Introwertyzm zabija część mnie.
: 16 maja 2017, 0:41
Cześć.
Mam problem z moim introwertyzmem, ponieważ zaczął mi poważnie dokuczać w pewnej kwestii i nie mogę tego pokonać
Na wstępie powiem, że lubię swój charakter i dobrze mi z nim. W pracy wszystko OK, z rodziną też wszystko super. Chodzi o moje hobby, które jest częścią mnie a które coraz ciężej jest mi wykonywać.
Nie będę opisywał swojego introwertyzmy bo czym on się charakteryzuje, każdy wie. Powiem tylko, że jestem mega, mocno zaawansowany Ale nie jestem nieśmiały. Kiedy już przyjdzie mi znaleźć się w towarzystwie to przeważnie jestem duszą towarzystwa. Nawet np w sklepie nie mam problemu, żeby zagadać czy zażartować.
Wracając do mojego problemu. Robię tylko to co muszę, żeby ruszyć się z domu i opuścić "swój światek". A hobby jak to hobby...w zasadzie nie trzeba tego robić-przymusu nie ma.
Ja od 30 lat gram hobbistycznie na gitarze, jak przestane to umrę. Mam fajną kapelę blues-rockową, która pogrywa tu i tam, jest też zapraszana na koncerty, jakoś się kręci. Nie jakaś znana, raczej lokalna ale taką chciałem kiedy ją wymyśliłem. Mam ogromną frajdę kiedy gram, kocham ten klimat, ludzi z taką zajawką, lubię stać na scenie, lubię światła. Czuję się w takim środowisku jak ryba w wodzie i z niecierpliwością czekam na kolejny koncert. Chyba dobrze Wam naświetliłem jaką mam jazdę na tym punkcie ?
I tutaj pojawia sie mój problem, bo od jakiś 2 lat coraz ciężej jest mi się spakować i wyjechać, żeby zagrać. A w ostatnich czasach to już istne szaleństwo. Im bliżej koncertu, tym mniej mi się chce a w dniu wyjazdu, wcale mi się nie chce. I nagle tryska ten cały czar, który kocham.
Zauważyłem już jakiś czas temu, że zaczynam wpływać na kumpli, żeby nie brać niektórych koncertów np gdzieś dalej od domu.
Niedawno mieliśmy zagrać 2 koncerty z noclegiem. To tak dostałem na głowę, że spać nie mogłem po nocach. Burza mózgów...tyle czasu między ludźmi, poza domem, nocleg z innymi itd...w efekcie się tak rozchorowałem, że wylądowałem w szpitalu na tydzień no i nie zagraliśmy
Po tym wszystkim jestem trochę przerażony. Nie radzę sobie już z tym. Coś co kocham i o czym marzyłem od dziecka sypie się bo wpadam w jakąś paranoję kiedy muszę wyjechać z domu. Nie pojmuje tego. Bo jednocześnie bardzo tego chcę i bardzo tego nie chcę. Boję się, że wyląduję z toną drogiego sprzętu brzdękając w domu i płacząc, że rozwaliłem fajny band.
Czy ktoś ma podobny problem ? Jak sobie z tym radzicie ? A może powinienem odwiedzić jakiegoś psychologa czy coś ?
Mam problem z moim introwertyzmem, ponieważ zaczął mi poważnie dokuczać w pewnej kwestii i nie mogę tego pokonać
Na wstępie powiem, że lubię swój charakter i dobrze mi z nim. W pracy wszystko OK, z rodziną też wszystko super. Chodzi o moje hobby, które jest częścią mnie a które coraz ciężej jest mi wykonywać.
Nie będę opisywał swojego introwertyzmy bo czym on się charakteryzuje, każdy wie. Powiem tylko, że jestem mega, mocno zaawansowany Ale nie jestem nieśmiały. Kiedy już przyjdzie mi znaleźć się w towarzystwie to przeważnie jestem duszą towarzystwa. Nawet np w sklepie nie mam problemu, żeby zagadać czy zażartować.
Wracając do mojego problemu. Robię tylko to co muszę, żeby ruszyć się z domu i opuścić "swój światek". A hobby jak to hobby...w zasadzie nie trzeba tego robić-przymusu nie ma.
Ja od 30 lat gram hobbistycznie na gitarze, jak przestane to umrę. Mam fajną kapelę blues-rockową, która pogrywa tu i tam, jest też zapraszana na koncerty, jakoś się kręci. Nie jakaś znana, raczej lokalna ale taką chciałem kiedy ją wymyśliłem. Mam ogromną frajdę kiedy gram, kocham ten klimat, ludzi z taką zajawką, lubię stać na scenie, lubię światła. Czuję się w takim środowisku jak ryba w wodzie i z niecierpliwością czekam na kolejny koncert. Chyba dobrze Wam naświetliłem jaką mam jazdę na tym punkcie ?
I tutaj pojawia sie mój problem, bo od jakiś 2 lat coraz ciężej jest mi się spakować i wyjechać, żeby zagrać. A w ostatnich czasach to już istne szaleństwo. Im bliżej koncertu, tym mniej mi się chce a w dniu wyjazdu, wcale mi się nie chce. I nagle tryska ten cały czar, który kocham.
Zauważyłem już jakiś czas temu, że zaczynam wpływać na kumpli, żeby nie brać niektórych koncertów np gdzieś dalej od domu.
Niedawno mieliśmy zagrać 2 koncerty z noclegiem. To tak dostałem na głowę, że spać nie mogłem po nocach. Burza mózgów...tyle czasu między ludźmi, poza domem, nocleg z innymi itd...w efekcie się tak rozchorowałem, że wylądowałem w szpitalu na tydzień no i nie zagraliśmy
Po tym wszystkim jestem trochę przerażony. Nie radzę sobie już z tym. Coś co kocham i o czym marzyłem od dziecka sypie się bo wpadam w jakąś paranoję kiedy muszę wyjechać z domu. Nie pojmuje tego. Bo jednocześnie bardzo tego chcę i bardzo tego nie chcę. Boję się, że wyląduję z toną drogiego sprzętu brzdękając w domu i płacząc, że rozwaliłem fajny band.
Czy ktoś ma podobny problem ? Jak sobie z tym radzicie ? A może powinienem odwiedzić jakiegoś psychologa czy coś ?