Re: Obchodzą was inni ludzie ?
: 01 wrz 2011, 11:05
Bosy, wybacz, ale w ten sposób można zanegować absolutnie wszystko, każde pojęcie, teorię czy przekonanie. Zawsze można wszystko sprowadzić do ludzkich racjonalizacji. To świetna zabawa. Tylko wiesz co? Mam wrażenie, że taka postawa prowadzi donikąd, jest zupełnie jałowa. Nawet jeśli chcesz się zmienić, przede wszystkim wtedy, musisz wiedzieć do czego dążyć i być tego raczej pewnym. Jeśli w ogóle chcieć rozmawiać o ludziach musisz poczynić pewne założenia i pogodzić się z tym, że nie są one absolutne.bosy pisze: Skąd Ty właściwie wiesz te wszystkie rzeczy? Od kilku miesięcy obserwuję to forum i nie pojmuję skąd w Was tyle pewności na temat innych. Mi zawsze jej brak. Mam problem w kontaktach z ludźmi i marzę by go nie mieć, a nie o tym, żeby zaakceptować siebie takim jakim jestem. Piszesz, że brak akceptacji jest powodem, dla którego Basia ma kłopoty. Czy akceptacja samego siebie zawsze jest stanem pożądanym? Nie jesteśmy inwalidami, którzy nie potrafią wstać z wózka. Nie jesteśmy też właściwie gejami. Jeśli miałbym do czegoś przyrównać nas - introwertyków, to powiedziałbym, że jesteśmy raczej grubasami. Grubasami, którzy mogą zaakceptować świat, w którym wiele możliwości jest dla nas zamkniętych, albo którzy mogą się wziąć za odchudzanie i coś zmienić, nawet jeśli w głowie na zawsze pozostaną otyli i powrót do starych nawyków będzie widmem towarzyszącym im już zawsze. Tacy jesteśmy. Nie stoimy wobec nieprzekraczalnej przeszkody. Skoro skrajny ekstra może przekraczać własne ograniczenia, to nie widzę powodu, byśmy my tego nie robili.
To całe gadanie o skupianiu się na rzeczach ignorowanych przez ekstrawertyków też mi się wydaje śmieszne. Bo niby jakie to rzeczy? Skąd w ogóle wiesz o ich istnieniu? Jak dla mnie to towarzyszy temu stwierdzeniu ukryte założenie o przewadze tych całych ignorowanych rzeczy nad tymi, jakie ekstrawertyków zajmują. Ja nie mam pewności ani jakie to rzeczy, ani czy są one lepsze albo bardziej interesujące. Nawet nie mam pewności czy one w ogóle istnieją.
Nie umiem rozmawiać z ludźmi. Mam skrajny problem w kontaktach z nimi. Wolę przebywać ze sobą niż z innymi, ale wtedy, gdy chciałbym z nimi pogadać - choć z rzadka - odkrywam, że nie mam nikogo z kim w ogóle mógłbym. I to nie jest wina ekstrawertycznego świata, ale mojej nieumiejętności rozmowy i tyle. Czasem chciałbym być inny i walczę ze sobą, a nie akceptuję swoją inność. Bo ona jest do zaakceptowania tylko w pewnych wąskich granicach (jak skrajny ekstrawertyzm zresztą). I wydaje mi się, że w życiu często zadręczamy się rzeczami, których nie lubimy i że życie w ogóle na tym polega. To, co piszesz mi przypomina postawę dziecka, które nie dostaje fajnej zabawki, więc zaczyna sobie racjonalizować, że ta, którą ma jest nawet lepsza niż tamta. Ale nie mam pewności czy tak jest, mogę się mylić i możesz mnie przekonać, że racji nie mam. Bo przynajmniej w wirtualnym świecie pokazuję, że mam otwartą głowę, nawet jeśli całe otoczenie sądzi, że jestem zamkniętym w sobie gburem. Wolałbym nie musieć tego wizerunku pielęgnować.
Pozdrawiam
B.
Porównanie z grubasami wydaje mi się o tyle chybione, że znam takich, którzy schudli i co więcej są z tego powodu szczęśliwi, ale nie znam introwertyka, który by się radykalnie zmienił. Znam za to takich, którzy próbują się dostosowywać do innych i w ogóle nie są z tego powodu szczęśliwi. Patrz, co za dziwacy, skoro to proste jak jogging 5 razy w tygodniu!
A tak poważnie, wydaje mi się, że negowanie tej inności i sprowadzanie jej tylko do swego rodzaju lenistwa, niechęci do zmian i wygodnictwa (hej, zaakceptujmy siebie i niczego nie zmieniajmy!) to jednak pewna arogancja. Rozumiem Twoją niechęć do zbyt łatwego usprawiedliwiania siebie, robienia z siebie ofiary i zbyt silnego skupiania się na własnym introwertyzmie. Ale takie rzeczy nie muszą stać w sprzeczności z tym, że jednak się różnimy i że nie zawsze jest łatwo te różnice przeskoczyć. A czasami naprawdę nie jest to pożądane z punktu widzenia wewnętrznego spokoju każdego z nas.
Dlaczego nie zaakceptować tego, że tak po prostu jest i taki nasz pech? I że gdyby świat byłby nieco inny, gdybyśmy - mówiąc obrazowo - to my mieli przewagę, wcale nie byłoby lepiej, tylko ten pech byłby pechem ekstrawertyków?