Tak jak zapewne większość z Was, ja również wychowałem się w rodzinie chrześcijańskiej. Z perspektywy czasu widzę, że choć do samego chrześcijaństwa nic nie miałem, to sam obrządek, sama msza, działały na mnie nie najlepiej. Nie lubiłem tego przymusu chodzenia do kościoła, zawsze akurat w niedzielę. Nie cierpiałem tego ścisku, ciasnoty, duchoty. Robiło mi się niedobrze od zapachu kadzideł. Dodatkowo mój introwertyczny duch buntował się przeciw wspólnej modlitwie, w której ciężko było mi odnaleźć duchowość. Nie wspomnę o stresie związanym ze spowiedzią...
Od lat nie chodzę do kościoła. I raczej nie mogę nazywać siebie chrześcijaninem. Bardziej odnalazłem się w buddyźmie, który kładzie większy nacisk na indywidualizm i samorozwój. Nie należę do żadnego zgromadzenia buddyjskiego, ale często czytam o tej filozofii (bo niektórzy nie uważają buddyzmu za religię). I chyba bez większych problemów mógłbym wieść życie mnicha-pustelnika. Toż to wymarzony stan dla intro
Zastanawiam się, jak wielu spośród Was jest chrześcijanami, jak wielu wyznawcami innych religii, a jak wielu ateistami. Dodaję krótką ankietę, ale chętnie poczytam, co macie do powiedzenia w tym temacie.