Jeśli nie uda Ci się z tym przebić, możesz wybrać inną szkołę (w końcu modlitwy przed lekcją w odgórnie ustalonej podstawie programowej nie ma).
No dobra, tak to działa.
Tylko problem się zaczyna w tych przypadkach mniej wyraźnych, o których pisałam wcześniej, dotyczacych kształtu podstawy programowej. Czyli powiem dokładnie konkrety: istnieje u nas taki przedmiot, który nazywa się Wychowanie do życia w rodzinie, którego program jest napisany w uległości wobec Kościoła Katolickiego. Z tego co kojarzę, to bardzo często jest on prowadzony przez katechetów i służy popularyzacji katolickiego poglądu na seks, związki i rodzinę. W czasach gdy jeszcze chodziłam do szkoły w ramach tego przedmiotu dowiedziałam się "bardzo potrzebnych" mi jako gimnazjalistce i licealisce rzeczy, takich jak jak przewinąć dziecko albo jakie są metody wychowania bez stosowania przemocy, ale nie dowiedziałam się konkretów i rzeczy których chciałabym się dowiedzieć z rzetelnego źródła. Czyli: co jest normą, a co patologią seksualną, co robić w razie 'wpadki', jak rozpoznać rzeczy które mogłyby mnie niepokoić, jak wygląda rzeczywistość współżycia w związkach i poza nimi w Polsce. Prawdę mówiąc dostałam przekaz, że seks jest tylko w małżeństwie i prowadzi do rodzenia dzieci, nic więcej. W dodatku zajęcia w chwili gdy dotyczyły bardziej biologicznych spraw jak antykoncepcja itd. były rozdzielone na dwie płcie, jakby prawie dorosłe dziewczyny nie mogły się nic dowiedzieć na temat punktu widzenia chłopców i vice versa. No ale jakby nie patrzeć przymus uczenia innego typu poglądów ogranicza faktycznie wolność do wychowywania dzieci zgodnie z własnym wyznaniem i mamy tutaj konflikt trudny do rozwiązania.
Znam jedną gimnazjalistkę i z tego co ona mi mówiła, to w jej szkole nie jest lepiej niż było w moich czasach, to nawet jest gorzej. Obecnie trwa tam walka z 'ideologią gender' czyli parcie na płciową stereotypowość i utwierdzanie tradycyjnych ról płciowych w związkach. Skutki są takie, jak np. nauczyciele donoszący rodzicom 'czy pani wie że pani córka ubiera się jak chłopak?' - na co jej matka odparła, że wie oczywiście, i nie widzi w tym nic złego, ale dlaczego nauczycielka się tym interesuje?
Owszem szkoła interesuje się tą i innymi sprawami a także uczestniczy w systemowej przemocy wobec swoich uczniów, z czym zdarzyło mi się też zetknąć i obserwować radzenie sobie z nią przez jej ofiarry przy wsparciu Kuratorium Oświaty.
Druga sprawa - historia, będąca jak zawsze narodowopatriotyczną propagandówką, w której nauczyciele odlatują w swoje regiony światopoglądowe najchętniej. Przedmiot służący przede wszystkim wyrobieniu w uczniach identyfikacji z abstrakcyjnym bytem zwanym Polską i z jego przygodami na arenie dziejów, przy rozbiciu ich związków z lokalną ludnością i kulturą, przedstawieniu jak Polak powininen myśleć i mówić, oraz co jest historycznie złe a co dobre. W czasach gdy ja byłam w szkole to historia + WOS były najbardziej nasiąknięte także propagandą 'europejską'.
Trzecia sprawa - co gdy dziecko jest niepełnosprawne? Z doświadczeń osób niepełnosprawnych które są mi bliskie wiem, że to tragedia. W przypadku niepełnosprawnoości ruchowej już zaczyna się problem, a przecież to nie jest najtrudniejszy rodzaj niepełnosprawności z którym powinien radzić sobie system edukacyjny. Większe problemy sprawia niepełnosprawnośc umysłowa mylnie utożsamiana z intelektualną przez niektórych, i zdaje się także przez Ministerstwo Oświaty które jest w niedostatecznym stopniu zainteresowane finansowaniem sposobów pomagania uczniom z problemami neurologicznymi, psychicznymi etc. ITN-y istnieją w formie bardzo okrojonej i tylko dla najbardziej potrzebujących, a podejście nauczycieli i ich przygotowanie do pracy z dzieckiem z problemem neurologicznym zwykle pozostaje niezadowalające, ("Dlaczego ty nie możesz po prostu siedzieć w klasie z innymi dziećmi?" wyrażone w zdziwieniu do ucznia w czasie wizyty domowej) ze zdziwieniem moi przjaciele odkryli, że część nauczycieli traktuje ITN bardziej jako łatwą okazje do zarobienia dodatkowych pieniędzy a nie coś czego uczeń potrzebuje do normalnej nauki.
Czwarta sprawa - przemoc. Szkoła niewiele robi z przemocą, odpowiedzialność za problem zwalając na ofiarę i jej rodziców. Szczególnie jeżeli moje dziecko byłoby z grup LGBT, niepełnosprawne, albo gdyby moja rodzina była nie do końca jednoznaczna narodowo (mogę przecież też założyć rodzinę z niepolakiem, różne rzeczy się zdarzają
) chciałabym możliwość zmiany nie tylko konretnej szkoły, ale po prostu na szkołę działającą według innego systemu i z innymi oczekiwaniami.
Nie łudzę się, że w obecnej sytuacji będzie można zmienić podstawę programową tylko dlatego, że mi się to nie podoba, a moje poglądy są dość alternatywne i niszowe - nic nie wylobbuję. Chciałabym jednak mieć ten jeden, ostateczny mechanizm obrony - sprzeciwu, który jednakże nie zamykałby moim dzieciom drogi do dobrej i rozwijajacej edukacji.
Co to jest inteligencja? Jak się ją mierzy (powinno mierzyć)
Szczerze mówiąc poszłam tu na łatwiznę i użyłam pojęcia inteligencji wg definicji z Wikipedii.
gdzie system edukacji ma wpisane, że nauczyciele powinni faworyzować 'pełnosprawne osoby o dobrej koncentracji i myśleniu obrazowo-analitycznym'?
Poza tym co jest napisane wprost, każda organizacja ma jeszcze pewną kulturę, nawyki i zwyczaje, które nie są zapisane nigdzie, ale obowiązują nieoficjalnie, często będąc powielanymi po prostu bezrefleksyjnie. Tak właśnie jest z polską szkołą która po prostu w sposobie prowadzenia lekcji, oceniania itd. nie uwzględnia potrzeb wszystkich uczniów. Na przykład myslenie obrazowo-analityczne bardzo pomaga, bo dzięki temu łatwo uczyć się z tabelek, diagramów i schematów, oraz dużo pamięta się z lekcji.
Czyli znosimy centralną podstawę programową i wprowadzamy pełne urynkowienie edukacji? Innej opcji na wprowadzenie tego w życie jakoś nie widzę.
Właśnie odwrotnie do urynkowienia - nie mówiłam o jeszcze większej presji selekcyjnej, jeszcze większej rywalizacji, zmiany nastawienia edukacji na zysk (bo przy rynkowości, nawet gdyby były stypendia, inaczej się nie da) i dowalenia jeszcze bardziej uczniom wykluczonym socjoekonomicznie, tylko o czymś przeciwnym! Nie urynkowienie, tylko anarchizacja - placówki darmowe, i obowiązkowe, ale zarządzane lokalnie, a nie centralnie.
------ [dygresja o matematyce] ------
Wiesz, jak trzeba się nakombinować, by całkę rozwiązać?
A wiesz ile trzeba się nakombinować żeby napisać regexp w asemblerze? Pytanie - czy to ma sens? Możnaby uczyć ucznia też czegoś więcej niż niż sprytne operowanie schematycznymi operacjami...
Kreatywne nauczanie matematyki to dla mnie coś w rodzaju tego sposobu nauczania jaki mają w Rosji - tam matematyka to nie rachowanie ui kucie formułek, tylko formułowanie i dowodzenie twierdzeń.
A równania Naviera-Stokesa to temat jakby nie patrzeć zbyt ambitny jak na liceum, nieprawdaż?
Plus, poza matematyką, przydałyby się po prostu lekcje filozofii a w ich ramach logiki, retoryki, krytycznego myślenia i argumentacji. To naprawdę pomogłboy naszemu społeczeństwu.