam się jak piąte koło u wozu. Nie potrafiłam zupełnie się przed nimi otworzyć, więc zostały po prostu koleżankami. Nie potrafiłam być przy nich sobą. Przez większość 3 klasy gimnazjum nie chodziłam do szkoły, siedziałam w domu, a jak już pojawiłam się w szkole to podpierałam ściany i do nikogo się nie odzywałam. Tzn. jak musiałam, to nie miałam problemów, zawsze starałam się być miła, ale w gruncie rzeczy nie miałam na to ochoty. Ostatecznie polubiłam bycie takim samotnikiem, moim marzeniem było zamieszkanie na bezludnej wyspie i naprawdę potrafiłam cieszyć się życiem. Nie rozmawiałam z ludźmi, bo po prostu mi to nie było potrzebne do szczęścia- byłam w gimnazjum, więc nikogo ciekawego w otoczeniu nie było. Ostatecznie przyjęłam 'postać' introwertyka-optymisty, cieszyłam się chwilą, nabrałam pewności siebie, nie miałam problemów w kontaktach z ludźmi, ale mnie to po prostu nie interesowało.
W międzyczasie trochę zaprzyjaźniłam się z bratem. W mojej rodzinie relacje są bardzo chłodne, żyjemy praktycznie obok siebie, każdy dla siebie samego. Brat ma bardzo podobny charakter do mojego, dorastaliśmy razem (jest niewiele starszy), lubimy i znamy podobne rzeczy. Często się nawzajem wyśmiewamy, ogólnie uważam nasze relacje na bardzo dobre, obecnie to jest jedyna osoba, przy której czuję się dobrze, potrafię się w miarę otworzyć. Niestety wyjechał w tym roku na studia, więc za dużo się nim nie mogę nacieszyć (ale z drugiej strony co za dużo to niezdrowo, na dłuższą metę jest strasznie denerwujący :D).
Ogólnie odnośnie mojego charakteru nie będę się rozpisywać. W enneagramie jestem 5w4, w MBTI natomiast INTP i właściwie to się w dużym stopniu zgadza. Ciężko do mnie dotrzeć, taka jaka naprawdę jestem- nie mam problemów z gadaniem o niczym na początku znajomości, ale jestem dość nieufna wobec ludzi i trudność sprawia mi mówienie o rzeczach, które są dla mnie bliskie lub ważne. Lubię się śmiać, jestem trochę infantylna, ale znowu- na początku znajomości mogę się wydać aż nazbyt poważna. Czasem jestem zupełnie nieobecna, jakbym żyła w jakimś swoim świecie. Jestem też strasznie przewrażliwiona na punkcie dotyku- z jednej strony tego nie lubię, nie pamiętam kiedy się do kogoś np. przytuliłam, ale z drugiej mam wrażenie, że tego potrzebuję. Lubię też poznawać nowych ludzi- w gruncie rzeczy ludzie są bardzo ciekawi, ale na tym zazwyczaj się kończy, na samym poznaniu- nie rozwijam w żaden sposób tej znajomości.
A i jestem uważana za dziwaka.

(Tu jest kolejny akapit, w którym piszę konkrety, a nie nic nieznaczące bzdury)
Problem zaczął się, kiedy w tym roku poszłam do liceum. Już na początku roku stwierdziłam, że jestem tak zadowolona ze swojego samotnictwa, że nie potrzebuję zbytnio integrować się z klasą. Nawet tak powiedziałam jednej dziewczynie, kiedy zapytała mnie, czy jestem nieśmiała, czemu z nikim nie rozmawiam. Tzn. w trochę łagodniejszych słowach, przynajmniej tak mi się zdaje :). Pierwszy miesiąc był świetny- byłam sobie tym obiektywnym obserwatorem, przychodziłam do szkoły zadowolona, wracałam zadowolona. Byłam wyluzowana i pewna siebie. Kontynuowałam też znajomość z tymi 3 dziewczynami z gimnazjum, a konkretniej z dwoma, bo poszły do tej samej szkoły. Niby wszystko ok, rozmawiamy sobie czasem na przerwie, ale i tak nie potrafię się otworzyć przed nimi. Czuję, że to są zwykłe koleżanki.
Właściwie już ten konkretny problem zaczął się jakiś miesiąc temu. Okazało się, że ludzie to nie są Marsjanie i da się z nimi dogadać :o . Co więcej, niektórzy są bardzo ciekawymi ludźmi i chętnie z niektórymi bym się zaprzyjaźniła. Pierwsza przeszkoda była taka, że jest to w dużej mierze klasa męska, a ja jestem dziewczyną- z niewiadomych powodów traktuje się mnie inaczej. Poza tym zawsze byłam jakoś izolowana od chłopaków, więc przyjaźń z jakimś to byłaby dla mnie zupełna nowość. Ponadto większość tych ludzi nie jest zbyt otwarta ani nie próbuje inicjować rozmowy. A ja nie potrafię podejść i zagadać, w dodatku sama zarzucić jakiś temat. Z dziewczynami jeszcze jest w miarę łatwiej, a przynajmniej w ich przypadku nie jest dziwne, jeśli tylko usiądę obok, powiem cześć i nic więcej się nie będę odzywać. Jednak ostatnio zaczęła mi szwankować moja pewność siebie i samoocena, w szkole czuję się niezbyt dobrze, uciekam od ludzi, nie potrafię już podejść do jakiejś grupki albo zagadać do nieznanej mi osoby. Jak wracam do domu, to czuję się totalnie wyluzowana, jakbym w szkole była w jakimś ciasnym kostiumie, który nareszcie mogę z siebie zrzucić. Jeszcze gdybym teraz zechciała z kimś gadać, to nie wiedziałabym jak. Teraz moja klasa jest jakby mi znana, chodzimy w końcu do jednej klasy ponad 3 miesiące, ale tak naprawdę zupełnie obca, bo z połową nigdy słowa nie zamieniłam. Na początku roku jeszcze da się zarzucać jakimiś banalnymi tematami typu ile miałeś punktów na egzaminie, skąd jesteś, dlaczego mat-fiz i tym podobne, ale teraz byłoby to co najmniej dziwne. Więc nie mam zupełnie pomysłu pod jakim pretekstem zacząć rozmawiać z tymi ludźmi. Kolejnym problemem (który akurat nie jest przejściowy, jak brak pewności siebie) jest to, że nie potrafię rozwijać tych znajomości. Na przykład przeprowadziłam 3 rozmowy z jednym chłopakiem z mojej klasy :mrgreen: . Dwa razy to on podszedł i zagadał, a trzeci to ja zaczęłam rozmowę. Było to dla mnie wielkie osiągnięcie i nie wiem dlaczego, ale zaraz tego pożałowałam. W sumie rozmowy były całkiem przyjemne i na luzie. Jednak zupełnie nie wiedziałam co mam z tą znajomością dalej zrobić. Nie było okazji żeby coś do niego zagadać, więc praktycznie zaczęłam się zachowywać jakby tej rozmowy nigdy nie było. Nawet jakby okazja do rozmowy była, to teraz już zupełnie nie wiedziałabym o czym mam z nim rozmawiać i pewnie bym się zamknęła w sobie. Poza tym to chyba ekstrawertyk >>złooo<<. Albo gadałam z jedną dziewczyną, która doszła nowa do klasy- bardzo interesująca persona :). Jednak kiedy obok mnie usiadła, to ja byłam zupełnie przerażona, bo nie wiedziałam o czym mam z nią rozmawiać. I ona chyba pomyślała, że jej nie lubię, bo się przesiadła :D. Szczególnym problemem jest dla mnie to, że strasznie unikam kontaktu wzrokowego. Chodzę w szkole jak duch, gapię się w ścianę i w gruncie rzeczy nikomu w paczadła nie patrzę. Tzn. w trakcie rozmowy tak, szczególnie kiedy słucham. Jednak na przykład tak przelotem na korytarzu, szczególnie kiedy czuję czyjś wzrok na sobie- gapię się w przestrzeń i szukam jakiegoś dyskretnego miejsca, żeby się schować. Potem ludzie myślą, że ich ignoruję, nie chcę się z nimi zadawać i tym podobne. Chciałabym z kimś się zaprzyjaźnić, ale nie potrafię, bo brak mi pewności siebie, jestem zamknięta w sobie, nie potrafię być sobą w szkole. No i ciężko stworzyć warunki do naturalnej, spokojnej rozmowy- wiadomo, o takie dla każdego intro ciężko.

Nie wiem już jak sobie poradzić z tą całą sytuacją, nie wytrzymam chyba tak przez te 2,5 roku, muszę mieć z kim gadać na przerwie. Muszę się też zmienić, bo naprawdę nie wytrzymam długo w tym świecie, jeśli będę taka skryta i zamknięta w sobie. Czy jest coś może mi pomóc?
Btw. naprawdę Cię podziwiam, jeśli dotarłeś do tego miejsca :P
Awatar użytkownika
So-ze
Rozkręcony intro
Posty: 345
Rejestracja: 08 kwie 2014, 20:24
Płeć: mężczyzna
MBTI: INTP

Re: Czy jest na sali jakiś psycholog?

Post autor: So-ze »

Właśnie od 3. gimnazjum przestała się ze mną zadawać najlepsza przyjaciółka (nie mam pojęcia dlaczego), więc mój introwertyzm zaczął postępować.
To nie introwertyzm zaczął postępować a alienacja. Z tego co pamiętam introwertyzm polega jedynie na niższym progu potrzebnej do satysfakcji dopaminy. A prościej, satysfakcję dają czynności wykonywane w pojedynkę. Przynajmniej od czasu do czasu.

Przeczytałem całość. Nie ma w zasadzie żadnej konkretnej rady, której mógłbym Ci udzielić. Po prostu wykonuj kolejne małe kroczki w relacjach z ludźmi, gdy będzie okazja pogadaj z którymś z tych chłopaków. Raz, drugi, dziesiąty i zapomnisz o swoich problemach. Pustka w głowie, przynajmniej przy niektórych osobach, też może czasem minąć. Jeśli masz przed tym wciąż jakieś opory to spróbuj poczytać może co nieco o strefie komfortu.
abc2343

Re: Czy jest na sali jakiś psycholog?

Post autor: abc2343 »

Rzeczywiście, źle to ujęłam. Chodziło mi o to, że zaczęłam się odsuwać od ludzi, przestałam im ufać, zaczęłam spędzać zdecydowanie więcej czasu sama, praktycznie z nikim nie rozmawiałam itd.
O strefie komfortu trochę poczytałam, jednak to chyba nie jest rozwiązanie moich problemów. Żeby to zadziałało, musiałabym cały czas działać, codziennie robić coś co sprawi, że poczuję się nieswojo, a takie działania zazwyczaj psują mi humor na cały dzień. Te małe kroczki w relacjach z ludźmi... tak, dałoby się zrobić. Jednak co dalej? Powiedzmy, że zapytam chłopaka z klasy, którego widzę często w autobusie, o jakąś głupotę związaną ze szkołą albo o muzykę, to co potem? Jeszcze ta pierwsza rozmowa jakoś mi idzie, czasem potrafię coś zrobić z automatu. Ale nie potrafię rozwinąć w żaden sposób tego kontaktu, nie mam potem pretekstu, żeby zacząć rozmowę, nie potrafię się zaangażować. Zazwyczaj po takiej jednej rozmowie unikam tego kogoś, unikam kontaktu wzrokowego, bo nie umiem się zachować, nie wiem co dalej powinnam robić. Moja inteligencja interpersonalna jest na naprawdę niskim poziomie. Ci ludzie chyba potem myślą, że ja ich unikam (bo ich nie lubię, nie mam ochoty z nimi rozmawiać), a ja po prostu nie umiem się zachować w towarzystwie teoretycznie znanych, a praktycznie obcych ludzi.
Awatar użytkownika
So-ze
Rozkręcony intro
Posty: 345
Rejestracja: 08 kwie 2014, 20:24
Płeć: mężczyzna
MBTI: INTP

Re: Czy jest na sali jakiś psycholog?

Post autor: So-ze »

Co dalej... no nie wiem, może któregoś razu będziesz z nim gadać wracając ze szkoły? Może kiedyś Ci powie, byś się z nim gdzieś przeszła? Też na ogół się nie umiem zaangażować i mam podobne zdanie o swojej inteligencji interpersonalnej. Ale dodałem "na ogół" bo zdarzają się sytuację w których sobie radzę. I to nawet dobrze.
Quite

Re: Czy jest na sali jakiś psycholog?

Post autor: Quite »

Gdy byłem w pierwszej klasie to miałem tak samo jak Ty, ale zmieniło się to gdy zacząłem "kręcić" z jedną z dziewczyn w klasie i ten problem zanikł bo ona była moim punktem zainteresowania i nie potrzebowałem kontaktu z innymi. Teraz już 4 klasa to siłą rzeczy mam lepszy kontakt z resztą klasy, ale nie starałem się o to, przyszło samo. Teraz gdy się rozeszliśmy to wszystko nagle się zmieniło. Wcześniej też czułem się "inny", ale że miałem kogoś to nie czułem tego aż tak, teraz czuje się tak obcy, że unikam na wszelkie sposoby szkołę/klasę, mimo że wiem, że to złe bo mogę sobie tylko narobić problemów w szkole, ale to jedyny sposób kiedy czuje się swobodnie i w miarę dobrze. Masz jeszcze dużo czasu by zakolegować się z klasą, na pewno nie warto angażować się jakoś bardzo, po ukończeniu szkoły każdy pójdzie w swoją stronę i z pewnością więcej ich nie zobaczysz. Moim zdaniem potrzeba Ci kogoś dla kogo będziesz mogła się zaangażować :wink:
Konradek
Pobudzony intro
Posty: 145
Rejestracja: 07 gru 2014, 10:45
Płeć: mężczyzna

Re: Czy jest na sali jakiś psycholog?

Post autor: Konradek »

Ktoś ma rację, nic na siłę. Bądź sobą, a prędzej czy późnią polubią Cie. Jak będziesz chciał być zajebisty, to szybko wyczują, że tylko udajesz.
W życiu najważniejsza jest rodzina, nie przyjaciele. Z wiekiem to rozumiałem, Ty też zrozumiesz, więc daj sobie spokój z szukaniem kumpli na siłę.
Awatar użytkownika
vragutinovic
Pobudzony intro
Posty: 169
Rejestracja: 18 lis 2012, 0:38
Płeć: mężczyzna
MBTI: INTP

Re: Czy jest na sali jakiś psycholog?

Post autor: vragutinovic »

(Może nie tyle psycholog, co... a zresztą...)

Nie wiem od kiedy i jak dogłębnie interesujesz się tym MBTI, ale zwróć uwagę, że jeśli identyfikujesz się z "INTP", to coś takiego jak "Fe" (w dużej mierze odpowiedzialna za zwiewność, pewność i spontaniczność interakcji z temi innemi ludziami) wypierasz ze świadomości -- czy tego chcesz czy nie. Innymi słowy coś, jakieś nieświadome, niechciane uczucie "blokuje" Ci przyjemność ze wspólnego gadania, śmiania się i w ogóle współodczuwania pod hasłem "dziel się emocjami, hej!"

Więcej na ten temat znajdziesz na forach u młodych Amerykanów, bo jak zapewne wiesz u nas MBTI i cały ten stuff związany z funkcjami poznawczymi jest ciągle na półkach ze starobabilońskim ogrodnictwem i pneumatycznym kolarstwem.

Być może kiedyś tzw. życie nauczy Cię przełączania się w tryb "ENTP", ale wtedy możesz zostać okrzyknięta jeszcze większym dziwakiem :). Ale to nic, głowa do góry (dosłownie), bo jak na razie to właśnie óna jest Twą największą siłą, a konkretnie jedna jej specjalizacja -- teoretyzowanie. Szkoła więc nie będzie stanowić problemu (no, chyba że coś Cię skusi by temu a tamtemu nauczycielowi wyperswadować, że się jednak myli), a jeśli studia wybierzesz odpowiednie, jakieś niszowe takie, to i piniądz po takich dobry będzie i być może wtedy już porzucisz potrzebę spełniania wymagań otoczenia, czyt. "przymusowego uspołeczniania się".
ODPOWIEDZ