Zedytowałem odrobinę tego posta. Nic nie wycinałem, a poprawiałem tu i ówdzie formę. Niemniej to post podyktowany głównie emocjami. Coś czego powinienem się wystrzegać. Za dużo w nim "powinno być tak, jak mówię". Forma wypowiedzi, którą próbuję w sobie temperować. Nie mam na myśli nikogo urażać. Ani razu przez myśli mi to nie przeszło. To tylko słowa, choć podbite uczuciem.
Naprawdę nie musimy się cieszyć... Jakby nie było kraj nad Wisłą przestawał istnieć wielokrotnie i zazwyczaj czyjaś łaska odwracała ten stan rzeczy. Mamy być zadowoleni, bo ten silniejszy kopnął dla odmiany kogoś innego? Gdzie tu wyciąganie wniosków... Gdzie godność! Nie potrafimy nawet umrzeć porządnie... Jak człowiek.
Bezpieczeństwo jest, kiedy jest. To tak jak z pożarem w domu. Póki go nie ma, nie ma się czym martwić. Ale zapobiegliwa osoba dba o instalacje. Dba o poprawnie działającą gaśnicę. Może nie jest gotowa rzucić się w płomienie od razu, lecz może stanąć naprzeciw wyzwaniu. Tymczasem tuż za granicą mamy sąsiada, który w jedną dobę może zasypać kraj rakietami, w tydzień rozdeptać piechotą I guzik na to poradzimy. Liczymy na innych. Głównie na nacje, które już nas sprzedawały w przeszłości, w imię własnych gwarancji. To są wszystko fakty historyczne, które Polska ignoruje.
Znów mamy się cieszyć z własnego braku rozsądku? Z nieprzygotowania? Tak, powinniśmy się dobrze ubawić. Śmiać do rozpuku z własnej głupoty. Zrozumieć ją i nabrać świeżego powietrza w płuca. Śmiech to zdrowie.
W '93 Rosja wycofała część wojsk z terytorium RP. Zostawiła elitę polityczną, która prześladuje nas do dzisiaj. Śmiejmy się z siebie, bo w ogóle się nie zmieniamy na lepsze. Technicznie jest inaczej, ale duch nie ten. Gwoli detali, mówiąc, że się nie zmieniamy, mam na myśli ustrój. On się nie sprawdza. Nie mówię, że trzeba nam wrócić do korzeni, ale być innowacyjnymi i przestać chodzić w cieniu innych.
Mówisz o mniejszym ryzyku. Uch... Jesteś niepoprawnym optymistą
. Swoje przeświadczenie stawiasz na kawałku lodu, a ten może łatwo się stopić i ukazać w pełni coś, co było widoczne od początku, choć niewyraźnie. To, że Lechistan nie został zaatakowany, nie znaczy, że nie może być. Fanatyzm chociażby. W oczach takowych, atak na polskie ziemie po prostu nie przyniósłby korzyści. Pamiętasz jeszcze porwanie polskiej ciężarówki i jarmark świąteczny? Widzisz, oni nie mają problemu z zabiciem polaka. Ale co miałoby im dać zabicie większej ilości? Na bliskim wschodzie prędzej znajdziesz jakiś sentyment wobec naszych, niż hejt. Może dlatego, że nie wpieprzamy się tam z butami i nie próbujemy im mówić jak żyć i z kim. To domena Federacji, Stanów i Brukseli - a my ze wszystkimi wymienionymi mamy na pieńku w mniejszy, lub większy sposób.
Odnośnie. Gdyby nie przynależność do NATO, nie byłoby w ogóle polskich peacekeeperów. Pamiętasz jeszcze błękitne hełmy w Kosowie? Ja owszem. A wcześniej? Z inicjatywy UW? Nasi rodzice pamiętają. Istnieją pewne podobieństwa pomiędzy wojną w Jugosławii, a chociażby tłumieniem zmian Czechosłowacji. Np. nasz udział, który w obu przypadkach nie przyniósł nam zaszczytu... Innymi słowy, mamy dość wrogów. Lont leży. Nie ma jedynie bezpośredniego powodu, aby go teraz zapalać.
W szkołach powinno się mówić o przyszłości i metodach, aby ją tworzyć. A tymczasem pamiętam placówki, gdzie nie było nawet sal odpowiednich do wykładanych przedmiotów. Głównym eksperymentem na chemii i fizyce było: czy ta stara taśma vhs jeszcze działa. Na cholerę komu zwycięstwa sprzed pięciuset lat, czy porażki sprzed stu? Jesteśmy tu i teraz. Wygrane i przegrane miały w sobie konkrety, które dzisiaj są już w większości nieważne. Np. zajęcie ziemi. W końcu, zmieniła ona potem właściciela jeszcze wielokrotnie. Historię warto doceniać z punktu widzenia nauki, którą wnosi. Tzw. morałów. Zdarzenia, tło, są już bez znaczenia. W końcu miejsce kości jest pod ziemią.
No i przewaga pozorów. Od dawna wiadomo, że dzisiaj nie liczy się już wielkie bum, tylko zarzynanie. Chcesz zabić coś większego od siebie? Podetnij mu żyły, pozwól się wykrwawić. Nowoczesna wojna, to wojna o informację. W maksymalnym tego słowa znaczeniu, (rzekomo czyste) EMP. Komunikacja siada. Panika robi swoje, a przy odrobinie szczęścia zaatakowany nie ma się nawet czym obronić. Wszędzie są układy scalone. Wszystko wykorzystuje energię. ICBM jest zbędne. Jest wręcz odwrotnie. Posiadacz sam musi się obawiać tego, co ma. Jak wspomniałem za pośrednictwem przykładów, tzw. atom pozostaje nieujarzmiony. Obojętnie gdzie reaktor się znajduje, może spowodować katastrofę ekologiczną. Wypadki to jedno. Celowe działanie, to drugie. Mała mrówka może zabić lwa. Bo ma na to metodę. Możliwość zaatakowania słabego punktu. WTC pokazało światu, że wszystko jest możliwe. Alkaida trzasnęła w pysk Stany i co? I Stany ugrzęzły w wojnie, której nie mogą po dziś dzień wygrać. Nie wiedzą nawet gdzie zwrócić swoje głowice, bo potencjalny wróg jest wszędzie.
ps. Wybacz mi, ale nie pozostawię milczeniu tych ostatnich wyliczeń.
Zimna wojna nie mogła zawrzeć. "Trzy rzeczy są potrzebne, aby móc prowadzić wojnę: pieniądze, pieniądze i pieniądze", a ZSRR był na skraju bankructwa. Kogo miał zaatakować? Po co? W stanie, w jakim się znajdował, nie mógł więcej połknąć. Odwrócona taktyka spalonej ziemi prowadziłaby donikąd. Ruscy dobrze wiedzieli, czym bomba jest. W testach różnego rodzaju pogrzebali tysiące własnych obywateli. Mieliby zaryzykować wszystko w imię nieprzewidywalności? To już nie desperacja. Ani nawet hazard. To byłoby tylko głupie
.
Tak samo, jak mieszanie kijem w gnieździe os, jakim są kraje arabskie. W takim Iraku same tylko Stany utopiły bilion dolarów. I nie wygrały. Jest jeszcze bardziej niestabilny, niż był. Ale może o to chodziło. Saddam trzymał rzeczy za przysłowiową mordę. On mógł zaatakować Izrael. Miał dość czelności. Mógł znów zadzwonić - jak wtedy do Kuwejtu.
A ZRA? Znów wewnętrzna robota. Bomba nie przeraża arabów. Logika na nich nie działa. W imię przekonań pójdą dalej.
Nie odważę się jeno na mowę o Korei. Nie wiemy nawet, kto tak naprawdę pociąga tam za sznurki. Można domniemywać, że służy ona szantażowi. Ale w dobie siłowej ekspansji demokracji... Także balansowi. Dopóki nie uderzy się w jej słaby punkt.