Relacja z babcią- przesadzam?
: 15 lut 2023, 15:44
Bardzo bym chciała żeby ktoś spojrzał z boku na mój problem. Dotyczy to relacji z babcią.
Moja babcia ma trudny charakter: uważa, że zawsze ma rację, lubi robić wokół siebie zamieszanie i angażować do tego innych, a jak coś jest nie po jej myśli, to się obraża- oczywiście nigdy nikogo za nic nie przeprosiła nawet, jeśli racji nie miała Niestety przez lata nauczyłam ją, że jestem na każde skinienie i momentami doszło do absurdów typu cytryna do herbaty na już (choć na palcach jednej ręki wyliczyć mogę kiedy taką pije) albo program telewizyjny w niedzielę jej potrzebny, bo ten, co ma nie taki...
Jakimś cudem, stopniowo nauczyłam się być asertywna i nie rzucać wszystkiego byleby spełnić jakąś zachciankę, przestałam się przejmować humorami, a i babcia mniej się obraża, bo widzi, że nic sobie z tego nie robię. Oczywiście regularnie ją odwiedzam, dzwonię, mamy więc bieżący kontakt, pomagam jak mogę, tyle że na własnych zasadach i myślę, że obie strony są zadowolone. Tu zaznaczę, że babcia mieszka z moją mamą i ma jeszcze dwóch synów. Mama robi bieżące zakupy, pomaga na co dzień, synowie mniej się angażują.
Jak pisałam, babcia lubi wyolbrzymiać- był remont u niej, to już tydzień przed oczekiwała, że wyniesiemy meble na przedpokój albo babcia nie mogła sama schować czegoś za regał, to już uznała, że to wina szafki stojącej na przeciwległej ścianie i trzeba się jej pozbyć natychmiast. Mimo tych wszystkich absurdów starałam się zawsze pomóc czy chociaż przemówić do rozsądku podczas gdy synowie zwykle zwalają zadanie jeden na drugiego albo bagatelizują i odkładają w czasie licząc, że babcia zapomni.
Ostatnio babcia wymyśliła, że zachorował jej kot ("choruje" już kolejny rok, to babci wymysł, bo mama mówi, że nic z kotem się nie dzieje), obiecałam, że zapytam u weterynarza czy z takimi objawami trzeba przyjść- wyszło, że nie.
W tym tygodniu babcia zadzwoniła do mnie z pretensjami, że miałam iść z kotem do weterynarza i tak od słowa do słowa pokłóciłyśmy się. Poszło o to, że powiedziałam, że pójdę w... (podałam termin) i tu temat byłby zamknięty gdyby nie tekst babci, że mam wszystko co z nią związane gdzieś i jak to dobrze, że ma synów. Nigdy mi czegoś takiego nie powiedziała, zawsze to na synach wieszała psy, więc mocno mnie to zaskoczyło i uraziło, bo kto jak kto, ale codziennie do niej dzwonię, raz w tygodniu odwiedzam i robię drobne porządki, podczas gdy synowie dzwonią raz na dwa tygodnie, a już w ogóle nie do pomyślenia, żeby któryś babci chociaż firanki powiesił czy cokolwiek w domu zrobił. Powiedziałam, żeby się zastanowiła nad swoim zachowaniem i czy faktycznie mam wszystko gdzieś skoro dzwonię codziennie, przychodzę do niej . Oczywiście wiem, że pewnie nie jest jej przykro i na pewno nie żałuje swoich słów. Od dwóch dni się nie odzywam, nie oczekuję przeprosin, po prostu nie mam ochoty do niej dzwonić. Początkowo wydawało mi się, że to dobry pomysł odpocząć psychicznie od babci, ochłonąć i że może dam jej do myślenia, że nie może mówić co jej się podoba bez zastanowienia czy to w porządku, ale im dłużej to trwa, tym coraz mniej widzę w tym sens. Wiem, że prędzej czy później będę musiała się do niej odezwać, bo przecież nie mogę ot tak uciąć kontaktu i to jeszcze z takiego powodu. Mąż jest zdania, że jak najbardziej mogę i powinnam dla własnego zdrowia psychicznego i choć z jednej strony brzmi to rozsądnie i kusząco, to z drugiej szkoda mi jej jako człowieka i moje zachowanie wydaje mi się dziecinne. Sama już nie wiem co o tym myśleć. Z jednej strony czuję ogromny żal, z drugiej może przesadzam? Ludzie robią sobie, mówią dużo gorsze rzeczy przecież.
Moja babcia ma trudny charakter: uważa, że zawsze ma rację, lubi robić wokół siebie zamieszanie i angażować do tego innych, a jak coś jest nie po jej myśli, to się obraża- oczywiście nigdy nikogo za nic nie przeprosiła nawet, jeśli racji nie miała Niestety przez lata nauczyłam ją, że jestem na każde skinienie i momentami doszło do absurdów typu cytryna do herbaty na już (choć na palcach jednej ręki wyliczyć mogę kiedy taką pije) albo program telewizyjny w niedzielę jej potrzebny, bo ten, co ma nie taki...
Jakimś cudem, stopniowo nauczyłam się być asertywna i nie rzucać wszystkiego byleby spełnić jakąś zachciankę, przestałam się przejmować humorami, a i babcia mniej się obraża, bo widzi, że nic sobie z tego nie robię. Oczywiście regularnie ją odwiedzam, dzwonię, mamy więc bieżący kontakt, pomagam jak mogę, tyle że na własnych zasadach i myślę, że obie strony są zadowolone. Tu zaznaczę, że babcia mieszka z moją mamą i ma jeszcze dwóch synów. Mama robi bieżące zakupy, pomaga na co dzień, synowie mniej się angażują.
Jak pisałam, babcia lubi wyolbrzymiać- był remont u niej, to już tydzień przed oczekiwała, że wyniesiemy meble na przedpokój albo babcia nie mogła sama schować czegoś za regał, to już uznała, że to wina szafki stojącej na przeciwległej ścianie i trzeba się jej pozbyć natychmiast. Mimo tych wszystkich absurdów starałam się zawsze pomóc czy chociaż przemówić do rozsądku podczas gdy synowie zwykle zwalają zadanie jeden na drugiego albo bagatelizują i odkładają w czasie licząc, że babcia zapomni.
Ostatnio babcia wymyśliła, że zachorował jej kot ("choruje" już kolejny rok, to babci wymysł, bo mama mówi, że nic z kotem się nie dzieje), obiecałam, że zapytam u weterynarza czy z takimi objawami trzeba przyjść- wyszło, że nie.
W tym tygodniu babcia zadzwoniła do mnie z pretensjami, że miałam iść z kotem do weterynarza i tak od słowa do słowa pokłóciłyśmy się. Poszło o to, że powiedziałam, że pójdę w... (podałam termin) i tu temat byłby zamknięty gdyby nie tekst babci, że mam wszystko co z nią związane gdzieś i jak to dobrze, że ma synów. Nigdy mi czegoś takiego nie powiedziała, zawsze to na synach wieszała psy, więc mocno mnie to zaskoczyło i uraziło, bo kto jak kto, ale codziennie do niej dzwonię, raz w tygodniu odwiedzam i robię drobne porządki, podczas gdy synowie dzwonią raz na dwa tygodnie, a już w ogóle nie do pomyślenia, żeby któryś babci chociaż firanki powiesił czy cokolwiek w domu zrobił. Powiedziałam, żeby się zastanowiła nad swoim zachowaniem i czy faktycznie mam wszystko gdzieś skoro dzwonię codziennie, przychodzę do niej . Oczywiście wiem, że pewnie nie jest jej przykro i na pewno nie żałuje swoich słów. Od dwóch dni się nie odzywam, nie oczekuję przeprosin, po prostu nie mam ochoty do niej dzwonić. Początkowo wydawało mi się, że to dobry pomysł odpocząć psychicznie od babci, ochłonąć i że może dam jej do myślenia, że nie może mówić co jej się podoba bez zastanowienia czy to w porządku, ale im dłużej to trwa, tym coraz mniej widzę w tym sens. Wiem, że prędzej czy później będę musiała się do niej odezwać, bo przecież nie mogę ot tak uciąć kontaktu i to jeszcze z takiego powodu. Mąż jest zdania, że jak najbardziej mogę i powinnam dla własnego zdrowia psychicznego i choć z jednej strony brzmi to rozsądnie i kusząco, to z drugiej szkoda mi jej jako człowieka i moje zachowanie wydaje mi się dziecinne. Sama już nie wiem co o tym myśleć. Z jednej strony czuję ogromny żal, z drugiej może przesadzam? Ludzie robią sobie, mówią dużo gorsze rzeczy przecież.