Re: Związki - ogólnie
: 08 paź 2016, 14:53
Ja do zeszłego roku nie byłam nigdy z nikim. Zanim poznałam mojego obecnego chłopaka, to już mnie zaczynały dopadać te dołujące myśli, że na pewno w życiu nie trafię na miłość i już sobie wtedy planowałam, że zamieszkam w kawalerce z kotem i psem, najlepiej takim dużym, co to by mieć się do kogo przytulać, jakby ta samotność czasem za bardzo doskwierała. Za czasów licealnych to nawet o czymś takim jak "randka" nie myślałam, podobali mi się jacyś chłopcy ze szkoły, ale moja chorobliwa nieśmiałość uniemożliwiała mi jakikolwiek sposób kontaktu. Dopiero jak na studia poszłam to nagle poznałam wielu ludzi i kilku chłopców się mną zainteresowało, ale ja bezczelnie odrzucałam ich od siebie bo w tym samym czasie zakochałam się w chłopaku, który jak się później okazało, tylko się mną bawił. To sprawiło, że się na nowo zamknęłam na świat i odechciało mi się jakichkolwiek kontaktów z mężczyznami. Potem przypadkiem przewinęło się jakieś zaledwie kilka randek, ale żaden z moich "adoratorów" kompletnie mi nie odpowiadał. Dwóch było takich co tylko trajkotali o sobie, w ogóle nie będąc zainteresowanymi tym co ja mam do opowiedzenia o sobie, inny wydał się być wręcz za mądry dla mnie (chłopak po medycynie, wykształcony dentysta, bardzo zaangażowany w sprawy polityczne i naukowe, czyli kompletnie nie moja bajka), jeszcze inny zaś poznany przez Internet chciał mnie od razu do domu zaprosić i to w późnych godzinach wieczornych, więc to było dla mnie jasne, że miał ku temu konkretny powód. Na przykładzie tych kilku mężczyzn martwiłam się bardzo, że nikt normalny się mną nigdy nie zainteresuje, a nawet jeśli to okaże się być równie nieśmiały jak ja i z racji tego żadnych działań nie podejmie. A taki chłopak jeszcze w zeszłym roku też był i czułam, że może by coś z tego wyszło, ale on chyba bardziej kochał swoją samotność. W końcu wyjechałam za granicę, gdzie poznałam swojego obecnego chłopaka i tak się szczęśliwie złożyło, że był z tych samych okolic w Polsce, co ja. Po ponad roku bycia w związku z nim dostrzegam jednak jak ten związek diametralnie zmienił moje życie. I to nawet nie na lepsze, choć domyślam się, że owe stwierdzenie jest bardzo smutne. Tyle czekałam, żeby w końcu z kimś być, a tu takie wnioski wysnuwam. Często porównuję swoje życiowe doświadczenia do jego, co jest głupie bo oboje jesteśmy przeciwieństwami, on - ekstrawertyk, ja - introwertyczka + zawsze wydaje mi się, że mężczyznom, mimo wszystko, łatwiej wieść takie...hulaszcze życie, choć oczywiście wiem, że jest to też kwestia osobowości. No i ja taka niedoświadczona w sprawach związkowych, a on o swoim życiu uczuciowym to mógłby chyba napisać książkę (warto zaznaczyć, że jest rok starszy ode mnie). Z jednej strony cieszę się, że w końcu po tylu latach zastanawiania się czy to może ze mną jest coś nie tak, mam swoją drugą połówkę, z drugiej strony ów związek sprawił, że stałam się dość depresyjną osobą, gdzie dotychczas uznawana byłam za osobę radosną. Całkiem możliwe, że tak działa na mnie przebywanie w tym ekstrawertycznym świecie, do którego chłopak mnie wprowadził. Wiem, że on mnie bardzo kocha (z wzajemnością) i chce dla mnie jak najlepiej, ale wiem też, że on nie zawsze mnie rozumie.
Ale sam związek wiele mnie nauczył i otworzył oczy na wiele spraw.
Trochę się rozpisałam i cała wypowiedź brzmi jakbym co najmniej się użalała nad faktem, że w ogóle mam chłopaka, ale te myśli związkowe mnie dręczą mnie jakoś bardziej niż jak byłam sama i po prostu czułam potrzebę wyrzucenia z siebie tego wszystkiego.
Ale sam związek wiele mnie nauczył i otworzył oczy na wiele spraw.
Trochę się rozpisałam i cała wypowiedź brzmi jakbym co najmniej się użalała nad faktem, że w ogóle mam chłopaka, ale te myśli związkowe mnie dręczą mnie jakoś bardziej niż jak byłam sama i po prostu czułam potrzebę wyrzucenia z siebie tego wszystkiego.