Patrycjusz pisze: ↑08 sie 2024, 15:09
No właśnie, jest uwypuklone, i to do tego stopnia, że zasada jest prosta: nie cierpisz = nie wierzysz. Inna sprawa jest jeszcze taka, że to cierpienie zaznawane za życia ziemskiego ma być rekompensowane późniejszym, wiecznym stanem łaski. Co jednak, jeśli ten stan nigdy tak naprawdę nie zaistnieje? Nazywa się to zakładem Pascala, który swego czasu "dowiódł", że wiara się "opłaca". Problem w tym, że bardzo łatwo można to obalić i powiedzieć, że jeśli tzw. życie wieczne nie istnieje, to inwestowanie w wiarę podczas życia ziemskiego (według takich założeń - jedynego) jest zwykłą stratą czasu. I nie tylko.
A jak ten pogląd, dotyczący cierpienia, którym rzekomo można się wkupić w boże łaski, ma się do tego, że ofiara Jezusa na krzyżu była doskonała? Trąci herezją. Skala samobiczowania nie przybliża do Boga, bo zbawienie już się dokonało, a warunkiem koniecznym dla człowieka jest po prostu wiara połączona z uczynkami. Jest, co prawda napisane, że <Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój, niech Mnie naśladuje>, ale to jeszcze nie znaczy, że trzeba sobie dokładać zmartwień. W innym miejscu jest napisane: <Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie! W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was.>.
Wiara opłaca się z takiego punktu widzenia, wedle którego jedno skończone życie ma mniejszą wartość, niż wieczność. Jeżeli nie istnieje wieczność, to masz oczywiście rację. Jeżeli istnieje, to się mylisz. Przykładowo; jeżeli istnieje reinkarnacja, to nawet gdy "zmarnujesz" jedno życie, będąc człowiekiem wierzącym, to nic wielkiego się nie stanie. W drugą stronę; jeżeli nie istnieje reinkarnacja, to w przypadku, gdy masz je tylko jedno, a chrześcijaństwo okaże się zgodne z prawdą, to rzeczywiście będziesz mieć problem. Jest też rzecz jasna opcja wiecznej nicości, która nie zwraca uwagi na twoje moralne, bądź niemoralne postępowanie, tylko ścina wszystkich kosą, jak leci, wedle własnego upodobania.
Wbrew pozorom, jest temu bliżej do katolicyzmu, niż by się początkowo wydawało. Tutaj też istnieje swojego rodzaju "karma" - mianowicie w postaci zdarzeń, które mają dziać się, dlatego że "tak chciał Bóg". Nie jest to może tak ładnie symetryczne jak na wschodzie (dobry uczynek - dobra karma; zły uczynek - zła karma), ale wiara w zewnętrzną przyczynę zdarzeń, pozostającą poza czyjąkolwiek kontrolą, jednak istnieje.
Co do nieingerowania, tutaj podobnie - ingerować powinna "siła boska", a nie ludzie, inaczej byłoby to widziane jako pycha sprawczości.
I tutaj też mamy: "marność nad marnościami i wszystko marność", księga Koheleta.
Przyjmując za pewnik boską omnipotencję, nasuwa się wniosek, iż wszystko jest zgodne z wolą Boga. Tu pewnie masz na myśli złe wydarzenia losowe, od tego jest księga Hioba. Argument wypowiedziany przez oskarżyciela brzmiał; <ten tutaj wierzy tylko dlatego, że dobrze mu się powodzi>, plagi zostały zesłane, w celu sprawdzenia, czy rzeczywiście tak jest. Ta historia rzeczywiście stawia Boga w złym świetle. Kto chciałby być zabawką w rękach potężniejszych od siebie sił? Za to księga Koheleta powinna się spodobać ateistom, bo wskazuje na marność wszelkich wysiłków, może z pominięciem tego, iż autor finalnie dochodzi do wniosku, że wiara ma jednak większą wartość, w porównaniu z przemijającym światem wokół.
Akurat w dziedzinach humanistycznych i społecznych te idee znajdują nie byle jakie zastosowanie. Wyrażenie "długa szyja" faktycznie jest subiektywne, bo można też mówić o różnych długościach szyi u ludzi, a niczym nie będą dorastały do tych żyrafich. Jednak jeśli przyjdzie ktoś z linijką i powie:
szyja(żyrafa) = 3 m
szyja(człowiek) = 0,2 m
szyja(żyrafa) >>> szyja(człowiek)
To już brzmi to bardziej obiektywnie.
Przykład z żyrafą nie jest jeszcze najgorszy, kiedy człowiek uświadamia sobie fakt, iż w XXI wieku są ludzie, którzy zastanawiają się co to jest kobieta? A jest to rzekomo poważna dyskusja społeczno-polityczna, która toczy się w rozwiniętych krajach pierwszego świata. Już pomijam fakt, że facet identyfikujący się jako płeć żeńska, ma prawo sobie wystartować w zawodach sportowych, zdobyć najwyższy medal, i jest to ok, żadna kobieta nie zostanie pokrzywdzona, dlatego, że ma mniej siły.
Nie trzeba nic proponować. Mówi się, że to taka straszna pustka, że natura nie znosi próżni, a jej tu przecież nawet nie ma. Mamy narrację antropocentryczną, która nie ma związku z religią (a przynajmniej bazowo, bo może się do niej rozrosnąć), mamy kodeksy prawa (w tym bardzo dużo wspólnych dla wszystkich kultur i narodowości), są właśnie wspomniane kultury i narody (narracje patriotyczne), wyższe idee, takie jak nauka lub sztuka. Jest tego bardzo dużo i naprawdę jest się na czym zaczepić, znaleźć jakiś grupowy, wspólny język.
Utopijne. W którym kierunku pójdzie narracja antropocentryczna, gdy zniknie religia? Z obserwacji wynika, że człowiek zaczyna wówczas czcić własne libido. Chęć samopoświęcenia w imię wyższych idei, takich, jak choćby wychowywanie dziecka, przegrywa z egoizmem, każdy chce być wolny i niezależny. Taki hedonizm. To widać na zachodzie. Materializm staje się głównym wyznacznikiem sukcesu lub porażki. Tutaj teoria ewolucji, darwinizm, działający zgodnie z zasadą, że przetrwają najsilniejsi. Sztuka być może byłaby w stanie do pewnego stopnia zastąpić idee religijne, lecz nie sądzę, by nauka była do tego zdolna. Głównie dlatego, że nauka nie odpowiada na pytanie: Dlaczego? Tylko: Jak coś działa? A ludzie potrzebują znać odpowiedź przede wszystkim na pierwsze z tych pytań.
Nie jest to możliwe, dlatego że wtedy nie istniałby żaden umocniony system polityczny i wynikające z niego prawo, a tak nie jest. Tego systemu i prawa nie napędza religia, a tradycja i obyczaje. Jakoś nie wydaje mi się, że nagle zapanowałaby całkowita anarchia i nie obowiązywałyby żadne zasady postępowania, gdyby nie religia. Znam i znałem wielu ateistów i nie byli anarchistami. W ruchu Nowego Ateizmu (Dawkins, Dennet) również nie zawiera się żaden postulat porzucenia jakichkolwiek zasad moralnych i anarchii.
Moim zdaniem, dopóki żyje się nam względnie dobrze, mamy zapewnione bezpieczeństwo i pokarm, to prawo nie powinno zaniknąć. Tylko, że kwestia jest taka, iż człowiek z natury jest istotą ułomną moralnie, gdzie może, tam kombinuje, dopóki ktoś go nie przyłapie, jak w moim przykładzie z policją. Do wiary, oprócz tych, których te idee jakoś wewnętrzenie przekonują od samego początku, najczęściej kierują się ludzie, którzy mają już coś na sumieniu; np. przemyt narkotyków. Taką jednostkę, o ile ma jeszcze sumienie, to gryzie. Ktoś mógłby sobie to sam wybaczyć, lecz, czy nie miałby wówczas wrażenia, że oszukuje samego siebie? Ateizm po prostu nie daje wystarczającego psychologicznego efektu, ponieważ zakłada, że finalnie występuje absolutna nicość. Tutaj pojawia się filozoficzne pytanie; po co próbować być lepszym, skoro pozostaje to bez znaczenia? To właśnie ta wspomniana przez Ciebie wcześniej próżnia. Ja zauważam powolną degradację systemów etycznych i moralnych na zachodzie, wynikających z rewolucji seksualnej. Czy np. uczciwość jest opłacalna, z punktu widzenia teorii ewolucji? Czy bardziej opłacalny będzie spryt? Jaka jest skala skorumpowania sądów i instytucji państwowych, w świecie, w którym rządzi ktoś, kto może przekupić niemal każdego?
Wygodne życie > zasady moralne. Wniosek: zasady moralne, przy takim założeniu ulegają powolnej erozji. A kto byłby gotowy umierać za moralność w świecie Dawkinsa? Nikt. Weźmy tytuł "The Selfish Gene"; self-explanatory. A przypuśćmy, że takie wygodne życie się skończy, do jakich zachowań byliby wtedy zdolni ludzie? Czy natura ludzka aż tak bardzo się zmieniła w ciągu minionych stu lat? Dawkins niedawno strzelił sobie w stopę, powiedział, że nawet gdyby zobaczył Jezusa na własne oczy, to i tak uznałby to za halucynację. Poziom niewiary i przekonania o własnej racji, posunięty do absolutnej negacji własnych zmysłów. Szerze mówiąc, wolę posłuchać innych ateistów, bo ten gość nie wzbudza mojej sympatii. Prędzej byłoby mi po drodze z potworem
Cthulhu Lovecrafta, który też ma swoich wyznawców.
@patha
Tu chciałbym zauważyć, że wg. doktryny katolickiej nie usuwanie ciąży jest grzechem. Nie ma dogmatu "anty-aborcyjnego". Grzechem jest zabijanie człowieka.Jak zresztą w niektórych innych religiach. A ponieważ życie zaczyna się od poczęcia, to usuwanie ciąży jest zabiciem człowieka.
Płód w trzecim tygodniu ciąży wygląda zupełnie jak człowiek, więc logicznie byłoby uznać je za dziecko, skoro wszystkie jego organy są wystarczająco dobrze wykształcone. Jaki jest np. argument kobiet, które są zdrowe i pragną usunąc zdrowe dziecko? Nie ma to moim zdaniem żadnego uzasadnienia.