Widzę, że praktycznie wszystkie osoby będące mocno zainteresowane kulturą Dalekiego Wschodu łączą te same pragnienia - podróż w tamtejsze strony oraz próba opanowania któregoś z języków. Nic dziwnego jednak, jak ktoś już faktycznie wpadnie w te animce, azjatyckie kinematografie, muzykę, zacznie zagłębiać się w historię, kulturę i całą resztę, to aż chciałoby się znaleźć w którymś z tych dalekowschodnich krajów nie tyle co duchem, ale też ciałem.
Sama się bardzo interesuję Azją Wschodnią. Od lat najmłodszych miałam jakąś słabość do Azji. Najbardziej lubiłam oglądać filmy, w których występowali skośnoocy aktorzy, a moją ulubioną bajką z dzieciństwa jest akurat "Mulan". Czysty przypadek.
Języków uczyć się próbowałam, a poprzez użycie liczby mnogiej mam na myśli japoński, chiński i koreański. Japońskiego ambitnie próbowałam się uczyć sama, ale podobnie jak koleżanka
wydra brakowało mi tej determinacji jednak. A w tamtych czasach o wiele trudniej było o naukę japońskiego w jakiejś szkole językowej czy podobnym tego typu miejscu (teraz to jakieś empiki - nie empiki mają w ofercie takie egzotyczne języki). A przynajmniej u mnie w mieście. Dlatego też mama kupiła mi pewnego dnia podręcznik (pamiętam, to było z okazji Dnia Dziecka!) i próbowałam go studiować, jakieś notatki nawet robiłam, ale do dziś moja znajomość japońskiego opiera się na tym co się usłyszało w jakimś anime, filmie czy nawet piosence.
Koreańskiego uczyłam się z kolegą, który miał certyfikaty i, faktycznie, nieźle śmigał tym koreańskim. Ale potem brakło jakoś czasu i koreański też w kąt rzuciłam. Poziom umiejętności posługiwania się tym językiem jest więc u mnie trochę mniejszy niż po japońsku.
Chińskiego z kolei uczyłam się rok, w tzw. Instytucie Konfucjusza. Z tego chyba naumiałam się najwięcej z prostych powodów - bo był podręcznik, były ćwiczenia, była systematyczna nauka i nauczycielka - motywatorka. Ale potem zmieniła się nauczycielka, która była aż nazbyt wymagająca i moja motywacja poszła się...paść. Tym sposobem wszystkiego "liznęłam" tak po trochu, aczkolwiek wczoraj mnie na nowo naszła ochota nauki japońskiego. Kto wie, może tym razem dokładniej przestudiuję ten podręcznik.
highwind pisze: w dzień, a potem jak już umiałem rysować tę tabelkę, to rysowałem ją gdzie popadnie, w każdym zeszycie na każdych zajęciach (jeśli trafiam na swoje notatki ze studiów z okresu nauki japońskiego, to nie ma bata żeby nie było tam hiragany lub katakany
) i wyrabiałem sobie nawyk wynajdywania liter w tej tabelce.
Też tak robiłam! Dobry patent, żeby nie zapomnieć - kreślić sobie gdzie popadnie. Z tym że trzeba faktycznie kreślić, bo ja osobiście od jakichś trzech lat w hiraganie nic już nigdzie nie zapisywałam i na nowo bym się tego nauczyć musiała. Zapomniałam wszystkiego. Tutaj hangul, czyli koreański alfabet, jest dla mnie łatwiejszy. Może też dlatego że te koreańskie "daszki" odpowiadają literkom, stąd łatwiej to zapamiętać.
wydra pisze:Osobiście, mam coraz większą ochotę nauczyć się języka japońskiego, ale w Lublinie dosłownie nikt go nie uczy, nikt, żadna szkoła, nic, zero ;( A na samodzielną naukę determinacji mi brak, szczególnie, że mi najbardziej zależy jednak na komunikacji werbalnej, a do tego potrzebuję, aby ktoś trzymał piecze nad moją wymową.
Jesteś pewna? Tj. wierzę, że szukałaś i sprawdzałaś, ale aż sama z ciekawości kliknęłam sobie dziś w google i jakąś szkołę, która ma swoją siedzibę w Lublinie znalazłam (a konkretnie
TĄ). Być może już nie istnieje, nie wiem. Zawsze pozostaje znalezienie jakiegoś native speakera przez Internet i "wykorzystanie" jego jako motywatora. Albo uczyć się z kimś