Ja byłem jedną z tych osób które koniecznie chciały pójść na studniówkę z osobą towarzyszącą. Nie uważam tego za rzecz pozbawioną sensu. To była lekka presja, owszem, ale nie tak jak tu się przedstawia, społeczna, tylko biologiczna. Miałem 18 lat. Bardzo chciałem mieć dziewczynę, kogoś swojego, spędzać czas tylko w dwójkę, rozmawiać i żartować, a przy okazji studniówki trochę nacieszyć oko, bo studniówka to przecież ładna sukienka, fryzurka i kredka pod oko, buciki na szpilce, a mi się podobają takie klimaty*.
Teraz dopiero, po upływie 10 lat od omawianego wydarzenia, mogę mówić o pojawiającym się braku presji. Tylko że to też nie jest dobre. Nie ma presji, pojawia się obojętność... i trochę żal że w tym młodym życiu były raczej kosze a nie uśmiechy dziewcząt.
Poniższe zdanie dobrze oddaje to co czułem, tylko z perspektywy chłopaka a nie dziewczyny.
Ally pisze: ↑18 lut 2018, 21:56
Nie powiem, że nie patrzyłam tęskno na chłopców proszących koleżanki do tańca, bo bym skłamała. To bolało zwyczajnie.
Zbiegiem przypadku poznałem Agnieszkę. Chodziliśmy razem na korki z biologii. Ona, bo chciała dobrze zdać maturę rozszerzoną i iść na medycynę, a ja, bo miałem pałę na koniec roku i mogłem kiblować. Oboje nie mieliśmy z kim iść na studniówkę i zostaliśmy sobie przedstawieni. Z naszej korepetytorki to w ogóle była niezła sztuka. Emerytowana nauczycielka. Dwa razy nie trzeba jej było powtarzać. Usłyszała że oboje nie mamy partnera/ki to na następne spotkanie zamknęła nas samych w pokoju na dwadzieścia minut i... hokus pokus niech się dzieją feromony! Spotkaliśmy się potem jeszcze kilka razy ale to były inne bajki, ona: Staszic, Batory, Czacki (top licea w W-wa), a ja przydworcowa buda. Powiedzieliśmy sobie nawzajem że poznaliśmy kogoś na sylwestrze i to z tą osobą pójdziemy (z mojej strony to było kłamstwo). W styczniu poważnie się zastanawiałem czy iść, czy nie. Bo jak sobie wszystko rozpisałem, to wcale nie było takiego większego sensu iść na tą imprezę. Z resztą, wiele osób z mojej klasy nie przyszło. Zdecydowałem się jednak iść. Na początku roku poprosiłem moją dobrą koleżankę, w której z resztą się kochałem w pierwszej i drugiej klasie, czy zatańczy ze mną poloneza (u nas poloneza tańczyli tylko uczniowie i nauczyciele, nie wolno było z osobą towarzyszącą), zgodziła się. Przez cały rok odbywały się próby na sali gimnastycznej. W końcu nadszedł ten dzień. Poloneza nie zatańczyłem. Partnerka takiego jednego chłopaka z innej klasy się poważnie rozchorowała (szpital), i moja partnerka napisała mi sms że zatańczy z nim. Oni oboje byli z jednej miejscowości i znali się jeszcze z gimnazjum ale nie pamiętam żeby w liceum na przerwach rozmawiali razem. Tak też klapa. Snułem się potem po tej całej studniówce bez celu. Powiedziałem wcześniej: przydworcowa buda. Dosłownie. Każdy dojeżdżał z innego rejonu Mazowsza. A po lekcjach, albo na 5 minut przed ostatnim dzwonkiem, szybko na pociąg bo następny za dwie godziny. Masakra! Zgranie klasy po trzech latach było żadne. Na studniówce każdy był z partnerką czy partnerem od siebie ze wsi, część z kuzynami i innymi pociotkami, a duża część nie przyszła w ogóle (z 10 osób nawet). Zatańczyłem z ulubioną nauczycielką, zatańczyłem z koleżanką z klasy D, i zmyłem się, wracałem pierwszym nocnym autobusem chwilę po północy.
Nasz wychowawca (anglista) spił się pierwszy. Godzina 19 a on czerwony jak burak.
A za to u mojego brata!
Mój brat miał w liceum tak zgraną klasę że po lekcjach odbierali ich rodzice. Serio. Koń 18 lat i moja mama go odbierała. To był Zamoyski, liceum na ulicy odchodzącej od Nowego Światu, tuż przy zejściu schodami nad rzekę przy moście Poniatowskim. Koniec lekcji dla nich oznaczał szlajanie się po tych wszystkich kawiarenkach i pubach, albo siedzenie z piwkiem nad Wisłą. Podobno 3/4 klasy ze średniej na semestr 4.0 zjechało na: powtarza pierwszą klasę. Oni mieli ekstra studniówkę. To były wczesne lata 1990, chyba dokładnie 1995 albo 1996. Czasy przed tymi wszystkimi limuzynami, fotografami, salami balowymi. Przede wszystkim: studniówka tylko dla uczniów i nauczycieli, bez osób spoza szkoły, na sali gimnastycznej, uczniowie odpowiadają za catering, muzykę i dekoracje. To było fajne, myślę że na takiej imprezie bawiłbym się 100x lepiej.
Kilka lat po mojej studniówce w mediach wypłynęła afera o internetowe ogłoszenia osób które poszukują pary na studniówkę. Samo szukanie pary może i nie jest niczym złym, ale treść niektórych ogłoszeń czasem nie mieściła się dziennikarzynom w głowach: "za drobną pomoc finansową popartnerkuje na studniówce, za dodatkową opłatą całowanie lub hotel". Skandal, za dnia grzeczne studentki dzienne a w styczniu, niczym człowiek pod wpływem pełni księżyca zmienia się w wilkołaka, tak młode damy zmieniają się... w dziewczynki do towarzystwa.
Sytuacja finansowa maturzystów musi być w takim razie bardzo dobra skoro powstają takie wyspecjalizowane usługi, pokrzepiające. A mówiąc serio, będę miał wesele w 2019, byłem na studniówce sam, byłem raz na weselu sam, a to wbrew pozorom bardzo podobne imprezy. Nigdy nie miałem szczęścia do kobiet. Nie mówię o pełnym serwisie, raczej nie miałbym ochoty, ale wreszcie pewna partnerka do tańca za kasę, kuszące.
Podsumowując: w moim przypadku studniówka to nie jest coś co po 10 latach się wspomina. Nie ważne czy negatywnie czy pozytywnie. Można nie pójść, tak jak 30% mojej klasy, a można pójść i po chwili się zmyć, tak jak ja. Ekstra jak masz zgraną klasę, ale w większości przypadków życie jest dużo bardziej prozaiczne i studniówka jest trochę jak... wycieczka szkolna.
edytka
*fun fakt z życia maszyny latającej.
Tylko nie mówcie stjuardessą! Bo będę miał ciche dni...
Czasem wpisuje w YT studniówka 2018 i lubię popatrzeć jak sobie wszyscy ładnie tańczą