Śniło mi się jakiś czas temu, że chodziłem po takim względnie starym osiedlu z lat 70/80 z czarnym .44 Magnum o długiej lufie. Czułem cały czas, że byłem w ciele Clinta Eastwood'a. Później w magicznie senny sposób znalazłem się w jednym z bloków na tym osiedlu. Chodziłem od drzwi do drzwi i mówiłem, że przywiozłem pizzę, a tak naprawdę szukałem "złego gościa". Następnie schodząc po schodach, piętro niżej zauważałem dwóch mężczyzn ubranych jak komandosi, na czarno. Pomyślałem, że to co ci źli i zacząłem do nich strzelać z MP5, które znikąd znalazło się w moich rękach. Oczywiście, jak to bywa w wielu filmach akcji, żaden z nich nie oberwał, pomimo iż miałem ich na talerzu. Zacząłem uciekać na górę, aż w końcu dotarłem na ostatnie piętro. Tam dorwał mnie szef ekipy wraz z paroma przydupasami. Nie pamiętam o co mu chodziło, ale wszystko skończyło się na tym, że rzucił pode mnie granat. Szybko położyłem się na ziemi i zasłoniłem głowę, żeby jakoś się uchronić przed eksplozją

Wybuch był tak silny, że rozwalił podłogę i ścianę, co dało świetny widok na osiedle

Niestety, ja skończyłem z kawałkiem odrąbanej głowy. Po utracie części mózgu czułem się, jakbym doznał upośledzenia umysłowego. Dodatkowo widziałem z perspektywy trzeciej osoby swoje obrażenia i to jak się wiłem z bólu... Na sam koniec przyszedł mój kumpel/partner/współpracownik i pomógł mi wydostać się z tego budynku. Co z tego, że nie miałem połowy głowy
