Gdy byłem młody rodzice i dziadkowie wywierali duży nacisk na dzieci i wnuki, by jak najszybciej łączyły się w pary.
Ja tego nigdy nie odczułem, bo pierwszą narzeczoną miałem już w przedszkolu.
Natomiast moja bardzo silnie introwertyczna ciocia, z którą mieszkałem, nie chciała żadnego chłopka. Owszem starali się o nią, nawet do nas przychodzili fajni kandydaci, ale nie byli muzykami, a dla niej to był warunek konieczny wtedy.
Babcia ciągle jej robiła awantury o to że jest sama i wysyłała ją do lekarza.
Mieszkała z nami jeszcze jedna krewna w wieku cioci, która głównie randkowaniem się zajmowała w czasie wolnym, tak jak setki tysięcy innych dziewcząt w jej wieku.
Ta nieszczęsna ciocia była chyba jedyną, która dopiero na pierwszym roku studiów miała pierwszego chłopaka, muzyka rzecz jasna.
Z tego co wiem teraz już takiej presji nie ma. Młodzi łączą się w pary znacznie później niż dawniej.
Często dopiero po 30tce i to w celu stworzenia trwałego związku lub małżeństwa. Taka sytuacja rzecz jasna sprzyja zachowaniom introwertycznym przez całą młodość. Wiadomo wejście w związek udany czy nie zmusza człowieka do wyjścia z własnej głowy i serca i zainteresowanie się kimś innym jeśli się tego nie zrobi w młodości to utrwala się pewien wzorzec samowystarczalności relacyjnej i trudno go już zmienić.
Kiedyś rodzice wręcz zmuszali młodych do zbierania kolejnych doświadczeń w relacjach romantycznych, by przejrzeć się w lustrze drugiego człowieka. Dowiedzieć się jakie ma się wymagania, potrzeby, czego się oczekuje, a czego nie jest się w stanie znieść i czy w ogóle nadajemy się do takiej relacji.
Są tacy co się nie nadają im wcześniej się o tym dowiedzą tym lepiej dla nich.
Lepiej uczyć się na błędach w młodości niż w dorosłym wieku. Znacznie mniej kosztują.