Introwertyzm, samotność, depresja. Nie mogę tak dłużej.
: 23 kwie 2017, 20:50
Cześć, jestem tu nowy. Nie wiem na razie jak długo tu zagoszczę.
Póki co, muszę z siebie wyrzucić coś co siedzi we mnie od lat, a nie mam w sumie nawet komu się zwierzyć. Nie wiem ile osób to przeczyta do końca, bo jest dość długo. Możecie przejść do końcówki w sumie. Po prostu chcę z siebie wszystko wyrzucić co się we mnie zebrało przez całe życie.
Moje życie to jedna wielka porażka, mój typ osobowości to według testu, który robiłem - INFP. Wychodziło tak za każdym razem. Już od kiedy sięgam pamięcią to byłem aspołeczny. Przedszkole to męczarnia, miałem patologiczne opiekunki, strasznie się stresowałem, nie jadłem, chciałem do domu. W podstawówce już we wczesnych klasach miałem zaniżoną samoocenę. Nawet wychowawczyni kazała mojej mamie ze mną porozmawiać. Oprócz tego przez 6 lat przypięta łatka nieśmiałego, mówili wtedy ''z wiekiem przejdzie''. Niestety nie przeszło, bo to introwertyzm a tego się nie wyleczy. Nawet była sytuacja, że na angielskim pani tłumaczyła dzieciom słowo ''shy''. Żeby lepiej zapamiętały powiedziała, że JA jestem shy. Oprócz tego na porządku dziennym pytania ''co nic nie mówisz'', ''co ty taki smutny?'' -te ostatnie zadawane nawet wtedy gdy w głębi siebie jestem szczęśliwy.
Potem gimnazjum i to był dla mnie ciężki okres. Byłem kompletnie nieakceptowany w klasie, kompletnie nie śmieszyły mnie te gimnazjalne żarty, więc często się z nich nie śmiałem, często jako jedyny w klasie. I zaraz leciały teksty, że ''OOO HHAHA PEWNIE TAKI SMUTNY BO MU MATKA ZMARŁA'' ''JEZU JAKI TY JESTEŚ POWAŻNY''. Wytykali moje słabości, pojawił mi się dość szybko trądzik co też było wtedy wyśmiewane. Zresztą z nim zmagam się do dziś, ale o tym może później. Relacje damsko-męskie tragedia. Nawet jak miałem jakąś bliższą koleżankę to okazało się, że za moimi plecami mówiła, że z takim kimś jak ja to nigdy by się nie związała. Ale nieważne, w sumie nie miałem jakiegoś ciśnienia wtedy na związki, tym bardziej jak patrzyłem na otoczenie i widziałem jak ''dojrzałe'' one są. Nauczyciele? Spora część też mnie nie akceptowała, od niektórych słyszałem też docinki. Np. jedna sprawdza listę, mówię - jestem, a ona ''tylko to potrafisz mówić''. Inna sytuacja to słyszałem jak druga nauczycielka gada z kolegami z klasy na boku i się pyta, a Gaijin(pozwólcie że użyję nicku zamiast imienia, żeby zachować jakąś anonimowość) to co ćpa? Chyba jakiś mocny towar, bo codziennie taki przymuł''.Jakoś dotrwałem te 3 lata i postanowiłem coś zrobić w życiu. Nowa szkoła, nowy ja. Czytałem sporo o tym jak rozmawiać, jak wyleczyć nieśmiałość, podjąłem próby zmiany siebie.
Przyszło liceum i w sumie wielkiej poprawy nie było. Na szczęście ludzie bardziej wyrozumiali, zdrowsze relacje i nawet zacząłem się uśmiechać i czuć się bardziej swojo. Jednak jak przychodziło co do czego, do jakiegoś wytykania wad u konkretnych osób to wiadomo, że ja to ten małomówny blabla. Relacje damsko-męskie chyba jeszcze gorzej jak mam być szczery, ale w sumie nie przeszkadzało mi to wtedy, że jestem sam. Nie chciałem nikogo szukać na siłę. Ogólnie przespałem te 3 lata, zleciało szybko, strasznie szybko. Ale mimo wszystko do tej pory był to chyba mój najprzyjemniejszy okres w życiu.
Napisałem maturę, bez stresu i dość dobrze. No, ale przyszło w wakacje takie pierwsze, większe załamanie nerwowe. Nie miałem pojęcia co dalej, nie wyobrażałem sobie życia po LO. Przez 2-3 tyg. nie wychodziłem z domu. Dostałem się w końcu na studia o profilu humanistycznym, co mnie jakoś mocno nie cieszyło, ale zawsze ta myśl, że będę miał co robić przez kolejne 3 lata. Znalazłem też pracę, dorobiłem sobie jakieś grosze, zapisałem się na siłownię. I jakoś się ogarnąłem, chęć do życia wróciła, ale na moment.
Teraz moje życie wygląda tak:
Mam 20 lat, jestem na studiach humanistycznych na drugim roku. Nie odnajduję się tu kompletnie. Wiem, że to była zła decyzja, ale ja po liceum nie byłem gotowy na wybór kierunku. Zresztą niestety, ale jestem humanistą, więc jakiś kierunek ścisły odpada i tak. Nie mam pracy, w sumie nie miałbym nawet kiedy do niej chodzić, bo całe dnie wypełnione tymi wspaniałymi studiami. Jestem w sumie bez perspektywy na przyszłość. Mógłbym je rzucić, bo mnie już męczą i wątpię, że ten papierek coś mi da. Z nim czy bez niego to czeka mnie kopanie rowów.
Chciałem w końcu też poznać dziewczynę, ale jedyne co mnie spotkało to zawiedzione nadzieje. Mówili ''na studiach kogoś poznasz to najlepszy okres'' Niestety, ale na moim roku każda normalna jest zajęta, zresztą też nie wiem czy jestem na tyle dojrzały by wiązać się z kimś w moim wieku. Lepiej mi się chyba rozmawia z dziewczynami 3-2 lata młodszymi. Zresztą nie ma to w sumie znaczenia i w ogóle myślę, że jedyna droga dla mnie żeby kogoś w ogóle poznać to internet. Jest łatwiej. Nie chcę jednak chyba portali randkowych, bo to takie na siłę. Poznałem w sumie kilka kobiet przypadkiem no, ale właśnie, nawet jak się fajnie rozmawiało to odległość. Teraz jestem na takim etapie, że godzę się z tym, że pewnie całe życie będę sam. Nigdy nie zaznałem miłości(nawet od rodziców) i nigdy nie zaznam, przypomina mi się nawet jak mój chrzestny(swoja drogą mam z nim teraz fatalne relacje) o mnie powiedział w 5 klasie podstawówki -''jego nie da się lubić''. No i właśnie, być może coś w tym jest. Nie można lubić, a co dopiero kochać?
Oprócz tego problemy z cerą ciągną się za mną od gimnazjum, tyle pieniędzy i wysiłku poszło i nic. Biorę teraz mocne leki z silnymi skutkami ubocznymi. Trochę się poprawiło, ale to dopiero początek kuracji. Być może i mój sam wygląd odstrasza? Nie wiem.
Co do wiary to kiedyś wierzyłem, nawet mocno. Dziś mam wątpliwości, wątpię w Boga. Jeśli istnieje to i On mnie chyba nawet opuścił.
Nie mam pojęcia jak się odnajdę w życiu. Minęło 20 lat, a ja jestem nikim i w sumie nie miałem w swoim życiu większych sukcesów. Rodzice i brat mnie nie akceptują i od małego podcinają skrzydła. W podstawówce matka nie chciała mnie nawet zapisać na piłkę nożną, bo nie i tyle. Myślę, że sport dałby mi trochę pewności siebie. W sumie dzięki siłowni czuję się czasem trochę lepiej.
Zacząłem popadać w depresję, nie mam na nic siły. Jak patrzę w przyszłość to moje życie wygląda tak: mieszkanie z rodzicami do późnego wieku. Praca? Może do jakiegoś Tesco mnie wezmą. Kobiety brak, znajomych dużo nie mam, a ta garstka co jest za jakiś czas odejdzie. Mam tylko nadzieję, że umrę szybko, bo długo tego nie zniosę.
Nie wiem co robić, nawet jak pojawiała się chęć zmiany to potem wszystko się waliło.
Jeśli ktoś to doczytał do końca to dziękuję, nic już więcej nie potrzebuję.
Póki co, muszę z siebie wyrzucić coś co siedzi we mnie od lat, a nie mam w sumie nawet komu się zwierzyć. Nie wiem ile osób to przeczyta do końca, bo jest dość długo. Możecie przejść do końcówki w sumie. Po prostu chcę z siebie wszystko wyrzucić co się we mnie zebrało przez całe życie.
Moje życie to jedna wielka porażka, mój typ osobowości to według testu, który robiłem - INFP. Wychodziło tak za każdym razem. Już od kiedy sięgam pamięcią to byłem aspołeczny. Przedszkole to męczarnia, miałem patologiczne opiekunki, strasznie się stresowałem, nie jadłem, chciałem do domu. W podstawówce już we wczesnych klasach miałem zaniżoną samoocenę. Nawet wychowawczyni kazała mojej mamie ze mną porozmawiać. Oprócz tego przez 6 lat przypięta łatka nieśmiałego, mówili wtedy ''z wiekiem przejdzie''. Niestety nie przeszło, bo to introwertyzm a tego się nie wyleczy. Nawet była sytuacja, że na angielskim pani tłumaczyła dzieciom słowo ''shy''. Żeby lepiej zapamiętały powiedziała, że JA jestem shy. Oprócz tego na porządku dziennym pytania ''co nic nie mówisz'', ''co ty taki smutny?'' -te ostatnie zadawane nawet wtedy gdy w głębi siebie jestem szczęśliwy.
Potem gimnazjum i to był dla mnie ciężki okres. Byłem kompletnie nieakceptowany w klasie, kompletnie nie śmieszyły mnie te gimnazjalne żarty, więc często się z nich nie śmiałem, często jako jedyny w klasie. I zaraz leciały teksty, że ''OOO HHAHA PEWNIE TAKI SMUTNY BO MU MATKA ZMARŁA'' ''JEZU JAKI TY JESTEŚ POWAŻNY''. Wytykali moje słabości, pojawił mi się dość szybko trądzik co też było wtedy wyśmiewane. Zresztą z nim zmagam się do dziś, ale o tym może później. Relacje damsko-męskie tragedia. Nawet jak miałem jakąś bliższą koleżankę to okazało się, że za moimi plecami mówiła, że z takim kimś jak ja to nigdy by się nie związała. Ale nieważne, w sumie nie miałem jakiegoś ciśnienia wtedy na związki, tym bardziej jak patrzyłem na otoczenie i widziałem jak ''dojrzałe'' one są. Nauczyciele? Spora część też mnie nie akceptowała, od niektórych słyszałem też docinki. Np. jedna sprawdza listę, mówię - jestem, a ona ''tylko to potrafisz mówić''. Inna sytuacja to słyszałem jak druga nauczycielka gada z kolegami z klasy na boku i się pyta, a Gaijin(pozwólcie że użyję nicku zamiast imienia, żeby zachować jakąś anonimowość) to co ćpa? Chyba jakiś mocny towar, bo codziennie taki przymuł''.Jakoś dotrwałem te 3 lata i postanowiłem coś zrobić w życiu. Nowa szkoła, nowy ja. Czytałem sporo o tym jak rozmawiać, jak wyleczyć nieśmiałość, podjąłem próby zmiany siebie.
Przyszło liceum i w sumie wielkiej poprawy nie było. Na szczęście ludzie bardziej wyrozumiali, zdrowsze relacje i nawet zacząłem się uśmiechać i czuć się bardziej swojo. Jednak jak przychodziło co do czego, do jakiegoś wytykania wad u konkretnych osób to wiadomo, że ja to ten małomówny blabla. Relacje damsko-męskie chyba jeszcze gorzej jak mam być szczery, ale w sumie nie przeszkadzało mi to wtedy, że jestem sam. Nie chciałem nikogo szukać na siłę. Ogólnie przespałem te 3 lata, zleciało szybko, strasznie szybko. Ale mimo wszystko do tej pory był to chyba mój najprzyjemniejszy okres w życiu.
Napisałem maturę, bez stresu i dość dobrze. No, ale przyszło w wakacje takie pierwsze, większe załamanie nerwowe. Nie miałem pojęcia co dalej, nie wyobrażałem sobie życia po LO. Przez 2-3 tyg. nie wychodziłem z domu. Dostałem się w końcu na studia o profilu humanistycznym, co mnie jakoś mocno nie cieszyło, ale zawsze ta myśl, że będę miał co robić przez kolejne 3 lata. Znalazłem też pracę, dorobiłem sobie jakieś grosze, zapisałem się na siłownię. I jakoś się ogarnąłem, chęć do życia wróciła, ale na moment.
Teraz moje życie wygląda tak:
Mam 20 lat, jestem na studiach humanistycznych na drugim roku. Nie odnajduję się tu kompletnie. Wiem, że to była zła decyzja, ale ja po liceum nie byłem gotowy na wybór kierunku. Zresztą niestety, ale jestem humanistą, więc jakiś kierunek ścisły odpada i tak. Nie mam pracy, w sumie nie miałbym nawet kiedy do niej chodzić, bo całe dnie wypełnione tymi wspaniałymi studiami. Jestem w sumie bez perspektywy na przyszłość. Mógłbym je rzucić, bo mnie już męczą i wątpię, że ten papierek coś mi da. Z nim czy bez niego to czeka mnie kopanie rowów.
Chciałem w końcu też poznać dziewczynę, ale jedyne co mnie spotkało to zawiedzione nadzieje. Mówili ''na studiach kogoś poznasz to najlepszy okres'' Niestety, ale na moim roku każda normalna jest zajęta, zresztą też nie wiem czy jestem na tyle dojrzały by wiązać się z kimś w moim wieku. Lepiej mi się chyba rozmawia z dziewczynami 3-2 lata młodszymi. Zresztą nie ma to w sumie znaczenia i w ogóle myślę, że jedyna droga dla mnie żeby kogoś w ogóle poznać to internet. Jest łatwiej. Nie chcę jednak chyba portali randkowych, bo to takie na siłę. Poznałem w sumie kilka kobiet przypadkiem no, ale właśnie, nawet jak się fajnie rozmawiało to odległość. Teraz jestem na takim etapie, że godzę się z tym, że pewnie całe życie będę sam. Nigdy nie zaznałem miłości(nawet od rodziców) i nigdy nie zaznam, przypomina mi się nawet jak mój chrzestny(swoja drogą mam z nim teraz fatalne relacje) o mnie powiedział w 5 klasie podstawówki -''jego nie da się lubić''. No i właśnie, być może coś w tym jest. Nie można lubić, a co dopiero kochać?
Oprócz tego problemy z cerą ciągną się za mną od gimnazjum, tyle pieniędzy i wysiłku poszło i nic. Biorę teraz mocne leki z silnymi skutkami ubocznymi. Trochę się poprawiło, ale to dopiero początek kuracji. Być może i mój sam wygląd odstrasza? Nie wiem.
Co do wiary to kiedyś wierzyłem, nawet mocno. Dziś mam wątpliwości, wątpię w Boga. Jeśli istnieje to i On mnie chyba nawet opuścił.
Nie mam pojęcia jak się odnajdę w życiu. Minęło 20 lat, a ja jestem nikim i w sumie nie miałem w swoim życiu większych sukcesów. Rodzice i brat mnie nie akceptują i od małego podcinają skrzydła. W podstawówce matka nie chciała mnie nawet zapisać na piłkę nożną, bo nie i tyle. Myślę, że sport dałby mi trochę pewności siebie. W sumie dzięki siłowni czuję się czasem trochę lepiej.
Zacząłem popadać w depresję, nie mam na nic siły. Jak patrzę w przyszłość to moje życie wygląda tak: mieszkanie z rodzicami do późnego wieku. Praca? Może do jakiegoś Tesco mnie wezmą. Kobiety brak, znajomych dużo nie mam, a ta garstka co jest za jakiś czas odejdzie. Mam tylko nadzieję, że umrę szybko, bo długo tego nie zniosę.
Nie wiem co robić, nawet jak pojawiała się chęć zmiany to potem wszystko się waliło.
Jeśli ktoś to doczytał do końca to dziękuję, nic już więcej nie potrzebuję.