Krótko, bo nie mam czasu.
Introman24 pisze: ↑29 wrz 2019, 12:13
Dyskusja poszła trochę w złą stronę. Pomysł pani Holland nie ma szans na realizację, przynajmniej na razie. I nie chodziło mi o rozważanie tego pomysłu, bo to absurd nawet dla środowiska "Wyborczej". Chodziło mi raczej o pokazanie tego, jak feministki postrzegają mężczyzn, a ściślej mówiąc - zwyczajnie nimi gardzą, uważają za gorszych a nawet niebezpiecznych
Acha, czyli feministki podziwiają mężczyzn (szanują, lubią, potrzebują)? Bo jak sam napisałeś stosunek negatywny jest oczywistym absurdem.
Marnujemy tutaj czas rozważając coś co było tylko i wyłącznie twoim baitem.
Teoria ruchów politycznych. Uwaga! Niech się każdy dobrze zastanowi, jeśli nie pani Holland to kto swoim głosem reprezentuje ruch feministyczny w obecnym dyskursie politycznym? Joanna Mucha, Eliza Michalik, Magdalena Środa, Sylwia Spurek? Ktoś inny? Kto? A może nikt? Każdy kobiecy głos się liczy? Pluralizm jest atrakcyjny, ale chyba każdy zna odpowiedź na pytanie: do czyjego portu dopłynie statek który ma stu kapitanów?
Drogie siostry, robicie to na własne życzenie. Najpierw przekaz pełen absurdu i zidiocenia a potem pretensje, że nikt się z wami nie liczy.
Taki drobny apel na nadchodzące wybory. Pójdźcie i wybierzcie mądrze.
Introman24 pisze: ↑29 wrz 2019, 12:13
Ale dodam, że powyższe poglądy występują we współczesnej kulturze zachodniej nie tylko u feministek, lecz również u osób nie związanych z polityką a nawet deklarujących się jako prawicowcy. Jasne, że nie wszystkim marzy się dyktatura kobiet a nawet byliby przeciwni temu pomysłowi, ale w praktyce pielęgnują ten stereotyp i mniej lub bardziej świadomie uważają kobiety za lepsze.
To nie kwestia poglądów politycznych, lewicowych czy prawicowych, tylko odwagi cywilnej. Grasz z kimś w pokera i ten ktoś co chwilę mówi: och, ale mam dobre karty; och, ale cię oskubie do ostatniego grosza; och, ale jestem dobrym graczem. Dobrze wiesz, że nie będziesz podbijał stawki w nieskończoność. Poczekasz na odpowiedni moment i powiesz: sprawdzam.
Pomysł odebrania mężczyznom praw wyborczych na określony przedział czasu jest kuszący. Kuszący ale nierealny.
Zostawmy to w spokoju.
Realnym rozwiązaniem są parytety. Krótka ściągawka: projekt ustawy (autorstwa Kongresu Kobiet) trafia do sejmu gdzieś w 2010, założenia projektu to podzielenie list osób kandydujących do sejmu i senatu 50/50 wg płci: 50% mężczyźni, 50% kobiety. Kwota zostaje obniżona do 35%: 35% mężczyźni, 35% kobiety, 30% według uznania. Takie rozwiązanie funkcjonuje nie tylko w Polsce ale również w innych krajach Europy i poza Europą w Ameryce Południowej. Ba! Ciekawym przykładem jest Meksyk który na początku ustawił parytet na 30%, po czym po kilku latach podniósł na 50%.
Kolejnym realnym rozwiązaniem (ale będącym stopień wyżej od parytetów) są tzw. miejsca zarezerwowane. To funkcjonuje głównie w Azji i Afryce. Kobietom gwarantuje się % pewnych miejsc w niższej izbie parlamentu (średnia: 25%).
Rozwiązania w gruncie rzeczy antydemokratyczne. Mocna regulacja niezależnej woli ludu oraz inwazyjne wejście w to jak mają byś skonstruowane partie polityczne i zgłaszane przez nie listy wyborcze.
Post z dwoma plusami. Gender gap jest dla was istotnym problemem.
Przygotuje odpowiedź w wolnym czasie.