Bez słów... Czyli wylewanie żalów i spostrzeżeń

W tym dziale rozmawiamy o radościach i problemach, jakie dla introwertyków wynikają z bycia w związku.
Awatar użytkownika
illwreakyabonez
Intronek
Posty: 40
Rejestracja: 04 cze 2016, 18:08
Płeć: mężczyzna
Enneagram: 5w4
MBTI: INFJ-A
Lokalizacja: Biała Podlaska

Bez słów... Czyli wylewanie żalów i spostrzeżeń

Post autor: illwreakyabonez »

Właśnie wróciłem z tygodniowej wycieczki do Chorwacji, na której była dziewczyna - ekstremalne intro, dosłownie ktoś dla mnie - obserwowałem ją, chodziła ciągle zamyślona, żyła w swoim świecie, jak rozmawiała z koleżanką to widziałem taką łagodność... Zaintrygowała mnie tak mocno, jak nigdy dotąd żadna kobieta... Wygląd? Lekkie emo/goth - lekkie, nie jak te z googli, czyli coś specjalnie dla mnie! :P
Pod sam koniec wycieczki zwiedzaliśmy Budapeszt (w drodze powrotnej przejeżdżaliśmy przez stolicę Węgier). Byliśmy w jakimś parku - widoki jak z bajki, lekki powiew wiatru, szum drzew, po środku stary budynek porośnięty zielenią... No i się złożyło że szła przede mną przez jakiś czas - zaczarowała mnie... Na moście był jakiś facet, który grał na takim jakby garnku - widziałem dzisiaj miniaturę filmiku na YouTube, nie wiem jak to się nazywa - powyginany garnek, w który uderzał i wydawał bardzo emocjonalne dźwięki. Pierwszy raz w życiu takiego czegoś doświadczyłem... Ona obserwuje budynek, ja obserwuję ją jak zaczarowany, muzyka, widoki... Przez ułamek sekundy zastanawiałem się czy to rzeczywistość czy film :!:
Ale do sedna. Moja osobowość cechuje się tym, że okropnie się boję rozmawiać z kimś, jak mi na nim zależy - mam podświadomą ochotę mówić to, co on/ona chce usłyszeć - a nie wiem, więc zazwyczaj nic nie mówię... Bardzo się stresuję/boję wyrażać samego siebie poprzez słowa... Ogólnie nie lubię rozmawiać z kobietami, bo słowa dla mnie burzą cały nastrój, są takie puste... Odejmują całą tajemniczość. Dodatkowo jakoś nie czuję potrzeby mówienia czegokolwiek komukolwiek, ale jak już poczuję taką, to dochodzą analizy czy to nie będzie totalnie głupie itp. - teraz do głowy przyszła mi myśl, że właśnie przez takie mówienie co chcę kształtuję w oczach innych moją osobowość, a ludzie to lubią - bycie sobą. Ale mam wewnętrzną blokadę przed takim czymś.
Co chciałem jej powiedzieć? Że mnie zaintrygowała. Że obserwowałem ją i zauważyłem że też żyje w swoim świecie. Że nie mogę od niej oderwać wzroku. Że widzę, że jest wrażliwa i emocjonalna. Nie powiedziałem jej tego. W ogóle nic jej nie powiedziałem. Słowem się nie odezwałem.
Łatwo ją spłoszyć. Wcześniej byliśmy w innym parku (jakieś wodospady etc). Zauważyła że się nią trochę interesuję - ostatecznie byłem jedną z 3-5 osób na które w ogóle patrzyła (ze dwie koleżanki i taki typek... Jakby to powiedzieć... On się tylko z dziewczynami zadaje, sam się zachowuje jak one) - poza tym oglądała przyrodę/chodziła zadumana i patrzyła "trzecim okiem" - zaczęła się całkiem blisko mnie trzymać. Ale znowuż jak szedłem z kolegą, to czuła się niekomfortowo i uciekała gdzieś (nie, ja jestem od niego ładniejszy ;D).
Do rzeczy. Nie wiem, czy próbować odnaleźć ją na fb i do niej coś napisać - to co wyżej, albo nic - obijać w bawełnę nie mam zamiaru (ale propozycje rozważę ;D). Najchętniej bym to jej powiedział wtedy, gdy to wszystko było takie... Teraźniejsze i mocne. Ale ja po prostu nie potrafię zaczynać znajomości, nie potrafię sam podejść, pogadać... Być może dlatego, że boję się niezrozumienia i tego, że się zawiodę, że osoba, do której zagadam okaże się pusta jak kalosze...
Jedyny kontakt z kobietą jaki potrafię nawiązać to seksualny dotyk, nic więcej.
To teraz już konkrety. Męczy mnie mój wiek (17l) nie mam własnego domu, nie mogę stanąć na swoim - wyjechać w cholerę. Wyjść gdziekolwiek na ile chcę bez jakiegoś głupiego tłumaczenia się (znaczy się zrobię co zechcę, ale to zazwyczaj kończy się poważnymi kłótniami z moją matką, potem się muszę wyprowadzać z domu i mieszkać po znajomych bo mnie wygoni z domu, aż w końcu nie powydzwania po wszystkich osobach, z którymi mógłbym mieć jakikolwiek kontakt (np. rodzice mojego przyjaciela z dzieciństwa))- wiem że to może dziecinnie brzmi, ale cenię sobie prywatność i wizerunek - napwno nie chcę żeby moja matka wiedziała gdzie jestem, żeby, jak ją ochota najdzie jakieś sceny zrobiła. Szczerze, to ona jest wariatką. Znajduje sobie coraz to nowych facetów i każdemu opowiada jaki to ja jestem wyrodny syn - że ją biję, że krzyczę na nią (co jest kompletną nie prawdą, a już jeśli zdarzy mi się krzyczeć to jest to spowodowane prowokacją, specjalnie mnie podjudza przy znajomych: opowiada nieprawdziwe, niestworzone rzeczy, a jeśli już jest jakieś ziarno prawdy, to przekręcone w ten sposób, że dziesięcokrotnie poważniej brzmią). Ciągle szuka sobie sojuszników żeby mnie zgnoić. Nie ma z nią dialogu, tylko język nienawiści. Im dłużej z nią przebywam tym bardziej mi przychodzi ochota żeby ją porządnie zbić - ale tego nie robię i nie zrobię, bo to jest nieetyczne i sprzeczne z moimi i społecznymi normami. Zachowuje się jak dziwka - jak miałem 12 lat widziałem jak bierze udział w trójkącie z jakimś murzynem i jej koleżanką. Jak byłem mniejszy ciągle do domu kogoś przyprowadzała i robili wiadomo co. Zadaje się z samymi dziwkami bez honoru i moralności - ostatnio widziałem się z moim ojczymem - sam mi przyznał rację, że to są szmaty. Każda z nich mnie nie znosi, bo porozstawiałem je po kątach: siedziały we 4 w kuchni, ja w pokoju - jak zawsze gdy ona była w domu siedziałem na komputerze w słuchawkach żeby nie słyszeć co mówią - bo mnie tylko bolało. Zdjąłem słuchawki "Ty wiesz jaki on jest agresywny? Zobacz, jakiego siniaka mi zrobił" "Ale ch*j, powinnaś była go lać jak był mały, a teraz wyrósł na takiego s****syna" (czasami miała jazdy że do mnie z pasem wyskakiwała zupełnie bez powodu, podejrzewam że one ja namawiały). No i wstałem - mocno wkurzony byłem... M:"o widzisz jaki agresywny, chodźmy bo jeszcze was pobije". Wyszły, a ja w sumie spędziłem resztę nocy płacząc... A rano wstaję, matka zachowuje się jak w filmie, jak to w tych filmach o patologiach wygląda - jakbym ją zbił, że niby taka poszkodowana - jakby jakiś związek na ostatnim włosku - chyba jej się pomyliło, jestem jej synem a nie kochankiem, żeby mi takie gierki robiła - no i po ciszy słyszę "Zadowolony z siebie jesteś?" Ja w tym momencie po prostu nie wiem co powiedzieć... (Co byś zrobił, gdyby przyszedł do ciebie złodziej, okradł ciebie, a potem zaciągnął pod sąd? Tylko że sąd osądziłby ciebie winnym). Siedzę i patrzę wzrokiem, jakbym chciał ją zabić (taką miałem ochotę, są momenty że właśnie to chcę zrobić). "I co, pobijesz mnie? No, zrób to jak tak chcesz, no proszę, bij mnie" W domu tylko zapach alkoholu i spermy. Ale słowem się do niej nie odzywam, bo wiem że to nic nie da i nie ma sensu - ona ma totalnie w dupie co do niej mówię... Co mogę w takiej sytuacji zrobić? "Przestań" - poskutkuje oskarżaniem mnie o wszystkie najgorsze rzeczy, a na koniec usłyszę że trzeba mnie było oddać jak byłem mały i że jej tylko rujnuję życie, "Przepraszam" - poskutkuje tym co wyżej, "Zamknij się" - "Jak ty się do matki odnosisz? Ładnie to ja cie wychowałam" i potem to co wyżej, "Zamknij się" - "Jak ty się do matki odnosisz? Ładnie to ja cię wychowałam" - "A jaka z ciebie matka? Jesteś najgorszą matką jaką mogę sobie wyobrazić" - ostre darcie mordy i oskarżanie mnie i wytykanie wszystkiego i potem że jestem beznadziejny, spokojna i logiczna analiza sytuacji nie wchodzi w grę, bo albo mnie zakrzyczy, albo i tak nic nie dotrze. Poptostu mam ochotę ją zlać, bo to jedyne wyjście żeby uzyskać jakiś efekt.
Zresztą, po tylu latach nie mam zamiaru z nią prowadzić dyskusji, czy poważnej czy niepoważnej. Dopóki mnie nie przeprosi i się nie zmieni to ja nie chcę przebywać w jej towarzystwie.
W podstawówce byłem jednym z najlepszych uczniów w szkole (wcale nie siedziałem godzinami przed książkami, wręcz przeciwnie) same 5, test szóstoklasisty - trzeci z chłopaków w szkole, siódmy z całej szkoły. A w domu co? "Ty zdasz w ogóle nieuku? W ogóle się nie uczysz! Znowu pójdę na zebranie i będę się musiała za ciebie wstydzić" "Co ty sobą reprezentujesz?" "Może cię wypisać z tej szkoły skoro sobie nie radzisz?" "Szkoda pieniędzy na tą twoją "naukę" Będziesz rowy kopał". No i moja podświadomość zadziałała - po co się starać, skoro nie przynosi to żadnego efektu, co za różnica, same jedynki czy same piątki i tak będzie ten sam efekt. No i w gimnazjum bardzo się opuściłem, miałem same 2, ledwie z klasy do klasy... W domu tradycyjna śpiewka że jestem zerem, w szkole że jestem grubasem. Z byciem grubasem to też jest ciekawa sprawa - teraz wyglądam świetnie, ale mając 14 lat ważyłem 88kg (174cm wzrostu) (teraz 70kg). Niedawno widziałem pewien filmik, jak miałem jakieś 4-5 lat. Widać że lekko otyły. Wielka miska zupy - o wiele za duża jak na ten wiek. No i pretensjonalne "Masz to zjeść do końca. Słyszysz? Do końca". Widzę siebie jedzącego, już pod koniec widać, że nie daję rady. I wtedy, no, żeby nie wymyślić, nie pamiętam do końca jakich słów użyła, ale coś w stylu że nie doceniam jej ciężkiej pracy i że to jest nienormalne itp. Przez całe moje życie pakowała we mnie niewyobrażalne ilości jedzenia, przez co byłem gruby jak nikt inny. No i oczywiście nie wiedziałem dlaczego ja jestem taki gruby. Jak się patrzy z boku, to wiadomo dlaczego ludzie są grubi - nadwyżka kaloryczna. Każdy ma sowje zapotrzebowanie, jak trzyma deficyt to chudnie, a jak przekracza, to tyje. No ale ja od urodzenia stawałem się grubszy i grubszy, i logiczne że nie wiedziałem, dlaczego. Rodzice powinni kierunkować dziecko, pokazywać, co jest normalne, a co nie normalne... A ja miałem pokazywane wszystko w nienormalnym świetle, a potem jeszcze rozliczany z tego -,- I ostatnio widziałem na yt filmik, gdzie w zmowie z rodzicami dwaj faceci imitują pożar domu i sprawdzają, jak się dzieci zachowają. No i była tam samotna matka z synem - syn, typowa p*zdeczka. A dlaczego? Bo wychowywała go kobieta. Jestem przeciwny wychowywaniu dzieci przez samotne matki. Z każdą jest tak samo.
Wybaczcie, ale musiałem się wygadać. Generalnie, to pewnie będę to co jakiś czas robił, bo myślę, że to mi może pomóc. Pomóc zwalczyć moje zamknięcie na świat, jak komuś coś powiem... W realu w życiu bym czegoś takiego nikomu nie powiedział. W realu to najpierw muszę sobie dokładnie w głowie poukładać, co chcę powiedzieć i potem to "przeczytać" z myśli... :lol:
Chyba jej powiem co myślę i niech zrobi z tym faktem co zechce (w sensie tej dziwczynie)
Po praw­dzi­we szczęście trze­ba raczej sięgać w głąb niż wzwyż.
ODPOWIEDZ