Ani pisze:Też jestem właśnie na levelu 25 w życiu, w ogóle podsumowując to był ciężki rok, kiepski, ale też przełomowy. Dostałam jakiegoś kryzysu egzystencjalnego, myśli depresyjnych, chęci zmiany czegoś w życiu. (...) w ogóle zdystansowałam się trochę do swojego życia. Zmieniłam pracę, jakoś urwałam kontakt z obecnymi znajomymi, nawet do rodziny się zbytnio nie odzywałam. Raczej zamykałam w domu i miałam czarne myśli i w ogóle rozkminy co jest dla mnie ważne, co zmienić. Nie mówię, że ten stan był dobry, ale też nie wiedziałam jak go ominąć (...) I teraz nawet już wyszłam z tego kryzysu, jest dużo lepiej, jestem bardziej otwarta, ale nie rozumiem, jak można przekreślić kogoś kogo się zna lata i który chce dla ciebie dobrze, dzwoni, troszczy się, przekreślić przez to, że się odizolował? Po prostu potrzebowałam czasu, a mam wrażenie, że nikt tego nie rozumie, wszyscy tylko krzywo patrzą? Więc ostatecznie nie wiem czy to coś ze mną jest nie tak, czy z nimi, nie wiem nic. Ale moje relacje z ludźmi wyglądają dość ciężko. A poznać nowych ludzi w tym wieku to też nie jest już takie proste jak wcześniej.
Miałam podobnie w zeszłym roku. Wiek - nieskończone 23 lata wtedy i już pod koniec stycznia różnie myśli mnie zaczęły dopadać. Zaczęły mnie też dobijać moje studia, na których tak jakby powtarzałam rok, też trochę zawaliłam kontakty i to też wyszło z mojej winy, bo stwierdziłam, że chciałabym zacząć wszystko na nowo, odsunąć się od wszystkich ludzi i poznać nowych. Ostatecznie wyszło na to, że z najlepszą przyjaciółką kontakt mamy trochę bardziej zdystansowany niż wcześniej, a z drugą przyjaciółką kompletnie zerwałam znajomość. Dziwnie mi z tą świadomością, jak sama piszesz w swoim następnym poście (który, swoją drogą, też sama zacytuję), nie da się z taką łatwością zastąpić już takich wieloletnich znajomości. Teraz sama tkwię w takim trochę martwym punkcie. Niby mam pracę, chłopaka, te kilka koleżanek, z którymi się wcześniej spotykałam, ale przez "zniszczenie" tych trzech najważniejszych relacji czuję się taka trochę pusta.
A co do tego czy z Tobą jest coś nie tak - wydaje mi się, że nie może być to Twoja wina, aczkolwiek ludzie różnie postrzegają wszelakie zachowania, trochę odstające od normy. Skoro nagle doznałaś kryzysu i się zdystansowałaś, to mogli spojrzeć na to trochę krytycznym okiem, więc z punktu widzenia tych osób z Tobą może być coś nie tak, ale jeśli spojrzeć obiektywnie na całą sytuację, to nie powinni się od Ciebie od razu odsuwać i obgadywać. Rodzina i przyjaciele są w końcu po to, aby Cię wspierać, a już zwłaszcza w czasie takich egzystencjalnych kryzysów. Możesz też porozmawiać z tymi osobami i wyjaśnić swój punkt widzenia. Powiedzieć im to, co napisałaś tutaj - potrzebowałaś czasu i chciałabyś odbudować relacje na nowo. Tu też ważna jest kwestia charakteru - czasami na odbudowanie takiej relacji potrzeba czasu, ale nigdy nie masz gwarancji na to, że będzie tak jak kiedyś, ale nie mówię, że w każdym przypadku tak jest. Są zapewne wyjątki potwierdzające regułę.
Poznawanie nowych ludzi po 25ym roku życia może być ciężkie, ale nikt nie powiedział, że jest niewykonalne. Trzeba po prostu trafić na odpowiednią osobę wśród tych wszystkich jednostek, które mają swoje stałe grona znajomych i ciężko im dopuścić do tego grona kogoś nowego.
Ani pisze:Na co dzień jestem miła, uśmiechnięta, wesoła. Ogółem w miarę szybko nawiązuje nowe znajomości. O ile ktoś jest szczery i ma otwarty umysł mogę zaakceptować najgorszy pogląd, czyn, charakter. Wręcz rzadko się zdarza, żebym z kimś nie znalazła jakiejś nici porozumienia. Ja wiem o tych ludziach sporo, bo mi dużo mówią o sobie, oni o mnie niewiele, bo bardzo chronię informację o sobie, rozmawiam bardziej ogólnie, oni też o niewiele pytają. Cały czas mam jednak gruby mur wokół siebie. Rozmawiam, kumpluje się, ale jak przyjdzie co do czego to dystansuje się do tych ludzi, nie mam ochoty na spotkania na przykład poza pracą, albo jeśli chodzi o znajomych czegoś więcej niż wyjścia raz na jakiś czas do kina, bo nikomu po prostu na tyle nie ufam, by bardziej się otworzyć. Znam sporo ludzi, wiem co myślą, kim są i większość niezwykle lekko podchodzi do ludzi. Znają kogoś, 'przyjaźnią się', spędzają razem czas, mija kilka miesięcy, nie mają już na to ochoty, zmieniają towarzystwo i po problemie. Chłopak ma dziewczynę, w zasadzie jest z nią zaręczony, ona z nim zrywa, on po miesiącu zarywa do następnej, ostatecznie chodzi z jeszcze inną. Mówi mi, że kochał narzeczoną, ale wyszło jak wyszło, szkoda życia, trzeba brać co daje obecny dzień. I trudno go za to winić. Mówi o tym szczerze, widać, że dobrze się czuje w życiu. Tyle, że ja tak nie mam. Jak już się z kimś zaprzyjaźnię i to się rozpada, ciągle tym żyje, do tego wracam. Jeśli mój przyjaciel wyjeżdża za granicę i mam z nim coraz słabszy kontakt, jest mi smutno, bo wiem, że podobną znajomość będzie mi nawiązać kosmicznie trudno. Kiedy się zakochuję, to czasami pół roku zajmuje mi w ogóle odważenie się, by wykonać jakikolwiek krok. Nie rozumiem jak ludzie tak szybko mogą przechodzić po wszystkim do porządku dziennego. Wydaję mi się, że ich relacje są bardzo płytkie, ale być może się mylę. Nie wyobrażam sobie być z kimś kto podchodzi do mnie tak lekko, byle zaliczyć albo jeśli coś się wydarzy to zaraz będzie miał kolejną. Ale jest plus, że istnieje też więcej ludzi, którzy są bardziej wartościowi. Tyle, że do nich właśnie najtrudniej się dostać.
No właśnie ludzie w wielu przypadkach wymagają chyba takiej otwartości. Oczywiście, nie wszyscy, ale jak przebywałam w Holandii, to dostrzegałam, że sporo ludzi szybko łapało ze sobą kontakt i bardzo dużo o sobie opowiadali. Mieli w zwyczaju takimi historiami się czasem dzielić, że ja nawet po upływie dwóch miesięcy nie wiem czy bym była w stanie. Czasem się docenia, że druga osoba jest takim raczej spokojnym milczkiem, który zawsze Cię wysłucha, ale może się to z czasem to wydać dziwne. Zdarzają się osoby, które będą się czepiać, że "ta to jest dziwna, bo nigdy nic nie mówi", coś. Zwłaszcza, kiedy ktoś zazwyczaj obraca się raczej w gronie ludzi otwartych i jest przyzwyczajonych do takich ludzi otwartych właśnie. Dlatego potem dzieje się tak jak mówisz, z łatwością zrywają jakieś przyjaźnie, by za chwilę nawiązać nowe i o starych zapomnieć. Ja mam podobnie jak Ty, jakieś stare głębsze przyjaźnie sobie często wspominam i wiem, że w tym wieku nie potrafiłabym poznać kogoś, kto by mi te stare, długoletnie przyjaźnie zastąpił. Zwłaszcza, gdy z tymi dawnymi przyjaciółmi się wspólnie dorastało, dzieliło się swoimi smutkami i radościami związanymi z edukacją, pierwszymi miłostkami czy nawet problemami rodzinnymi.
Na te związki patrzę podobnie jak Ty...nie wyobrażam sobie takiej lekkości związanej z tym przechodzeniem z jednego związku w drugi. Bo to wtedy znaczy, że w tamtym związku nie było uczucia, skoro kolejna kobieta tak łatwo zastąpiła tę poprzednią.
Na tym świecie jest wiele wartościowych ludzi, wbrew pozorom, bo na pierwszy rzut oka ich nie widać.
olender4 pisze:Dziewczyny... źle to odbieracie... niestety mam troszkę wyższy Level... i to co Ani pisze, to tak wygląda życie. Przyjaciele na pewno nie odsunęli się... po prostu szanują Twoją prywatność. Po studiach wszyscy się rozjeżdżają, każdy rozpoczyna nowy etap w życiu i większość z was pozna nowych przyjaciół tyle, że w pracy, wśród współpracowników, klientów itp... Musicie zrozumieć, że doba ma 24h... 8h snu + 8h pracy + 8h dom, zakupy, rodzina, czas dla siebie... Weekend? Człowiek chce się wyspać...
Takie jest życie, dlatego nie szukajcie winy w sobie...
Czasem mi się wydaje, że jednak mam szczęście... Niby moje życie towarzyskie trochę się pogorszyło, ale przynajmniej nikt z moich dotychczasowych bliskich mi osób nigdzie nie wyjechał. Pocieszam się też często faktem, że nie jestem jedyną osobą, która mieszka jeszcze z rodzicami i jest na etapie zastanawiania się co zrobić ze swoim życiem. Wszyscy moi rówieśnicy wciąż tkwią w jednym mieście, w tym samym domu, ciągną jeszcze studia albo pracują (albo jedno i drugie). Wiadomo, teraz sesja, to czasu mniej, ale jak się chce, to i tę godzinkę na spotkanie się wygospodaruje. W mój harmonogram wchodzi jeszcze chłopak, który mieszka 30km ode mnie, więc wtedy kiedy jestem u niego, poświęcam czas jemu albo jemu i jego znajomym, więc ze swoimi się wtedy nie widuję. No i tak to wygląda..