Zgodzę, że te najładniejsze mają przechlapane wbrew pozorom, bo przyciągają bardzo nieciekawych facetów o dobrym wyglądzie i pełnym portfelu, ale nic poza tym.
A najlepszy pomysł to przywrócić podwórka.
I wiele kobiet nie jest wciąż gotowych na wrażliwych mężczyzn, choć jest dużo lepiej pod tym względem w porównaniu z moją młodością.
Tu ostatnio "na czasie" są dyskusje głównie o relacjach damsko-męskich, ale to, co dziś nazywa się często "epidemią samotności" nie dotyczy tylko tego (a może nawet przede wszystkim nie tego). Sam od zawsze byłem towarzysko niegramotny, ale nawet taki ktoś jak ja był kiedyś częścią zgranej paczki przyjaciół. Obecnie ekipy już nie ma, każdy poszedł w swoją stronę i zajmuje się głównie swoją rodziną i rozmaitymi "problemami dorosłości". Zawiązywanie nowych znajomości zaś... no nie dzieje się, po prostu. W pracy mam ludzi, których szanuję, ale żadnej integracji z nimi nie ma. Wszyscy pracujemy zdalnie, więc nawet nie ma gadki-szmatki przy kawusi, bo nikt normalny nie będzie robił w tym celu calla na teamsach. Internet jest ponoć kołem ratunkowym dla upośledzonych społecznie, ale gdzie się nie znajdę, to nic z tego nie wynika i prędzej czy później wracam do punktu wyjścia.
Może jakbym się urodził w czasach, gdzie po prostu nie szło żyć samotnie, to pomimo skrajnie introwertycznej natury bym lepiej na tym wyszedł, niż dzisiaj, w erze najbardziej sprzyjającej życiu w pojedynkę.
Tak, ale już (prawie) bez negatywnego stosunku do tego stanu. Nigdy nie spotkałam na swojej drodze nikogo, z kim czułabym szczególne podobieństwo i wzajemne porozumienie, w okresie edukacji nigdy nie miałam żadnej paczki znajomych, zawsze byłam ,,tym dziwnym'' dzieckiem, które siedzi samo na korytarzu. Cóż, życie. Nawet gdybym teraz na taką pokrewną duszyczkę wpadła, prawdopodobnie nie potrafiłabym złapać z nią żadnej nici porozumienia, zbyt bardzo zdziczałam przez cały ten czas. Mam oczywiście rodzinę, którą kocham i z którą próbuję się dogadać, choć z różnym skutkiem, ale bez niej byłoby jeszcze gorzej.
Obserwując jednak ludzi dookoła mnie, w różnym wieku i zdecydowanie bardziej ogarniętych społecznie niż ja, a nawet czytają niektóre posty w tym wątku, nie sądzę, bym wiele traciła. Zarówno ilość, jak i jakość relacji chyba niewiele wnoszą w czyjeś życie w kwestii samotności.
A może niektóre jednostki po prostu rodzą się z jakąś wadą fabryczną, która skutkuje wieczną samotnością.
Przynajmniej mam książki. One chociaż dają jakieś wrażenie w miarę satysfakcjonującej komunikacji z drugim człowiekiem, więc nie jest źle.