Znajomi z klasy mogą uważać, że nie da się mnie zdenerwować. Jestem zawsze spokojny i pogodny. Jeśli nie chcę z kimś przebywać - wychodzę, nie chcę czegoś robić - robię co innego. Wylała mi się herbata na klawiaturę? Trudno, bywa. Uderzyłem małym palcem o krawędź ściany? - heh. Jednak, gdy ktoś mi rozkazuje, narzuci mi swoją wolę i mam poczucie, że nie mogę nic z tym zrobić... jest zupełnie odwrotnie. Źrenicę mam powiększone, staję się żywszy. Gdy napięcie się spotęguje to i mój oddech jest zauważalnie głośniejszy. Mimo to, coś mnie blokuje i nie potrafię ponieść się emocjom. To stało się kiedyś powodem do napisania wiersza, bicia ściany pięściami(chociaż mam porażenie splotu barkowego i musiało to komicznie wyglądać). Jest to też dla mnie problem dotyczący szkoły i tu pojawia się część mojej hipokryzji. Po prostu pragnę się uczyć i rozwijać, chciałbym mieć dostęp do każdej biblioteki i czerpać z niej co najlepsze. Jednak! Szkoła to przymus. Kocham i nienawidzę? - chyba pasuje. Tylko nie myśl, że jestem zdenerwowany codziennie, gdy wstaję rano, spokojnie, zdążyłem się przyzwyczaić

Miałem w planach nauczanie domowe, do teraz nie wiem jak to działa, gdyż tę myśl musiałem wyciąć ze względu na sprzeciw rodziców. Oprócz tego swą frustrację odnajduję w błahych sprawach, np, zwykłe pytania. Dla mnie, człowieka wrażliwego, ogromną różnicą jest zadanie pytania "Czy mógłbyś..." zamiast polecenia "Zrób to..." i podświadomie wpływ na moją reakcję ma ton wypowiedzi, atmosfera. No cóż, wolności oddać nie umiem. Może jestem przewrażliwiony i czepiam się za bardzo, niektórych sytuacji(albo wyolbrzymiam), ale nie mam powodu, żeby się nie czepiać
